"Może nie byłam najpiękniejsza na świecie, ale zasługiwałam na to, co najlepsze. Na supermężczyznę też… Nie brakowało mi pewności siebie. Do czasu, aż dałam ją sobie odebrać..."
Damian coraz bardziej mi się podobał, ale by mieć pewność, że to „ten” facet, musiałam wiedzieć jedną rzecz i dlatego tego niedzielnego popołudnia zaprosiłam go do kawiarni.
– Mam ochotę na jakiś wystrzałowy deser – stwierdziłam, spoglądając na ukryte w chłodziarce słodkości.
– A ja mam ochotę na ciebie – szepnął mi do ucha chłopak.
– No, to masz pecha. Bo ja nie mogę teraz myśleć o niczym innym, jak tylko o pucharze bitej śmietany z polewą czekoladową – odpowiedziałam.
– Trudno… – zrobił zbolałą minę. – Wobec tego poproszę wielką porcję bitej śmietany dla mojej pani – zwrócił się do kelnerki.
– A drugą taką samą dla mnie. Muszę się jakoś pocieszyć – dodał, uśmiechając się diabelsko. Ale nawet się nie domyślał, co tym sposobem zyskał – już wiedziałam, że to TEN facet. Bo na pewno nie był nim mój ostatni „narzeczony”, który niemal wpędził mnie w niebezpieczną chorobę. Teraz wydaje mi się to nieprawdopodobne, że wtedy dałam się we wszystko wmanewrować…
Od zawsze byłam beztroska. Nie lubiłam zamartwiać się na zapas, przejmować głupimi problemami… Chciałam żyć przyjemnie i unikać ludzi, którzy mogliby popsuć mi humor. To ponoć od razu uwiodło Kamila, mojego eks…
– Jesteś taka bezpośrednia! I tak potrafisz cieszyć się życiem – zachwycał się na pierwszej randce. – Nigdy wcześniej nikogo takiego nie znałem!
– A ja nigdy wcześniej nie spotykałam się z takim pięknym mężczyzną – wyznałam jak przystało na szczerą osobę. Bo taka była prawda. Kamil był szalenie przystojny.
– Jak ty go uwiodłaś, Olka?! – pytały zawsze z zazdrością koleżanki.
– Ja miałabym go uwodzić? – prychałam. – To on musiał się o mnie postarać!
– Akurat! – kręciły głowami.
Ale ja wcale nie widziałam w tym nic dziwnego. Może nie byłam najpiękniejsza na świecie, ale zasługiwałam na to, co najlepsze. Na supermężczyznę też… Tak, nie brakowało mi pewności siebie. Do czasu… Aż dałam ją sobie odebrać.
Na przykład kiedyś wróciliśmy z wyśmienitego obiadu, podczas którego nie żałowałam sobie pyszności, i od razu przebrałam się w luźne ciuchy.
– Oj, jak fajnie! – westchnęłam. – Nic mnie nie nie uwiera…
– No, no – pokiwał głową Kamil. – Żeby kiedyś spodnie nie pękły z nadmiaru frykasów, które pochłaniasz!
– E tam! – machnęłam ręką. – Jak już zobaczę, że nie wytrzymują, to kupię nowe, większe – zaśmiałam się.
– Pięknie! – mruknął Kamil. – Tylko że wtedy może też będzie ci potrzebny nowy chłopak – ostrzegł, niby żartując.
Gdyby na tym się skończyło, pewnie wcale bym się nie przejęła. Ale to był dopiero początek. Bo Kamil coraz częściej wracał do tematu mojej figury i tego, co i ile jem…
– Znowu czekoladki? – kręcił głową, gdy oglądając telewizję, raz po raz sięgałam do pudełeczka po pralinkę. – Ola, czy ty czasami nie przesadzasz?
– Ja?! – oburzyłam się. – Czekolada to samo zdrowie.
– Nie dla ciebie – syknął Kamil, odbierając mi bombonierkę.
– Słucham?! – zdziwiłam się, i próbowałam odzyskać od niego pudełko.
– Nie oddam ci tego – cofnął rękę – choćbyś błagała – wyjaśnił. – Ty nie znasz granic! A potem narzekasz, że spodnie cię cisną!
Ale się wtedy wkurzyłam! Jak zaczęłam na niego wrzeszczeć… Że oszalał, że nie ma prawa zabraniać mi jeść…
– Ola, przecież ja to robię dla twojego dobra – kajał się. – Przecież sama widzisz, co się z tobą dzieje. Tyjesz… Chcesz stać się grubą babą, z której wszyscy będą się śmiali? Nie wiedziałam, co na to powiedzieć, bo nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że mogę stać się „grubą babą”… I zaczęłam przeglądać się w lustrze, porównywać z koleżankami.
