"Po ślubie przytyłam i nie mogłam wytrwać na żadnej diecie. Mąż podsunął mi sposób, jak schudnąć"
Mój mąż podsunął mi sposób na utrzymanie szczupłej sylwetki.
Fot. 123RF

"Po ślubie przytyłam i nie mogłam wytrwać na żadnej diecie. Mąż podsunął mi sposób, jak schudnąć"

"To przez mojego męża zaczęłam tyć. Dla niego też chciałam schudnąć. Ale to nie było takie proste, jak początkowo sądziłam. Aż w końcu Marek podsunął mi swój własny sposób na utrzymanie sylwetki..."  Maryla, 30 lat

Bez przekąski nie obywała się żadna nasza randka. Gdy się spotykaliśmy, Marek od razu kierował się do jakiejś restauracji albo kawiarni, jęcząc, że z głodu boli go brzuch. Po godzinie znów musiał coś przegryźć, by przetrwać do kolacji. Był zgorszony i przerażony, gdy pierwszy raz został u mnie na noc i wieczorem zobaczył pustą lodówkę.
– Jak tak można? – załamywał ręce. – Naprawdę nie masz nic do jedzenia?!
– Mam przecież jogurt i banany – wzruszyłam ramionami.
Zjadł wszystkie banany i pokruszone herbatniki, jakie odkrył w szafce, i jakoś przetrwał do rana. Ale skoro świt pobiegł po świeże bułki i kiełbasę. Odtąd przezornie przynosił ze sobą zapasy wałówki i słodycze, które lubił przegryzać po kolacji.

Zaczęłam tyć

Przy Marku zaczęłam jeść więcej i zasmakowałam w słodyczach, za którymi wprost przepadał. Gdy zdecydowaliśmy się zalegalizować nasz związek, kuchnia stała się miejscem, w którym mój mąż spędzał najwięcej czasu. Wracał ze szkoły, gdzie uczył WF-u, obładowany zakupami i natychmiast zabierał się za gotowanie. Niestety, wkrótce odczułam uboczne skutki obfitych posiłków i wiecznego podjadania w postaci zbędnych kilogramów. Zawsze byłam bardzo szczupła i taka właśnie podobałam się Markowi. On też pierwszy zauważył, że przybrałam na wadze.
– Coś ostatnio przytyłaś – zaczął mi się uważnie przyglądać, kiedy wyszłam z łazienki w kusej koszulce nocnej.
– Niemożliwe! – ukradkiem zerknęłam do lustra. Do pasa wyglądałam jak dawniej, lecz brzuch, biodra i uda wyraźnie się zaokrągliły. Nie podobałam się już sobie i codziennie mniej lubiłam swoje ciało. Wydawało mi się, że wszyscy widzą u mnie te niepotrzebne kilogramy i źle się czułam, gdy patrzył na mnie Marek. Po kilku dniach, idąc do łóżka, po raz pierwszy zgasiłam światło. Marek był wyraźnie zaskoczony.
– Dlaczego wyłączyłaś światło? Chcę na ciebie patrzeć – szepnął, gładząc mnie po plecach i ramionach.
– Bolą mnie oczy. Nie zapalaj lampki – położyłam jego rękę na swoim biodrze. Nie chciałam mu powiedzieć, że wstydzę się swoich ud i zaokrąglonego brzuszka. Ale i tak wydawało mi się, że on to wie i czułam się skrępowana. Po kilku tygodniach Marek zaczął drążyć:
– Czemu mnie unikasz? Mam wrażenie, że już ci się znudziłem. Powiedz, co się dzieje?
– Wydaje ci się – bałam się wyznać, dlaczego zaczęłam unikać naszych zbliżeń. Ale to nie rozwiązywało mojego problemu.

