"Od pewnego czasu zaczęłam gubić różne rzeczy, chociaż nigdy nie miałam problemów z pamięcią. Myślałam, że zaczynam mieć jakieś problemy z psychiką, że stopniowo popadam w szaleństwo... Prawda okazała się przerażająca, chociaż z moim zdrowiem wszystko jest w najlepszym porządku." Alicja, 35 lat
Zaczęło się od drobiazgów, na przykład ginęły mi klucze. Byłam pewna, że zostawiłam je na komodzie w przedpokoju, ale godzinę później nie mogłam ich znaleźć.
– Zawsze byłaś roztrzepana – powtarzał mój mąż, kiedy pytałam, czy nie widział zguby. Z czasem było coraz gorzej – zgubiłam portmonetkę, ulubione kolczyki, listę zakupów...
– Może powinnaś iść do lekarza? – zasugerowała Renata, moja przyjaciółka. – Wiesz, problemy z pamięcią zdarzają się nawet w twoim wieku.
– Co ty opowiadasz?! – obruszyłam się. – Mam dopiero 35 lat, dobrze się odżywiam, a pamięć mam, odpukać, rewelacyjną!
To była prawda – pracowałam jako nauczycielka, lubiłam oglądać teleturnieje i rozwiązywać krzyżówki. Czemu więc nie mogłam sobie przypomnieć, co się stało z kluczami?
– Przesadzasz. Nie dzieje się nic złego, po prostu mamy w domu bałagan, a ty nie lubisz sprzątać – powtarzał mąż, kiedy żaliłam się, że znowu coś gdzieś posiałam.
Któregoś dnia zbierałam w naszym ogrodzie orzechy. Te, które zebrałam z trawnika, wkładałam do kieszeni bluzy, a kiedy już się tam nie mieściły, przekładałam je do koszyka na ścieżce. Właśnie miałam je przełożyć, kiedy...
– Gdzie jest koszyk? – rozejrzałam się spanikowana. Minutę wcześniej tam był!
– Hej – nagle Wiktor wyszedł zza domu. – Co się stało? Nie mów, że znowu coś zgubiłaś!
– Koszyk na orzechy... Przed chwilą tu był!
– Jesteś pewna? – zapytał.
– Pewnie – wkurzyłam się.
– Daj już spokój, OK? To tylko trochę orzechów – mąż machnął ręką. – Po południu jadę do Bydgoszczy, wypadła mi nagła konsultacja – dodał.
– Tak daleko? Musisz? – jęknęłam.
– Taka praca – mruknął Wiktor. – Pamiętasz, że Olga śpi dzisiaj u koleżanki z przedszkola? Odwieziesz ją tam za jakąś godzinkę?
– Jasne – obiecałam. Starałam się przestać myśleć o koszyku z orzechami. Skupiłam się na planie na popołudnie: odwieźć córkę do koleżanki, zająć się wypracowaniami uczniów, ogarnąć dom...
Po godzinie wyjechałam z garażu, parkując moje volvo na chodniku. Weszłam do domu.
– Olga! Jedziemy do Karolinki! Pospiesz się, kochanie! – krzyknęłam w stronę schodów. Z salonu wychylił się Wiktor.
– Ala, mam problem – westchnął. – Chciałem ubrać na podróż tę koszulę, a tu niespodzianka, nie ma guzika. Nie przyszyłabyś mi? Wiesz, jak mi wychodzą takie rzeczy...
– Daj tę koszulę – westchnęłam. Wyciągnęłam przybornik i z rozczuleniem myślałam o mężu. Był jednym z lepszych ginekologów w naszym mieście. Pewnie z zamkniętymi oczami zrobiłby cesarkę, a nie umiał przyszyć guzika... Kiedy uporałam się z mężowską koszulą, wyjrzałam przed dom. Wiktora nigdzie nie było widać, ale... nie zobaczyłam też mojego samochodu! Po prostu zniknął, chociaż dziesięć minut wcześniej zostawiłam go na chodniku przy furtce!
