"Zakochałem się w niej lata temu. Szedłem pewnie szkolnym korytarzem, gdy nagle stanęła przede mną wysoka, smukła dziewczyna. Tak pięknych, czysto zielonych oczu nie widziałem nigdy w życiu... Wiedziałem, że to uczucie jest bez szans. Nie mogłem nic zrobić – miałem żonę, a Julia była moją uczennicą. Po 30 latach los znowu postawił nas na swojej drodze..." Marek, 56 lat
Przesunąłem znicz o milimetr w prawo. Teraz stał idealnie na środku płyty. Po obu stronach znajdowały się wazony z konwaliami, ukochanymi kwiatami Hanny. Gdyby mogła je zobaczyć, byłaby zadowolona. „A może wcale nie?”, lekko złośliwa myśl przemknęła mi przez głowę. Moja żona rzadko była zadowolona z tego, co robiłem. Nauczyłem się z tym żyć. To była i tak niewygórowana pokuta za mój grzech. Za to, że jej nie kochałem...
Zatopiony w myślach szedłem do wyjścia z cmentarza, gdy nagle usłyszałem znajomy głos.
– Pan profesor? Dzień dobry! – uniosłem głowę i zamarłem. Przede mną stała Julia. Największa i jedyna miłość mojego życia.
– Tyle lat – uśmiechnęła się, a ja zobaczyłem tę 19-latkę, z którą tańczyłem walca na jej studniówce.
– Dzień dobry – odpowiedziałem odruchowo. – Co ty... – zawahałem się, bo Julia nie była już moją uczennicą. – Co pani tu robi?
– Proszę mi mówić po imieniu – roześmiała się, a ja poczułem się tak, jakby tych prawie 30 lat wcale nie było. Jej śmiech się nie zmienił. Brzmiał tak samo dźwięcznie i zaraźliwie jak wtedy.
– Wracam od męża – posmutniała nagle. – To już ponad rok, a ja nie potrafię się przyzwyczaić – westchnęła.
Ja już tego nie słyszałem. Wróciłem myślami do tamtej chwili, w której po raz pierwszy ją ujrzałem...
Była akademia z okazji pierwszego września. W naszym liceum wrzało jak w ulu. Większość dzieciaków była zagubiona i z niepewną miną rozglądała się dokoła. Ja miałem nad nimi tę przewagę, że pracowałem tu już drugi rok. Szedłem pewnie korytarzem, gdy nagle stanęła przede mną wysoka, smukła dziewczyna.
– Przepraszam. Czy wie pan może, gdzie jest toaleta? – spojrzała na mnie, a ja zaniemówiłem z wrażenia. Tak pięknych, czysto zielonych oczu nie widziałem nigdy w życiu.
– Proszę pana?
– Co? – ocknąłem się. – A tak, toaleta jest na końcu korytarza po prawej stronie. Patrzyłem, jak odchodzi i chyba tylko przyzwyczajenie sprawiło, że trafiłem na aulę.
Akademia była dokładnie taka sama jak zazwyczaj. Długa i nudna. Tuż przed zakończeniem złapała mnie wicedyrektor. – Bierzesz wychowawstwo I c – powiedziała.
Chcąc nie chcąc, stanąłem obok wyznaczonej klasy i po skończonych formalnościach zaprosiłem ich do sali. Niewiele pamiętam z tamtego dnia. Moje wspomnienia zdominowane zostały przez przejrzyste zielone oczy. Julia. Miała na imię Julia i właśnie rozpoczynała naukę w liceum. Miała 15 lat, 11 lat mniej niż ja.
Nigdy nie wcześniej nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia. Zawsze byłem niemiłosiernie racjonalny i poukładany. Świat rzeczywisty to było jedyne, co dla mnie istniało. Dlatego uwielbiałem fizykę. Ona była realna. Cała reszta... Uczucia, nastroje, wiara – tego nie pojmowałem. Na studiach poznałem Hanię. Była pierwszą dziewczyną, na widok której coś drgnęło w mojej duszy. Spodobała mi się, to oczywiste, ale poza tym była fantastycznym kumplem. No i nie odstępowała mnie na krok. Ślub wzięliśmy na piątym roku. Byliśmy szczęśliwi. Tak. Byliśmy. Hania z wrodzoną energią i optymizmem wzięła nasze życie w swoje ręce. Zaraz po studiach teść załatwił mi pracę w liceum w rodzinnym mieście Hani, a teściowa zaproponowała, żebyśmy się wprowadzili na piętro ich domu. Moja żona radośnie przyklasnęła temu pomysłowi. Mnie było w zasadzie wszystko jedno. Moi rodzice niestety już nie żyli, a z dużo starszym rodzeństwem nie miałem zbyt dobrego kontaktu. Poddałem się losowi i nie żałowałem. Przynajmniej do momentu, w którym nie spotkałem Julii. Wtedy zrozumiałem, że tego, co czułem do Hani, żadną miarą nie można było nazwać miłością. Przyjaźń, przywiązanie, nawet seks – tak, to wszystko tak. Ale nie miłość. Głęboka, obezwładniająca, silna i kompletnie szalona.
