"Kiedy mój ukochany powiedział, że chce zostać księdzem, rozpadł się cały mój świat"
Fot. 123RF

"Kiedy mój ukochany powiedział, że chce zostać księdzem, rozpadł się cały mój świat"

"Byłam pewna, że Tomek kocha mnie ponad wszystko, tak jak ja jego. Po skończeniu studiów planowaliśmy ślub, dom, dzieci... Wciąż zadaję sobie pytanie: dlaczego on mi to zrobił, dlaczego zniszczył nasze marzenia?" Aleksandra, 32 lata

W czasie nabożeństwa zauważyłam, że ludzie dziwnie mi się przyglądają. Nie nieżyczliwie, tylko jakoś tak... z zaciekawieniem.

Nowy ksiądz Tomasz

Nie zastanawiałam się, czemu wzbudzam takie zainteresowanie, bo byłam zajęta młodszym synkiem, który rozrabiał. Maciek nie lubił chodzić do kościoła i zawsze na początku mszy wariował. Bezskutecznie próbowałam go uspokoić. W końcu przekazałam opiekę nad nim mężowi, a sama rozsiadłam się wygodnie i skupiłam się na tym, co mówił proboszcz: 
– W tym uroczystym dniu dziękujemy Ci, Panie, także za to, że jest z nami Twój nowy sługa, a nasz sąsiad – ksiądz Tomasz. Dziękujemy i tobie, Tomaszu, że zechciałeś przyłączyć się do nas podczas święta patrona naszej parafii. Dopiero wtedy zauważyłam, że drugim księdzem stojącym przy ołtarzu jest Tomek... Krew odpłynęła mi z twarzy. Poczułam na sobie spojrzenie kobiety siedzącej w ławce obok. Odchrząknęłam delikatnie i starałam się przybrać obojętny wyraz twarzy. Przez chwilę błądziłam wzrokiem w okolicach ołtarza, a potem znów spojrzałam na Tomka. Zmężniał przez te wszystkie lata, kiedy go nie widziałam. Miał krótko obcięte włosy, widać było zaczynające się tworzyć zakola. Ubrany był w odświętne, biało-żółte szaty. Dziesięć lat temu wyglądał inaczej. Nosił wtedy wytarte dżinsy i powyciągane swetry. Miał długie włosy, które miękkimi falami okalały mu twarz... Zawsze był trochę nieprzytomny, zawsze gotowy do dyskusji o filozofii.

Był moją wielką miłością

– Ten twój chłopak to jest taki zakręcony – mówiły dziewczyny. Właśnie dlatego tak go kochałam... Bo był inny od wszystkich. Dziewczyny narzekały, że ich chłopcy nie poświęcają im wystarczająco dużo uwagi, że ważniejsze są dla nich mecze i piwo z kolegami, że nie są dość czuli. Tomek i ja potrafiliśmy spędzić kilka godzin na łące za moim domem. On opierał się o jedyne drzewo, które na niej rosło, ja leżałam na jego kolanach i czytałam na głos jakąś książkę, podczas kiedy on niespiesznie przebierał palcami w moich włosach. Albo po prostu siedzieliśmy objęci i rozmawialiśmy, jak będzie kiedyś wyglądać nasze życie. A miało wyglądać zupełnie inaczej, niż się potoczyło.
– Muszę być najlepszym studentem – planował Tomek. – Tylko tacy utrzymują się na uczelni, a ja chcę uczyć, chcę pracować naukowo. Muszę zostać filozofem!
– Nie zarobisz zbyt wiele – udawałam, że się martwię.
– Nie zarobię, ale za to będę szczęśliwy – śmiał się. – Będziemy mieli niebogaty, szczęśliwy dom.
– Raczej jakieś ciasne mieszkanie w bloku – prostowałam. – No chyba że ja zarobię mnóstwo pieniędzy.
– O, to jest moje marzenie – wzdychał teatralnie.
– Bujać w obłokach i być utrzymywanym przez bogatą żonę, wybitną tłumaczkę niemieckiego...
– Będzie cudownie, prawda? – dopytywałam się.
– Nie może być inaczej! – odpowiadał niezmiennie.
A ja mu wierzyłam. Bo zawsze przecież trzymaliśmy się razem. Od pierwszej klasy liceum. Najpierw przyjaźniliśmy się, potem zostaliśmy parą. Nawet nie pamiętam, kiedy to się stało. Kiedy nastąpiła ta przemiana. Ale wiedziałam, że jesteśmy nierozłączni. Po maturze zdaliśmy na studia. Już wtedy chcieliśmy się pobrać i zamieszkać w akademiku jako małżeństwo. Nasi rodzice jednak uważali, że na to jest za wcześnie. Nalegali, żebyśmy poczekali jeszcze przynajmniej trzy lata. Zgodziliśmy się, bo oboje nie przypuszczaliśmy, że ta zwłoka cokolwiek w naszym życiu zmieni. W zasadzie, mimo że mieliśmy inne pokoje w akademikach, mieszkaliśmy razem. Bo albo ja mnóstwo czasu spędzałam u Tomka, albo on przebywał u mnie.