– Wiktor! – krzyknęłam. Mąż wyszedł zza domu.
– Co się stało? – zaniepokoił się.
– Ktoś mi ukradł auto! – krzyknęłam. – To musieli być profesjonaliści, kluczyki są tutaj – jęknęłam, pokazując breloczek. Wiktor zbladł.– Zadzwoń na policję, ja się przejdę po sąsiadach, może coś widzieli – zarządził.
Pobiegłam do salonu, gdzie zostawiłam torebkę z komórką. Wybrałam numer policji, chaotycznie wyjaśniając, że ktoś ukradł sprzed domu moje czternastoletnie volvo.
– Proszę podać adres, zaraz będzie u pani patrol – obiecał funkcjonariusz. Roztrzęsiona weszłam do kuchni, gorączkowo szukając w kuchennej szafce melisy.
– Potrzebujesz czegoś mocniejszego – w drzwiach stanął Wiktor.
– Pytałeś sąsiadów? Ktoś coś widział? – Nie musiałem, auto stoi przed furtką – powiedział cicho mąż. – Alicja, nie możemy dłużej udawać, że wszystko jest w porządku! Dzieje się z tobą coś niedobrego.
– O czym ty mówisz?! Przecież auta tam nie było! – wrzasnęłam, spoglądając przez okno. I stanęłam jak wryta: volvo stało przed domem. Tam, gdzie wcześniej je zaparkowałam! – Przecież go tu nie było – wymamrotałam. Zrobiło mi się słabo i naprawdę zaczęłam się bać, że tracę zmysły. Mąż podał mi szklankę z whisky.
– Napij się, to cię uspokoi – rozkazał. Wypiłam duszkiem i rzeczywiście lepiej się poczułam. Policja przyjechała pięć minut później.
– Zapomniałam ich odwołać – jęknęłam, kiedy młody funkcjonariusz zmierzył wzrokiem stojące na chodniku volvo.
– Czyżby to było wspomniane skradzione auto? – zapytał.
– Przepraszamy, żonie wydawało się, że ktoś je ukradł – powiedział Wiktor, biorąc ode mnie szklankę po whisky.
– Czy pani coś piła, proszę pani? – zainteresował się policjant.
– Ja? Nie! Ja tylko...
– Żona przechodzi ostatnio trudny okres – wszedł mi w słowo mąż. – Przepraszamy za zamieszanie...
– Tylko co ja mam napisać w raporcie? Że pana żonie wydawało się, że auta nie ma? – warknął policjant, wsiadając do służbowego wozu.
– O czym ty mówiłeś?! Jaki trudny okres?! Tego auta tutaj nie było! – wrzasnęłam, kiedy patrol odjechał.
– Cóż, teraz jest. Uspokój się, proszę. Ja odwiozę małą do przyjaciółki i od razu pojadę do Bydgoszczy – zapowiedział Wiktor.
Półtorej godziny później zostałam sama w domu. Cały wieczór oglądałam głupie komedie na rozluźnienie, w końcu poszłam na górę do sypialni i zapadłam w niespokojny sen. Obudziło mnie jakieś stukanie. Usiadłam na łóżku. „Ktoś rzuca drobnym żwirem w okno od sypialni”, zrozumiałam. Tak kiedyś robił Wiktor, gdy byliśmy zaręczeni... „Ale on jest w Bydgoszczy!”, tłumaczyłam sobie. Wyskoczyłam z łóżka i, nie włączając światła, podeszłam do okna. Mąż stał na trawniku przed domem. Otworzyłam okno, szarpiąc się z klamką. W pierwszej chwili pomyślałam, że coś się stało. Na przykład ukradli mu auto, portfel i klucze i usiłuje wejść do domu...
