"Byłam zła na córkę, że wcześniej nie opowiedziała mi o swoich problemach. Na pewno odradziłabym jej trzecie dziecko, jako sposób na ratowanie małżeństwa i lekarstwo na zdrady. Ale cóż, było już za późno..." Wiesława, 57 lat
Od jakiegoś czasu Dominika była smutna, rzadko się uśmiechała i przestała przychodzić ze swoją rodziną na niedzielne obiady. Tłumaczyła wszystko brakiem czasu. Oboje z mężem pracowali jako kasjerzy w markecie. Rozumiałam, że mogli być zmęczeni, bo często kończyli zmianę po 21, ale i tak nie dawało mi to spokoju.
– Gdzie ty znów lecisz? – spytałam córkę, gdy ledwo wypiła kawę, a już szykowała się do wyjścia.
– Muszę robić obiad, zaraz Andrzej wróci z pracy – powiedziała, zerkając na zegarek. Potem włożyła pięcioletniej Basi buty i popędziły do domu. Nie zdążyłam ją wypytać o to, co się u niej działo.
Następnego dnia wieczorem postanowiłam do niej zadzwonić i spokojnie porozmawiać. Andrzej miał być w pracy, a ona z dwójką dzieci w domu. Telefon odebrał mój starszy wnuk, 13-letni Krzysiek. Zamieniłam z nim kilka słów, a potem zawołał do aparatu mamę.
– Cześć, Dominisiu – zaczęłam. – Nie zdążyłyśmy wczoraj pogadać. Martwię się o ciebie.
– Niepotrzebnie – odparła, ale ja podskórnie czułam, że coś jest nie tak. – U nas wszystko dobrze.
Zaproponowałam, żeby przyszła do mnie na kawę. Odmówiła, tłumacząc, że ma dużo pracy i że w najbliższych dniach nie będzie miała czasu.
– Idziesz jutro do marketu? – spytałam. Gdy powiedziała, że ma dwa dni wolnego, po odłożeniu słuchawki postanowiłam, że w takim razie ja do niej pójdę.
Myśl o tym, że dzieje się u niej coś złego, nie dawała mi spokoju. Opowiedziałam o swoich przeczuciach mężowi. Zgodził się ze mną, że trzeba wybadać naszą jedynaczkę.
Przed 10 zapukałam do drzwi mieszkania Dominiki. W ręku trzymałam reklamówkę ze świeżymi bułeczkami. Kupiłam też rogale, które uwielbiała. Zdziwiła się na mój widok i zaczęła przepraszać, że ma bałagan.
– Daj spokój, przecież nie przyszłam cię kontrolować – odparłam. – Chcę się dowiedzieć, co się dzieje. Jestem pewna, że coś jest nie tak.
– No dobra – westchnęła. Kiedy usiadłyśmy przy stole w kuchni, nagle się rozpłakała. Drżały jej dłonie i nie mogła złapać tchu. Szybko podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam.
– Co się stało? – szepnęłam.
– Jestem w ciąży...
– Córciu! – powiedziałam uradowana. – To przecież dobra wiadomość!
Dominika jednak zaczęła płakać jeszcze głośniej. Od razu pomyślałam, że odpowiedzialne za to były hormony. Pocieszałam ją, że dadzą sobie radę z trójką dzieci, że w razie czego razem z ojcem im pomożemy. To jednak w żaden sposób jej nie uspokajało.
– Mamo... – szlochała. – Andrzej... Andrzej mnie zdradzał – wydukała wreszcie.
– Jesteś tego pewna? – zięć był dobrym człowiekiem i aż trudno było mi uwierzyć, że byłby do tego zdolny.
– Tak... Nie wiem, co robić. On... on obiecał, że nigdy się z nią nie spotka... Przepraszał... Błagał... Nagle do mnie dotarło, co chce mi powiedzieć.
– Stąd ta ciąża? – spytałam. – Na zgodę?
Znów pokiwała głową. – Myślałam, że dziecko scementuje naszą rodzinę – tłumaczyła.
Czułam, jak ścisnęło mi żołądek. Ile razy kobiety popełniały taki błąd! Mieli z Andrzejem przecież już dwójkę dzieci! I co? Za mało było tego „cementu” do scalenia rodziny?
– Nie płacz... – podeszłam do niej i ponownie ją przytuliłam. – Teraz za późno na łzy. Który to tydzień?
– 11 – odparła.
– A jak Andrzej? – spytałam. – Dotrzymał słowa?
Wzruszyła ramionami. Potem wyjaśniła, że nie wie. Obawiała się, że nie mówi jej prawdy.