Byłam pewna, że minie kocha

Z tego okresu najlepiej pamiętam noc przed naszymi ostatnimi wspólnymi świętami. Współlokatorzy Tomka wyjechali już do domu na przerwę świąteczną, a my okłamaliśmy rodziców, że zajęcia trwają o dzień dłużej, i mieliśmy całą noc dla siebie, co nie zdarzało się często. Urządziliśmy sobie romantyczną kolację, a potem kochaliśmy się na łóżku Tomka. Później leżeliśmy przytuleni i bardzo szczęśliwi.
– Kocham cię – powiedziałam. – To straszne, że nie możemy tak żyć na co dzień, że musimy oszukiwać, żeby być razem...
– Jeszcze tylko pół roku i będziemy mogli ogłosić zaręczyny – powiedział Tomek. – A potem już zawsze będziemy razem...
– Może gdybym zaszła w ciążę... – powiedziałam. – Wtedy musieliby się zgodzić na ślub. Ba! Nalegaliby na niego.
– To jest jakieś rozwiązanie – zaśmiał się Tomek. – Ale pomyśl, jak by to skomplikowało nasze życie. Co ze studiami? Co z tymi pieniędzmi, które masz zacząć dla mnie zarabiać jak najszybciej, hmmm?
– No tak... Ale tak bardzo już bym chciała cię mieć przez cały czas!
– Przemawia przez ciebie żądza – zażartował, po czym znów mnie pocałował. Jego miłości do mnie byłam pewna ponad wszystko. Wiedziałam też, że mówi szczerze, kiedy planował nasze wspólne życie. Troje dzieci, ładne mieszkanko, potem może mały, przytulny domek...
Nasza przyszłość została więc zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach na jakieś piętnaście lat do przodu.
I wszystko to legło w gruzach w pewien marcowy poranek.

Powiedział, że Bóg go do siebie wzywa

To się zdarzyło we wtorek lub środę, już tego dokładnie nie pamiętam. W każdym razie nie miałam tego dnia zajęć na uczelni. Siedziałam w akademiku i uczyłam się do kolokwium, które miało się odbyć następnego dnia. Tomek przyszedł koło dziesiątej.
– Co ty tu robisz? Przecież masz ćwiczenia! – zdziwiłam się.
– Musimy porozmawiać, Alu – powiedział. – I to bardzo poważnie – dodał szybko.
– O co chodzi? – jakoś specjalnie nie zaniepokoiły mnie jego słowa.
Chcę zostać księdzem – usłyszałam. Nie pamiętam, co jeszcze mówił. Nie pamiętam dokładnie słów. W każdym razie nie zrozumiałam go. Myślałam, że chce podjąć drugi kierunek studiów – teologię. Wtedy zobaczyłam jego spojrzenie i pojęłam, że on... że dzieje się coś strasznego.
– Nie wierzę! – wykrzyknęłam. – Powiedz to jeszcze raz!
– Chcę być księdzem – powtórzył.
Nadal to do mnie nie docierało. Jakoś zupełnie umykało mi znaczenie jego słów. Nie mogłam pogodzić jego chęci bycia księdzem i tego małego domku wypełnionego dziećmi, o którym marzyliśmy.
– A co ze mną? – spytałam w końcu. Ukrył twarz w dłoniach i milczał.
– Przepraszam – powiedział w końcu. – Przepraszam cię. Od dwóch miesięcy zastanawiam się, jak ci powiedzieć, jak ci to powiedzieć, żeby bolało jak najmniej, żebyś mnie nie znienawidziła.... Ale nie ma na to dobrych słów. Aluś, ja... – spojrzał na mnie i sięgnął po moją rękę. Podałam mu ją odruchowo. – Ja cię kocham. Zawsze cię kochałem. I te wszystkie rzeczy, które miały się stać z nami, wiesz... W jakimś sensie nadal ich pragnę. Tylko że już nie mam wyboru. Bóg mnie wezwał i muszę za Nim iść. Potem opowiedział mi jakąś historię, z której dotarło do mnie tylko tyle, że zawsze dużo myślał o Bogu, ale byłam ja, taka bliska, i ta nasza przyszłość była taka oczywista i wydawała się taka piękna, że nie słyszał głosu Boga. Ale od kilku miesięcy utwierdza się tylko w przekonaniu, że to jest powołanie.
– Byłoby bezpieczniej, gdybym zignorował ten głos i został z tobą – powiedział. – Ale to jest zbyt egoistyczne. Ja muszę służyć innym. Muszę im pomagać znaleźć Boga.