Odchudzanie po raz pierwszy

Postanowiłam za wszelką cenę zrzucić kilka kilogramów i odzyskać figurę. Jak większość osób, które mają problemy z nadwagą, chciałam schudnąć jak najszybciej. „Koniec z tłustymi obiadkami i słodyczami!”, postanowiłam. Znalazłam przepis na cudowną dietę, która gwarantowała, że w dwa tygodnie zrzucę sześć kilogramów. Ale mój mąż uważał inaczej.
– Jak chcesz schudnąć, zacznij ćwiczyć albo biegać – przekonywał.
– Po pracy jestem okropnie zmęczona.
– Inni ludzie też pracują – skrzywił się mąż, ale więcej już nie komentował mojej diety.
Po dwóch tygodniach tortur byłam z siebie dumna. Schudłam pięć kilogramów i nie potrzebowałam wagi, by dostrzec efekt „cud diety”. Uznałam, że w pełni zasłużyłam na normalny obiad. Po kilku dniach pozwoliłam sobie na garść orzeszków w czekoladzie, a następnego dnia zjadłam lody. Waga nie wskazywała, aby ta odrobina słodkości mi zaszkodziła. W efekcie przestałam się pilnować i po trzech miesiącach znów przytyłam. Tym razem na dietę decydowałam się bardzo niechętnie, bo wiedziałam, jak trudno będzie mi przejść przez te męczarnie. Marek też mnie skutecznie zniechęcał.
– Daj sobie z tym spokój. Po diecie zazwyczaj występuje efekt jo-jo, co chyba zdążyłaś już zauważyć.
– Ładnie mnie wspierasz, nie ma co! – miałam do niego żal. – Nie tego się po tobie spodziewałam!
– Znam lepsze sposoby na ładną sylwetkę – zapewnił.

Niespodzianka

Nazajutrz Marek czekał na mnie pod pracą.
– Zaczęłaś już dietę? – spytał łagodnie.
– Dzisiaj jeszcze nie. Zacznę od jutra – westchnęłam.
– To dobrze, bo mam dla ciebie niespodziankę. Przez całą drogę powrotną nie chciał zdradzić, o co chodzi. A gdy dotarliśmy pod blok, zamiast do domu, zaprowadził mnie do naszej piwnicy.
– To jest twoja dieta – Marek wskazał na nowy damski rower, przytulony do jego wysłużonego „górala”.
– Zgłupiałeś? Mam pedałować na rowerze? – nie kryłam oburzenia.
– A dlaczego nie? To świetna rzecz. Będziesz jeździć rowerem po pracy, a na weekendy możemy robić wycieczki za miasto.
– Mowy nie ma! – byłam na niego po prostu wściekła. I jeszcze tego samego dnia rozpoczęłam kolejną dietę.

Puszyste szczęście

Po tygodniu surowego reżimu zostałam poddana niełatwej próbie. Poszliśmy na imieniny siostry Marka, która słynęła z dobrej kuchni. Goście zajadali się przygotowanymi potrawami, zachwalając gospodynię, a mnie chciało się płakać.
– Marylko, czy ty nie jesteś chora? Dlaczego nic nie jesz? – zaniepokoiła się moja bratowa. „Chyba nie powinnam robić z siebie widowiska”, pomyślałam i już miałam sięgnąć po najbliższy półmisek, gdy odezwał się Marek:
– Moje puszyste szczęście odchudza się i jest na diecie. Natychmiast cofnęłam rękę. Ale to nie przypomnienie o diecie mnie powstrzymało. „Puszyste szczęście?! To tak już mnie nazywa mój kochany małżonek?”, poczułam się okropnie. W dodatku nagle wszyscy skierowali na mnie współczujący wzrok. Chciałam zapaść się ze wstydu pod ziemię.
– Faktycznie, nie zaszkodzi, jak zrzucisz parę kilogramów – bratowa ze zrozumieniem kiwnęła głową.
– A jaką stosujesz dietę? – zainteresowała się przyjaciółka bratowej. Teraz to już ambicja nie pozwoliłaby mi zjeść czegokolwiek. Przełykając ślinkę, zachwalałam zalety gotowanych na parze brokułów i chudych ryb.
– Ja stosuję od kilku lat inną dietę. Chcesz, to dam ci przepis – moja sąsiadka najwyraźniej też miała ten sam problem, co ja. Ale najwidoczniej jej dieta była skuteczniejsza od mojej. Miała niezłą figurę i przy stole nie żałowała sobie niczego.
– Dobry przepis zawsze się przyda – uśmiechnęłam się blado, widząc, jak nakłada sobie następną porcję tortu.
– Środki przeczyszczające – szepnęła mi do ucha i uśmiechnęła się pogodnie. Popatrzyłam na nią ze zdumieniem. O takiej diecie czytałam w internecie, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by ją stosować.
Na szczęście Marek odczytał z mojej twarzy, że siedzenie przy suto zastawionym stole jest dla mnie bardzo męczące i pożegnaliśmy towarzystwo.

Nigdy więcej drakońskich diet!