Tamtego dnia wróciłem do domu na piechotę, wybierając okrężną trasę. Musiałem ochłonąć i pomyśleć. Byłem w końcu racjonalnym człowiekiem. Doszedłem do wniosku, że to chwilowy szał. Coś, co powinno przydarzyć mi się 10 lat wcześniej. Pierwsza, wielka, młodzieńcza miłość, z której wszakże rzadko kiedy rodzi się coś trwałego, a którą po latach wspomina się z rozrzewnieniem. Uznałem, że po prostu muszę to przetrwać.
Następnego dnia pierwszą lekcję miałem ze swoją klasą. Nie wiem, jak zdołałem ją przeprowadzić. Przez bite 45 minut widziałem tylko przepiękne zielone oczy Julii. Na przerwie poszedłem do łazienki i ochlapałem twarz zimną wodą. Spojrzałem w lustro. Wyglądałem, jakbym miał gorączkę. I w pewnym sensie tak było. „Weź się, chłopie, w garść, bo to się źle skończy”, szepnąłem sam do siebie. Tamten wrzesień wspominam jako jedno pasmo udręki. Julia opanowała moje myśli i uczucia. Śniła mi się w nocy, a za dnia widziałem ją w każdej dziewczynie mijającej mnie na korytarzu. Czasami myślę, że jedyne, co mnie wtedy hamowało, to jej wiek. Uwiedzenie 15-latki nie tylko skończyłoby się skandalem, ale pogrzebałoby całkowicie moją przyszłość. Jednak gdyby była starsza...
Po miesiącu udało mi się jakoś wrócić do normy, chociaż widok Julii za każdym razem powodował, że szybciej biło mi serce. A w Boże Narodzenie Hania oznajmiła, że spodziewa się dziecka. Zrozumiałem, że nie ma już odwrotu. Mogłem nie kochać żony, ale nigdy w życiu nie zostawiłbym swojego dziecka. Córka zresztą już chwilę po pojawieniu się na świecie całkowicie zawładnęła moim sercem. Chyba to właśnie na nią przeniosłem to uczucie, które wzbudziła we mnie Julia. Przez całe cztery lata miałem do niej słabość, co szybko wychwycili jej koledzy. To zawsze ona przychodziła do mnie jako przedstawicielka klasy, żeby przełożyć sprawdzian, to ona broniła co bardziej rozrabiających kolegów, ona w końcu załatwiała wycieczki. Kiedy patrzyła na mnie swoimi zielonymi oczami, nie potrafiłem jej niczego odmówić. I to z nią na studniówce zatańczyłem najpiękniejszego walca w życiu.
Po maturze Julia zniknęła z mojego życia. Dowiedziałem się, że wyjechała na studia. Zapomniałem o niej. Czasami tylko czułem żal do losu, że nie potrafiłem takim uczuciem obdarzyć własnej żony.
Byłem do Hani przywiązany, ale to nie było to. Nie da się serca zmusić do miłości. Starałem się być dobrym mężem i ojcem. Dlatego tak zszokowały mnie słowa Hanny. Chwilę przed śmiercią, kiedy rak praktycznie zjadł ją całą, powiedziała niespodziewanie:
– Wybaczam ci – dotknęła mojej dłoni. – Wiem, że kiedyś, na samym początku naszego małżeństwa, zakochałeś się w kimś innym. Nie mam pojęcia, kto to był – szepnęła – i nie chcę wiedzieć. Dziękuję, że nie odszedłeś i że nas nie zostawiłeś. Wybaczam ci – powtórzyła.
– Haniu... – gardło ścisnęło mi się tak mocno, że nie byłem w stanie wykrztusić nic więcej.
Po jej śmierci zostałem sam. Córka miała już swoją rodzinę, wyprowadziła się i rzadko mnie odwiedzała, a dom odziedziczony po teściach stał się nagle wielki niczym pałac. Brakowało mi Hani.
– Słucham? – ocknąłem się z zamyślenia.
– Pytałam, czy da się pan profesor zaprosić na kawę? – Julia uśmiechała się szeroko.
– Drogie dziecko – zacząłem żartobliwie. – Kawa? W moim wieku? Z największą przyjemnością. Ale może skończmy już z tym „panem profesorem” – zaproponowałem. – Mam na imię Marek.
– To będzie trochę dziwne – zawahała się. – Zawsze myślałam o panu... o tobie... tylko w kontekście szkoły.
– Cóż – westchnąłem. – Na szczęście obydwoje szkołę mamy już za sobą.
Poszliśmy na tę kawę i zasiedzieliśmy się aż do obiadu. Julia okazała się fascynującą kobietą. Jej oczy nic a nic się nie zmieniły. Nadal są zielone jak szmaragdy. Opowiedziała mi o swoim życiu, ja zrewanżowałem się opowieścią o swoim, a potem mówiliśmy o wszystkim, co nam tylko przyszło do głowy.
– Wiesz, że byłaś moją pierwszą i jedyną miłością? – powiedziałem nagle.
– Wiem – spojrzała mi głęboko w oczy. – Ty też mi się spodobałeś. Specjalnie zapytałam wtedy o tę toaletę. Ale później okazało się, że masz żonę. No i pojawiła się Joasia.
– Chciałem, żeby miała na imię Julia – westchnąłem. – Hania się nie zgodziła.
Nic nie powiedziała. Ścisnęła moją dłoń, a ja pomyślałem, że być może przewrotny los daje mi jeszcze jedną szansę. Szansę na ostatnią miłość w moim życiu. A ja nie zamierzam z niej zrezygnować.