Łudziłam się, że do mnie wróci

Płakałam. Zarzucałam mu, że mnie okłamuje, że tak naprawdę znudziłam mu się i znalazł sobie taką wymówkę, żeby nie wyjść na okrutnika. Zarzucałam mu zdradę, kłamstwo i oszustwo. Błagałam go, żeby został. On trzymał mnie w ramionach i kiwał się ze mną rytmicznie, i powtarzał, że wszystko się ułoży.
– Bóg nie robi takich rzeczy bez powodu. Nie jest okrutny dla zabawy – mówił. – Zobaczysz, wkrótce przekonasz się, że tak jest lepiej i dla mnie, i dla ciebie. Nie będziesz cierpieć długo, Bóg cię pocieszy... Złościło mnie to, że mówi do mnie jak ksiądz, a nie jak mój Tomek.
– A bliskość fizyczna? Jak dasz sobie radę bez niej? – spytałam. Wzięłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go namiętnie. W pierwszej chwili się opierał, ale kilka sekund później jego usta się rozchyliły i żarliwie oddał mi pocałunek. Wsunęłam dłonie w jego włosy, a on mnie przytulił. Poczułam jego nabrzmiałą męskość! A wtedy... on mnie odepchnął. – To będzie dla mnie bardzo trudne – w jego oczach zalśniły łzy. – Nie wiesz nawet jak trudne.... Bo ja cię naprawdę kocham. I kiedy pomyślę, że nigdy już nie będę mógł cię pieścić, całować, być z tobą. Kiedy pomyślę, że ten domek nigdy nie będzie nasz... Ale wytrzymam. Bóg doda mi sił!
Kiedy w końcu wyszedł, ja prawie natychmiast zasnęłam. Byłam zmęczona płaczem i całą tą chorą sytuacją. Następne dni przeżyłam jak we śnie. Nadal do końca nie wierzyłam słowom Tomasza. Łudziłam się, że po kilku dniach, najwyżej dwóch tygodniach mój ukochany opamięta się i wróci do mnie, ja podąsam się trochę, a potem mu wybaczę i wszystko znowu będzie tak jak dawniej... Ale minęły tydzień, miesiąc, dwa, a Tomek nie wracał. Pisał do mnie listy. Najpierw z jakichś rekolekcji gdzieś tam, a później z seminarium. Czytałam je zachłannie, szukając jakiejkolwiek informacji, że mnie kocha, że tęskni za mną, że chce do mnie wrócić. Niestety nie znajdowałam jej.

Wszyscy w miasteczku mi współczuli

W końcu wieść o tym, że Tomek poszedł do seminarium, dotarła do naszego miasteczka. Oczywiście rodziny moja i Tomka o wszystkim wiedziały, ale udało im się zachować tę wiadomość w tajemnicy przez całe trzy miesiące. Skandal wybuchł dokładnie w chwili, kiedy po sesji letniej, w której oblałam wszystkie trzy egzaminy, wróciłam do domu na wakacje. Gdziekolwiek poszłam, ścigały mnie ciekawskie spojrzenia. Bliżsi znajomi czuli się zobowiązani zatrzymywać mnie na ulicy, mówić mi, jak im przykro, i pytać, jak się czuję. Przestałam wychodzić z domu. Siedziałam zamknięta w swoim pokoju i ciągle płakałam. Mama myślała, że to przez plotki, ale tak naprawdę zamknęłam się w domu dlatego, że wszędzie w naszym cholernym miasteczku były miejsca, które kojarzyły mi się z Tomkiem. „Nasza” łąka, na której czytaliśmy, „nasza” ławka w parku, „nasz” stolik w kawiarni, „nasza” fontanna przed Urzędem Miasta, „nasza” droga do szkoły... Nie było „mojego” świata, dla mnie zawsze był „nasz” świat. Mój i Tomka. A ten świat, jedyny, jaki znałam, właśnie runął. Rodzice też bardzo przeżywali tę sytuację. W końcu mama doszła do wniosku, że powinnam wyjechać na jakiś czas. Zgodziłam się z nią, zwłaszcza że na uczelnię nie zamierzałam już wracać. Szkoda mi było co prawda trzech lat studiów, ale uznałam, że w tej sytuacji to będzie najlepsze wyjście.
Pojechałam do ciotki do Anglii. Ciotka mieszkała w małym miasteczku niedaleko Londynu, jej mąż, Anglik, był prawnikiem. Przyjęli mnie serdecznie. Ciotka załatwiła mi pracę w miejscowej pizzerii. W weekendy jeździłam do szkoły językowej do Londynu. Listy Tomka docierały do mnie i tutaj, ale po pół roku przestałam je odbierać i wkrótce przestały przychodzić. Właściwie nie bardzo pamiętam, jak wyglądało to moje życie przez rok po odejściu Tomka. Zbierałam rozbite kawałki i starałam się zlepić z nich całość... I w końcu się udało.