– Wiktor! – krzyknęłam, kuląc się od chłodu. Nie odpowiedział. Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę furtki. Krzyknęłam za nim jeszcze kilka razy, ale nie reagował. Zamknęłam okno i zaczęłam szukać komórki. Wybrałam jego numer. Odebrał dopiero po dziewiątym sygnale.
– Jest druga, coś się stało?! – wściekał się.
– Widziałam cię przed domem! – krzyknęłam.
– Co? – wyjąkał. – Co ty bredzisz? Od paru godzin jestem w Bydgoszczy!
– Wiktor, widziałam cię! – wpadłam w histerię.
– Jeśli natychmiast się nie uspokoisz, wezwę karetkę! – zagroził mi.
Przez resztę nocy nie zmrużyłam oka. „Boże, ja oszalałam!”, rozpaczałam. Rano byłam prawie nieprzytomna – miałam migrenę, trzęsły mi się ręce.
O dziesiątej wpadła do mnie przyjaciółka, Renata.
– Kochana, ja tylko na chwilę – ucałowała mnie. – Pamiętasz o sobotnim grillu u mnie na działce? Coś ty taka blada, Alicja? Źle się czujesz? Machnęłam ręką, nie miałam ochoty na zwierzenia.
– Słuchaj – paplała dalej Renia. – Powiedz mi, gdzie twój ślubny włóczy się nocami? Widziałam go na stacji paliw! I to grubo po północy! Chyba druga była. W dodatku z jakąś dziunią! Czy ja o czymś nie wiem? – uniosła brwi.
– Wiktor jest w Bydgoszczy – wyszeptałam. Nagle dotarło do mnie, że za każdym razem, kiedy działo się ze mną coś dziwnego, mąż był w domu!
„Czy to możliwe, że to on robi wszystko, bym uwierzyła, że oszalałam?”, przeraziłam się. Zaczęłam myśleć o ostatnich miesiącach. Wiktor w tym czasie bardzo się zmienił, tak jakby przestało mu na mnie zależeć. Stał się oschły, unikał zbliżeń. Nie umiałam sobie z tym poradzić, bo przecież ja wciąż go bardzo kochałam. Kiedy Renata się pożegnała, weszłam do gabinetu Wiktora. Biurko męża było zamknięte na klucz. Nigdy wcześniej nie czułam potrzeby, żeby tam zaglądać, ale teraz... Wyłamałam zamek, nerwowo rzucając się na notesy, papiery, różne dziwne pudełka. Na samym dnie szuflady znalazłam... swoje kolczyki, zegarek, notes, stary portfel i inne rzeczy, których on podobno nie widział na oczy! Spakowałam się w pięć minut. Pojechałam po córkę i zawiozłam ją do swoich rodziców. Potem zadzwoniłam do Renaty.
– Mam problem... – oznajmiłam i wszystko jej opowiedziałam.
– O Jezu, to jakiś koszmar! – jęknęła. – Słuchaj, mój znajomy prowadzi agencję detektywistyczną. Na pewno ci pomoże. Musimy wiedzieć, co twój mężuś knuje. Przecież bez powodu nie chciałby zrobić z ciebie wariatki! Kilka tygodni później poznałam prawdę... Wiktor od dwóch lat miał romans z kobietą, która kiedyś leczyła się u niego na bezpłodność. Bezskutecznie. Zaplanowali więc sobie, że ze mnie zrobią wariatkę, a sami będą wychowywać naszą pięcioletnią Olgę! Mąż do niczego się nie przyznał.
– Całkiem oszalałaś – tak skwitował tę teorię.
Rozwodzę się. Nie wiem, czy udowodnię mężowi jego zamiary. Ale może to nie jest aż takie ważne? Najważniejsze, że przejrzałam jego grę. To nie ja oszalałam, to ten drań kompletnie stracił rozum, myśląc, że zdoła odebrać mi córkę! Moje jedyne szaleństwo to fakt, że tak mocno go kochałam. Jak wariatka...