"Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego nikogo nie mogę sobie znaleźć. Czy ze mną było coś nie tak, czy z facetami? A może miałam za duże wymagania? Albo za bardzo szukałam i wyglądałam na zdesperowaną? W pracy za to szło mi świetnie. I kiedy właśnie miało się spełnić moje zawodowe marzenie, poznałam wyjątkowego mężczyznę! Ironia losu..." Anna, 34 lata
Przewracałam się z boku na bok, a sen nie nadchodził. Mogłam to przewidzieć po dzisiejszej propozycji od szefa. „Uważaj, czego pragniesz, bo jeszcze się spełni”, myślałam, wpatrując się w ciemny sufit. Cały czas nie mogłam w to uwierzyć… Dwuletni kontrakt w siedzibie firmy-matki w Toronto. To było moje wielkie marzenie! Pięć lat ciężkiej pracy, mnóstwo nerwów, wyrzeczeń, wszystko podporządkowane tej jednej szansie… I byłabym najszczęśliwszą osobą pod słońcem, gdyby nie to, że dwa miesiące wcześniej w moim życiu pojawił się Jacek. Co za ironia losu…
Wpadaliśmy na siebie w dziele warzywno-owocowym. Pomógł mi pozbierać jabłka, które wysypałam z wrodzoną niezgrabnością i poturlały się po podłodze marketu. Dużo śmiechu, a potem kawa w galerii. Sama byłam zdziwiona, że się zgodziłam. Już dawno przestałam liczyć na to, że poznam kogoś ciekawego. Przeszłam chyba wszystkie etapy. Od zachwytów nad singielskim stanem, poprzez poszukiwania hipotetycznego przyszłego męża na różnych portalach, zastępujących dziś biura matrymonialne, po randki w ciemno, zaaranżowane przez rodzinę i znajomych. Nie można powiedzieć, że nie dałam szansy szczęściu. Tylko szczęścia jakoś zabrakło…
Długo zastanawiałam się, dlaczego. Czy ze mną było coś nie tak, czy z tymi facetami? A może miałam za duże wymagania? Albo wyglądałam na zbyt zdesperowaną? Nie wiem. W końcu odpuściłam, uznawszy, że nie wszystkim jest pisane życie w parze. Czasami bywało smutno i samotnie, ale brak oczekiwań oznaczał też brak rozczarowań. I nagle pojawił się on. Wolny, atrakcyjny, inteligentny brunet, który potrafił mnie rozśmieszyć. Który był rewelacyjny w łóżku. Przy którym życie nabrało barw.
Nie powiedziałam mu jeszcze. Wciąż chwila była nieodpowiednia. Z jednej strony źle się czułam, że sama, bez konsultacji z nim, podjęłam decyzję o wyjeździe, a z drugiej… przecież znaliśmy się raptem dwa miesiące! Nie byłam nastolatką, by po tygodniu snuć plany na długie i szczęśliwe życie.
Sen wreszcie spłynął, niosąc ulgę zmęczonej głowie. O dziwo, spałam całkiem dobrze, a rano obudziłam się wypoczęta. Wstałam i wzięłam szybki prysznic. Potem kawa i owsianka. Była sobota, więc Jacek zadzwoni około dziewiątej. Zapyta o mój nastrój, czymś mnie rozśmieszy, a potem przedstawi propozycję na wolne popołudnie i wieczór. Miałam też nadzieję, że zostanie na noc. Chyba że wreszcie mu powiem, a wtedy…
Telefon zadzwonił około dziewiątej trzydzieści. Uśmiech na mojej twarzy pojawił się całkiem naturalnie.
– Dzień dobry, słońce ty moje, jak spałaś? – zapytał.
– Dobrze, dziękuję.
– Super. Rozumiem, że obiad jemy razem?
– Oczywiście. Obiad wraz z kolacją – dodałam.
– Kusisz. Być może uda mi się zostać z tobą nawet do śniadania. Pod warunkiem, że masz mleko, mąkę i jajka na naleśniki.
– Niestety, jajek brak, ale zaraz pójdę do sklepu i zrobię zapasy na cały dzień. Tak żebyśmy mogli spędzić czas razem bez wychodzenia z domu, gotując, oglądając filmy, rozmawiając, pijąc wino...
– Na pewno znajdziemy jeszcze jakiejś zajęcie…
– Trzymam cię za słowo. O której będziesz?
– Koło czternastej. Mam do załatwienia jeszcze dwie zawodowe sprawy. Pa!
Dwie zawodowe sprawy… Właściwie nie wiedziałam, czym dokładnie Jacek się zajmuje. Chyba miał własną firmę, mówił o jakimś projektowaniu czy zarządzaniu stronami internetowymi. Dopiero się poznawaliśmy, nie wiedziałam o nim wszystkiego. „Za to moje zawodowe sprawy za chwilę mocno odbiją się na naszym życiu. Wieczorem mu powiem. Nie mogę dłużej zwlekać”, pomyślałam.
Po powrocie ze sklepu zaczęłam przygotowywać spaghetti, moje sztandarowe danie.
Jacek pojawił się punktualnie.
– Widzę, że zaczęłaś świętować beze mnie. – Wskazał na wino, które dolewałam do sosu.