Nowe życie z Jackiem

Któregoś dnia, kiedy czekając na zajęcia, siedziałam na ławce z widokiem na Tower Bridge, spojrzałam przed siebie i pomyślałam, że moje życie w sumie nie jest takie złe i że wszystko się jakoś ułoży. Miesiąc później na jakiejś imprezie spotkałam Jacka, polskiego informatyka, który pracował w Londynie. Był wysokim brunetem, twardo stąpał po ziemi. Lubił mecze piłki nożnej, chodził na piwo z chłopakami, a filozofia kojarzyła mu się tylko z czczą gadaniną. Był dobrym człowiekiem i zakochał się we mnie.
– Jesteś taka smutna – powiedział. – Taka smutna, że nie można koło ciebie przejść obojętnie. Co mam zrobić, żeby cię rozweselić, powiedz? Może stanę na rękach? A może... może mam zerwać tamtej staruszce kapelusz? Albo może złowić ci kaczkę ze stawu? Błaznował, a ja się w końcu śmiałam. I wreszcie ktoś mnie znowu kochał. Po kilku miesiącach zamieszkaliśmy razem, potem wzięliśmy ślub. Kubuś urodził się jeszcze w Anglii, Maciuś już w Polsce. Wróciłam z mężem do mojego miasteczka, bo czekał na mnie dom rodzinny, a Jackowi było wszystko jedno, gdzie pracuje – potrzebował do pracy tylko dobrego komputera i dostępu do internetu. Wróciłam do naszego miasteczka, bo byłam pewna, że nie ma już w nim Tomka, bo chciałam zastąpić we wspomnieniach Tomasza Jackiem. Chciałam, żeby ławka moja i Tomka stała się ławką moją i Jacka; żeby łąka w mojej pamięci była moja i Jacka...

Pytania bez odpowiedzi

Mój mąż był cudowny, ale go nie kochałam. Żyło nam się dobrze, byliśmy przyjaciółmi. On mnie kochał, ja się o niego troszczyłam. Ale pokochać go nie umiałam, choć bardzo się starałam. Całe swoje serce oddałam przed laty Tomkowi, a dla Jacka już po prostu nic nie zostało. Nie potrafiłam obdarzyć go takim uczuciem, co nie oznacza, że byłam nieszczęśliwa.
– Mamo, wychodzimy – szarpał mnie za rękę starszy syn, Kuba. Ocknęłam się z zamyślenia. Tomek właśnie znikał w zakrystii. Westchnęłam i odwróciłam się w stronę męża. Zauważyłam, że wpatruje się we mnie intensywnie.
– Ksiądz Tomasz to był ten twój dawny chłopak, prawda? – spytał.
– Tak – odpowiedziałam spokojnie.
– I co? – patrzył na mnie z lękiem. – Nadal ci przykro z jego powodu?
– Daj spokój, od naszego rozstania minęło dziesięć lat – wzruszyłam ramionami z udanym lekceważeniem. – Zdziwiłam się tylko, jak mało się zmienił. Skłamałam oczywiście, skłamałam. Uklękłam szybko, żeby zmówić modlitwę, ale jej słowa nie przychodziły. Jedyna myśl, jaka tłukła się po mojej głowie, była taka sama jak wtedy, kiedy zrozumiałam, że Tomek już nigdy do mnie nie wróci. „Dlaczego mi go odebrałeś, Boże?”, powtórzyłam po raz kolejny. „Dlaczego zabrałeś mi moje marzenia?” I oczywiście znów nie dostałam odpowiedzi... 

 

Czytaj więcej