– Boję się, mamo... A jak on znów to zrobi? – zaszlochała. – Co wtedy?
– Nie wiem – odparłam szczerze.
Byłam zła na córkę, że wcześniej nie przyszła do mnie z tym problemem. Na pewno odradziłabym jej trzecie dziecko, jako sposób na ratowanie małżeństwa. Ale cóż, było już za późno. Musiałam być dla niej oparciem.
– Obojętnie, co się wydarzy, dasz sobie radę – dodałam. – A to dzieciątko będzie przez nas wszystkich kochane, tego możesz być pewna.
Gdy wróciłam do domu, opowiedziałam o wszystkim mężowi. Zdenerwował się i miał ochotę biec do Andrzeja i przyłożyć mu za to, że skrzywdził naszą córkę. Ledwo go uspokoiłam.
– Nie panikujmy! Może oni to wszystko posklejają – tłumaczyłam. – Będą mieć przecież dziecko.
– Oni mają już dwójkę dzieci! – krzyknął. – I jeżeli to nie powstrzymało go przed zdradą, to jakim cudem ma zmienić to trzecie? Wiedziałam, że ma rację. Kolejny maluszek mógł okazać się tylko dobrym powodem do zatrzymania Dominiki w domu. Wtedy na córkę spadnie więcej obowiązków, a więc z mniejszą uwagą będzie przyglądała się mężowi. Choć z drugiej strony była nadzieja, że zrozumiał i że się poprawi. „Może jednak dobrze, że nasza córka dała mu kolejną szansę?”, zachodziłam w głowę.
Andrzej starał się nas unikać. Dopiero tuż przed porodem jakby się ośmielił i znów od czasu do czasu we czworo wpadali do nas na niedzielne obiady. Miałam wrażenie, że sytuacja wracała do normy.
Sylwia przyszła na świat tydzień po wyznaczonym terminie. Oszaleliśmy na jej punkcie. Widziałam, że Dominika również jest szczęśliwa.
– I jak? – spytałam któregoś dnia. – Wszystko dobrze między wami?
– Chyba tak – odparła, ale nie rozwijała tematu.
Byłam z niej bardzo dumna. Pomyślałam nawet, że jestem pełna podziwu dla jej siły. Potrafiła scalić rodzinę i wyglądała na zadowoloną z życia.
Sylwia skończyła właśnie osiem miesięcy, gdy cała ta piękna układanka runęła niczym domek z kart. Pewnego dnia Dominika zapowiedziała, że wpadnie do mnie na śniadanie, bo starsze dzieci były już w szkole i przedszkolu. Ucieszyłam się, bo lubiłam takie poranki z córcią i maleńką wnusią. Gdy przyszła, zauważyłam, że jest bardzo spięta.
– Coś się stało? – spytałam, spoglądając na nią. – Sylwia zdrowa?
– Tak – odparła. – Mamo... – zawahała się, po czym śmielej spojrzała na mnie i dodała: – Rozwodzę się.
Poczułam, jak nogi się pode mną uginają.
– Jak to?!
– Andrzej cały czas mnie zdradza – w jej oczach pojawiły się łzy.
– Mówiłaś, że...
– Tak, bo mu wierzyłam – powiedziała spokojnie. – A on cały czas grał.
– Ale przecież dziecko miało scementować waszą rodzinę.
– Miało – odparła ze ściśniętym gardłem. – Ale to chyba tak nie działa. Nie da się wzmocnić czegoś, co od dawna nie istnieje. Teraz to zrozumiałam. Jesteś na mnie zła?
− Zła? – zdziwiłam się. – Skarbie, nie mam powodu. To twoje życie, ty podejmujesz decyzje, a ja je akceptuję, bo bardzo cię kocham.
Zdziwił mnie jej spokój. Co prawda po policzkach spływały jej łzy, ale i tak była dzielna i opanowana.
– Córciu... – przytuliłam ją. – Tak mi przykro...
– Dam sobie radę. Nareszcie dojrzałam do tej decyzji. Powiedziałam o tym Andrzejowi. Wczoraj się wyprowadził. To już naprawdę koniec. I wiesz co... – dodała nagle. – Byłam może naiwna, że chciałam wierzyć w to, że dziecko coś może uratować, ale w sumie nie żałuję. Kocham Sylwię i nie wyobrażam sobie, by jej nie było.
Otarłam łzy. Byłam poruszona postawą córki. Przykro mi, że jej małżeństwo się rozsypało, ale jestem przekonana, że podjęła mądrą decyzję. Nic na siłę. A dziecko nie może być lekarstwem na zdrady. To się prawie nigdy nie udaje.