Doszłam do wniosku, że powinnam trochę uważać. Bo faktycznie nie byłam najszczuplejsza… I tak przestałam jeść słodycze. Kiedy brała mnie chętka na batonik, starałam się myśleć o moim chłopaku. „Nie byłby zadowolony”, mówiłam do siebie i rezygnowałam z łakoci. Kamil był dumny z mojego samozaparcia.
– No, widzisz! – mówił. – To nie jest takie trudne. A za to nie utyje ci pupa! I dodawał mi tym samym skrzydeł. W ogóle bardzo mi pomagał. Pilnował, żebym w restauracji nie zamówiła czegoś bardzo kalorycznego.
– Dla mnie kurczak i frytki, a dla pani sałatka – sam składał zamówienie. A potem łakomie patrzyłam, jak on pałaszuje swoje danie. Wolałabym, żeby też poprosił o sałatkę, ale to ja miałam problem, nie on! Tak mi się wydawało… I już nie tyłam! Ba! Chudłam! Ale co z tego? Wcale nie byłam szczęśliwa. I nic mi się nie chciało. Nawet wychodzić ze znajomymi, bo po co? Żebym w knajpie jako jedyna zamawiała wodę mineralną, bo wszystko inne tuczy? Przestałam też mieć ochotę na seks. Kiedy myślałam, że trzeba się rozebrać, pokazać to i owo, coś co jest za bardzo okrągłe…
– Co ci jest? Nie kochasz mnie?! – denerwował się Kamil w sytuacjach, gdy ignorowałam lub odrzucałam jego pieszczoty.
– Pewnie, że kocham – zapewniałam. – Tylko… sama zresztą nie wiem co… I pogłębiało się moje poczucie winy, gdy poirytowany moim zachowaniem, wychodził z domu.
Zdarzało mi się w takich sytuacjach otwierać lodówkę i wyjadać z niej, co się da. Żeby poczuć się lepiej. Byłam o krok od poważnej choroby… I na dodatek strasznie dokuczała mi samotność. Znajomi powoli zaczęli o mnie zapominać, bo stałam się marudna. Nawet moja najlepsza przyjaciółka zarzuciła mi, że się zmieniłam.
– Chyba ten cały Kamil ci nie służy – powiedziała mi pewnego dnia. – Zupełnie cię nie poznaję, Ola! Gdzie twoja energia, radość, spontaniczność?! Wzruszałam ramionami. Ważne, że chudłam… I miałam pięknego chłopaka. Tyle że ten piękny chłopak miał też inną narzeczoną. Odwiedziłam go któregoś dnia bez zapowiedzi. Otworzył mi w szlafroku, ona paradowała po domu w bieliźnie…
– Co chcesz?! – Kamil od razu mnie zaatakował. – To ty mnie do tego zmusiłaś, nie dając się dotknąć! – krzyczał.
To było jak uderzenie obuchem w głowę. Na szczęście oprócz tego, że bolesne, to także otrzeźwiające.
To on wpędził mnie w kompleksy, wytykał problem z nadwagą, której wcale nie miałam, zmuszał do diety. Zrobił ze mnie chudą, zgorzkniałą babę! A teraz jeszcze tak mnie za te męki nagradzał… Na dobry początek nowego starego życia kupiłam sobie porządną tabliczkę czekolady. Zadziałało, bo nagle poczułam ogromną ochotę na spotkanie ze znajomymi. I na wycieczkę w góry, i na całonocne tańce w dyskotece… Zachciało mi się znowu być Olą! I właśnie podczas realizowania którejś z tych przyjemności poznałam Damiana. Może nie był najpiękniejszy, ale za to lubił wiele rzeczy, które lubiłam ja. Z czasem okazywało się, że bardzo do siebie pasujemy.
Mijały dni, potem tygodnie, aż wreszcie nadeszła ta niedziela w kawiarence, kiedy oboje z lubością pałaszowaliśmy bitą śmietanę z czekoladą.
– Była pyszna – stwierdziłam, wylizując dokładnie łyżeczkę. – Zjadłabym jeszcze jedną, ale słodycze idą mi w biodra – dodałam z żalem. – Przepraszam, pójdę do toalety – wstałam i na chwilę zniknęłam. A kiedy wróciłam… Na naszym stoliku stały dwa pucharki…
– Twoje biodra są takie kuszące… – szepnął Damian. – I jedz, co chcesz, bo z takimi krągłościami jesteś boska! – dokończył. Oniemiałam! Ten facet był po prostu doskonały! Ale cóż, mimo że może najpiękniejsza nie jestem, to zasługuję na wszystko, co najlepsze. I już nigdy nikt nie wmówi mi, że jest inaczej!