Obiad i popołudnie mijały w doskonałym, leniwym nastroju. Kochaliśmy się długo, czule, czułam się wyjątkowo, jak przy nikim innym. Pomyślałam, że właśnie na Jacka czekałam tyle lat… Czemu i miłość, i kontrakt musiały się pojawiać w tym samym czasie?
– Jacek – zaczęłam cicho, gdy leżeliśmy spleceni na kanapie, słuchając muzyki.
– Hmm?
– Muszę ci coś powiedzieć.
– Chyba nie jesteś w ciąży? – Zaśmiał się cicho. – A nawet gdyby, to żadna tragedia.
Westchnęłam ciężko, bo nie ułatwiał mi zadania. Nawet dziecko chciał ze mną mieć. I jak ja go teraz zostawić?
– Nie… to nie to…
– Zatem? Zaczynam się niepokoić.
Wzięłam głęboki oddech.
– Dostałam propozycję wyjazdu, znaczy kontraktu. Do głównej siedzibie firmy. Trzy lata o to walczyłam. I wreszcie się udało.
– To cudownie! – Jacek mocno mnie uściskał i pocałował w czubek głowy. – Gratulacje!
Odsunęłam się i z obawą spojrzałam w jego roześmiane oczy.
– No tak… super… tylko że siedziba firmy jest w Toronto. A kontrakt trwa dwa lata.
Patrzyłam, jak uśmiech znika z jego twarzy.
– Kanada? – szepnął.
– Tak, Kanada.
– Kiedy wyjeżdżasz?
– Przecież nie powiedziałam, że się zgodziłam.
Odwrócił wzrok.
– Fakt. Powiedziałaś tylko, że trzy lata o to walczyłaś. To oczywiste, że wyjeżdżasz. Pytanie tylko: kiedy?
Dłuższą chwilę zbierałam się, by odpowiedzieć:
– Za miesiąc.
Znowu zapadła cisza. W tej ciszy Jacek wstał i zaczął się ubierać, zakładać buty.
– Wiesz co – powiedział wreszcie – chyba już pójdę. Muszę posprawdzać parę spraw…
– Okej.– Nie byłam w stanie protestować. – Rozumiem.
Uśmiechnął się blado i ruszył do wyjścia. Po drodze chwycił płaszcz. Wyszedł, nie zatrzymując się, by go założyć. Jakby uciekał.
Dokończyłam wino. Chciałam się upić, zasnąć i zapomnieć choć na chwilę, że prawdopodobnie właśnie straciłam miłość swego życia…
Obudziło mnie mocne walenie w drzwi, jakby ktoś próbował je wyłamać. Zwlekłam się z kanapy i poczłapałam do przedpokoju. Otworzyłam bez sprawdzenia, kto się tak bezceremonialnie dobija.
W drzwiach stał Jacek. Uśmiechnięty. Kiedy przyjrzałam mu się uważniej, dostrzegłam, że na jego twarzy maluje się również troska.
– Oj, to będzie ciężki dzień... – oznajmił.
– Co tu robisz? – zaczęłam niezbyt miło.
– Mogę wejść?
Otworzyłam szerzej drzwi. Nie miałam siły na spory.
– Dużo myślałem, więc mi nie przerywaj, póki nie skończę. Wiem, znamy się dopiero dwa miesiące, to niedługo jak na poważne deklaracje, ale to, co do ciebie czuję, jest wyjątkowe. Po prostu to wiem. Nie jestem już najmłodszy, sporo przeżyłem, więc potrafię odróżnić zauroczenie od czegoś naprawdę wyjątkowego. To, co za chwilę powiem, może wydać ci się szaleństwem, ale wszystko dokładnie przemyślałem i jestem gotów zaryzykować – umilkł na chwilę, wziął głęboki oddech i wypalił: – A co byś powiedziała, gdybym poleciał razem z tobą do Kanady?
Patrzyłam na niego oszołomiona. Nawet bólu głowy już nie czułam.
– Mówisz poważnie?
– Jak najbardziej. – Uśmiechnął się. – Przecież to nie ma znaczenia, gdzie się będziemy poznawać: tutaj, czy w Kanadzie.
Milczałam, nie mogłam uwierzyć…
– Aniu, nie chcę cię stracić. Nie teraz, nie w taki sposób. Może nam nie wyjdzie, ale nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyśmy nie spróbowali. Musimy się przekonać, czy jesteśmy dla siebie stworzeni.
Umilkł i wpatrywał się we mnie wyczekująco.
– A twoja praca? – bąknęłam.
– Projektuję i serwisuję strony internetowe. Moja praca jest tam, gdzie jest laptop z szybkim internetem. Takiego chyba w Kanadzie nie brakuje, co?
– Chyba nie…
– Może nawet zyskam więcej klientów, z większą kasą, jak podszkolę język. Czyli jak, zabierzesz mnie ze sobą?
W odpowiedzi rzuciłam się mu na szyję.
Jacek pocałował mnie w usta. A ja pierwszy raz w życiu poczułam, że mam wszystko. Nie wiedziałam, co będzie, czy się uda, i czy po czasie nie będziemy tego wspólnego wyjazdu do Kanady żałować. Ale byłam pewna, że teraz tego właśnie chcę, że spróbuję i dam z siebie wszystko.
– Damy z siebie wszystko – szepnął mi Jacek do ucha, zupełnie jakby czytał w moich myślach.