" – Jesteś fajna dziewczyna, ale cholernie ciebie dużo. Za dużo! Na takie kilogramy to nikt nie poleci... – usłyszałam od kolegi z pracy. Wtedy właśnie dotarło do mnie, dlaczego jestem ciągle sama. Gdy spotkałam Pawła, nie wierzyłam, że mu się spodobam..." Maryla, 28 lat
Do tej pory nie miałam kompleksów z powodu swojej tuszy. Uważałam ją za coś naturalnego. Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze byłam pulchną dziewczynką. Te dwadzieścia kilogramów nadwagi nie stanowiło dla mnie powodu do zmartwień. Wręcz odwrotnie: zawsze umiałam podkreślić swoją kobiecość.
Choć jeszcze nie znalazłam mężczyzny moich marzeń, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że przyczyna leży w moim wyglądzie. Wreszcie znalazła się „życzliwa” dusza, która poinformowała mnie, że może nie jestem brzydka, ale stanowczo za gruba... Trzymałam na kolanach głowę mocno już pijanego Jurka i czekałam na odpowiedni moment, żeby iść wreszcie do domu. Kolejna biurowa impreza powoli dobiegała końca. Nie powiem, żebym się świetnie na niej bawiła. Każdy przyprowadził ze sobą żonę, męża lub dziewczynę. Tylko ja, jak zwykle zresztą, byłam tutaj bez pary.
– Wiesz, Marylka... – Jurek ocknął się ze snu, w który zapadł po wypiciu kilku głębszych kieliszków i zaczął mamrotać niewyraźnie. – Nie obraź się na mnie. Ja cię zawsze bardzo lubiłem. Jak to się mówi, jest się do czego przytulić – kontynuował swój bełkot, a ja powoli zaczynałam rozumieć, co on chce mi właściwie powiedzieć.
– Jesteś fajna dziewczyna, ale cholernie ciebie dużo. Za dużo! Na takie kilogramy to nikt nie poleci – czknął głośno.
Przez moment miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Nikt nigdy nie powiedział mi czegoś takiego. Potem zrobiło mi się zimno i gorąco na przemian. Wstałam gwałtownie. Jurek prawie upadł na ziemię, ale nic mnie to nie obchodziło.
Wybiegłam na dwór. Nie pamiętam, jak znalazłam się na ulicy. Szłam z rozpiętym płaszczem, bez czapki i czułam się tak, jakby świat walił mi się na głowę. Zatrzymałam się przy jakimś sklepie i długo przyglądałam się swojemu odbiciu w lustrzanej szybie.
– Przecież nie jestem taka zła – wyjąkałam przez łzy, które spływały mi po twarzy. – Czy wszyscy widzą we mnie tylko grubaskę? – zapytałam swoje odbicie w lustrze. Nikt nie odpowiedział, ale uświadomiłam sobie, że to prawda. W przeciwnym razie Jurek, który zawsze był miły wobec mnie, nie powiedziałby mi tego, co odważył się dzisiaj powiedzieć po wypiciu alkoholu.
– Może to lepiej – przełknęłam łzy. „Wreszcie okazało się, jak naprawdę widzą mnie inni”, pomyślałam.
Następnego dnia była niedziela i jak zawsze miałam iść na obiad do rodziców. Uwielbiałam te rodzinne spotkania, chociaż tym razem nie byłam w najlepszym humorze.
– Co ci jest córeczko? – mama od razu zauważyła, że jestem przygnębiona.
– A... nic takiego – wymigałam się od odpowiedzi.
– No to siadaj szybciutko do stołu. Jak zobaczysz co dla ciebie przygotowałam, to od razu ci się humor poprawi. Gdy mieliśmy jakieś zmartwienia, mama zawsze przygotowywała dla nas coś pysznego. I to rzeczywiście pomagało, bo wszyscy uwielbialiśmy jeść. Po zjedzeniu kilku smakołyków poczułam się znacznie lepiej. W dobrym nastroju wróciłam do swojego mieszkania. W nocy jednak obudziłam się cała zlana potem. Przerażało mnie, że będę musiała iść do biura.
Kolejny dzień w pracy był koszmarny. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że uśmiechy współpracowników są fałszywe. Po raz pierwszy z zazdrością patrzyłam na koleżanki ubrane w dopasowane spódnice. Do domu wracałam przygnębiona. Miałam ochotę rozpłakać się na ulicy.
– Nie mogłaby pani trochę uważać! – usłyszałam niski, męski głos. W zamyśleniu nawet nie zauważyłam, że weszłam na jakiegoś mężczyznę.
– Przepraszam pana najmocniej – zaczęłam się tłumaczyć. – Nie chciałam. Naprawdę nie wiem, jak to się stało.
– Na co mi przeprosiny? Proszę lepiej zobaczyć, co pani zrobiła z moją kolacją! – oskarżycielskim gestem pokazał leżącą na ziemi torbę, z której wysypało się chyba ze dwadzieścia naleśników z serem.
– Chyba nie nadają się już do zjedzenia – przyznałam z poczuciem winy. – Ale proszę się nie martwić. Odkupię panu.
– Czy pani zwariowała?! – mężczyzna popatrzył na mnie jak na wariatkę. – Czy te naleśniki wyglądają na kupne? Co ja teraz będę jadł?! – był najwyraźniej wściekły.
– Chciał pan zjeść to wszystko na kolację? – aż mnie zatkało ze zdumienia. „Takiej ilości naleśników, to nawet ja bym nie potrafiła zjeść”, pomyślałam i wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
– Mogę dać panu taką samą ilość naleśników, nawet jeszcze lepszych niż te, ale musiałby pan iść ze mną – zaczerwieniłam się, gdy uświadomiłam sobie, że moja propozycja może brzmieć nieco dziwnie.
– Jeszcze lepszych? – popatrzył na mnie. W jego wzroku dostrzegłam coś, co przekonało mnie, że nie popełniam błędu.
Dziesięć minut później dzwoniliśmy do drzwi mieszkania moich rodziców.
– Mój Boże!!! – krzyknęła mama, kiedy wytłumaczyłam jej o co chodzi. – A ja nie mam dzisiaj naleśników. Jest tylko zupa pomidorowa i knedle ze śliwkami.
– A, to ja bardzo chętnie – Paweł, bo tak miała na imię „moja ofiara”, już siedział przy kuchennym stole i najwyraźniej czuł się jak u siebie w domu.
– Ależ z pana chudzinka – mama popatrzyła na niego z troską. – Chyba się pan nieregularnie odżywia. To bardzo niezdrowo. Paweł zjadł wszystko z wielkim apetytem, sprawiając tym samym wielką satysfakcję mamie. A ja patrzyłam ze zdumieniem jak ten mężczyzna, przyprowadzony przeze mnie z ulicy idealnie wtapia się w atmosferę mojego rodzinnego domu. Mama była nim zachwycona. Od czasu, kiedy z bratem wyprowadziliśmy się od rodziców, wiecznie narzekała, że teraz nie ma już dla kogo gotować. A tu proszę! Prawie dwumetrowy dryblas o niesamowitym apetycie! Jak tylko przestał jeść, zaczął opowiadać zabawne historyjki. Zaśmiewaliśmy się wszyscy do łez. Po godzinie byliśmy z nim na ty. Miałam wrażenie, że znam tego człowieka od lat. Wychodząc od rodziców, jeszcze chichotaliśmy w windzie.
– Kiedy zobaczymy się następnym razem? – Paweł patrzył na mnie uwodzicielsko. Byłam zaskoczona jego pytaniem. Spodobał mi się ten mężczyzna, ale nie przypuszczałam, że ja jemu też.
– Przecież obiecałaś mi naleśniki? Jeszcze kilka dni wcześniej uznałabym taką propozycję za dar od losu, ale teraz wydawało mi się, że Paweł patrząc na mnie, myśli tylko o moich kilogramach. Nie mogłam się pozbyć przekonania, że któregoś dnia poradzi mi dietę. Mimo to, bez wahania zgodziłam się na to spotkanie.
Widywaliśmy się kilka razy w tygodniu, a ja ciągle nie byłam pewna, czy Paweł spotyka się ze mną dlatego, że mu się podobam. Wreszcie nie wytrzymałam i zapytałam go o to, mając nadzieję, że powie iż moja tusza nie ma dla niego żadnego znaczenia.
– Czy nie przeszkadza mi, że jesteś gruba?! – Paweł patrzył na mnie jak na kogoś kto postradał zmysły. – Nie, powiedziałbym raczej, że jesteś pulchna i, jakby to powiedzieć, bardzo apetyczna – wypalił.
– Apetyczna?! – nie takiego określenia oczekiwałam.
– Tak, na przykład jak naleśniki z twarożkiem waniliowym – uśmiechnął się. – Albo jak knedle twojej mamy – rozmarzenie odmalowało się na jego twarzy.
– Jak możesz mi mówić coś takiego?! – byłam bliska płaczu po tym, co usłyszałam.
– Moja Marylko – spoważniał nagle, nachylił się i popatrzył mi prosto w oczy. – Ludzie różnie mierzą swoje szczęście, pieniędzmi, karierą, a ja... ważę je na kilogramy – przytulił mnie do siebie.
Co było dalej, nietrudno przewidzieć. Wkrótce się pobraliśmy i czego jak czego, ale szczęścia to nam nigdy nie brakowało, bo jakoś nie udało mi się schudnąć. Teraz już nawet nie będę próbowała.