W drodze do domu byłam w tak podłym nastroju, że chciało mi się płakać. Nie poprawiła mi humoru moja dietetyczna kolacja. Wiedziałam, że po zakończeniu diety znów nie powstrzymam apetytu i zacznę przybierać na wadze. Aż mnie nosiło i musiałam się na kimś wyżyć. Najłatwiej było przerzucić winę na Marka, który jak gdyby nigdy nic zasiadł przed telewizorem z miseczką orzeszków w czekoladzie.
– Mógłbyś zabrać te orzechy sprzed mojego nosa? Trzeba nie mieć odrobiny wyobraźni, żeby mnie kusić słodyczami! – krzyknęłam ze złością.
– Dobrze – Marek wziął miseczkę do ręki i dalej chrupał orzechy.
– Ładnie mnie wspierasz! Piękne dzięki! – złościłam się nadal.
– Chyba nie chcesz, bym głodował razem z tobą? – zdziwił się Marek. – Nie mogę patrzeć, jak opychasz się słodyczami na moich oczach!
– To gdzie mam jeść? W kuchni? A może w łazience? – zdenerwował się mąż.
Na drugi dzień wytknęłam mu, że usmażył na obiad wątróbkę.
– To nie fair! Wiesz, jak przepadam za wątróbką!
– Nie przyszło mi to do głowy – wzruszył ramionami.
– A powinno, skoro przezywasz mnie od grubasów!
– Ja? Nigdy czegoś takiego nie powiedziałem!
– No pewnie! „Puszyste szczęście” to był niby komplement?!
– A daj mi wreszcie spokój i przestań się czepiać! – Marek głośno zamknął drzwi do kuchni.
To był przedostatni dzień diety, ale chyba najgorszy ze wszystkich. Aby odsunąć myśli o jedzeniu, wzięłam do ręki jakąś książkę, jednak nie mogłam skupić się na czytaniu. Postanowiłam wytrwać do końca, lecz byłam pewna, że już nigdy więcej nie zdecyduję się na taką kurację.

Przeprosiny z rowerem

Zaczęłam zastanawiać się nad tym, co stale powtarzał Marek:
– Zacznij ćwiczyć, wtedy nie będą ci potrzebne żadne diety! Dobrze to mówić facetowi po AWF-ie, który codziennie jest w ruchu. Ale ja nigdy nie uprawiałam żadnych sportów. Pływać nie umiałam, biegać ani chodzić nie lubiłam. A jednak Marek miał rację – sama dieta to za mało, by utrzymać figurę. „Może z tego wszystkiego rower to najlepsze rozwiązanie”, pomyślałam. Wróciłam do kuchni.
– Nie gniewaj się już. Jutro po pracy możemy wybrać się gdzieś rowerami – wymruczałam. Następnego dnia Marek czekał na mnie pod pracą. Na dachu naszej skody stały dwa rowery i w pierwszym odruchu pożałowałam swojej decyzji. Ale nie wypadało się wycofywać i nie protestowałam, gdy Marek skierował się wprost do parku.
– Tam jest niezła ścieżka rowerowa. Na początek w sam raz – poinformował z zadowoleniem. Myślałam, że skoro w dzieciństwie jeździłam na rowerze, nie będę miała z tym większych kłopotów. Jednak z trudnością utrzymywałam równowagę i kilka razy wylądowałam na poboczu.
– To na nic. Tylko wszyscy się na mnie gapią! – odrzuciłam rower za kolejnym zakrętem.
– Nikt się na ciebie nie gapi. Zaczniesz zwracać uwagę dopiero, jak będziesz prowadzić rower, zamiast na nim jechać. Ruszamy dalej! – Marek nie miał litości. Ta jazda dała mi nieźle w kość. Sapałam jak parowóz i pot ściekał mi z czoła.
– Może na dziś wystarczy – sapnęłam, gdy zatrzymaliśmy się na końcu parku.
– Dobrze – zgodził się w końcu Marek. Ostatkiem sił dowlokłam się do auta.
– Po takiej zaprawie możesz sobie darować dietę. Jak na pierwszy raz to nieźle się spisałaś – szczerzył zęby mąż i był bardzo z siebie zadowolony.

Działało! I to nie tylko na figurę

Ja nie bardzo wierzyłam, że ten rower w czymś mi pomoże. Nazajutrz czułam się tak, jakby ktoś połamał mi wszystkie kości. Ale nie poddawałam się. Z dnia na dzień jeździłam coraz lepiej i podczas weekendu, zjeżdżając z górki, poczułam się tak, jakby ubyło mi dobre dziesięć lat. Jazda na rowerze zaczęła mi sprawiać prawdziwą przyjemność. Po kilku tygodniach ze zdumieniem odkryłam, że czuję się doskonale, a moje biodra stały się smuklejsze. To naprawdę działało! Pierwszy raz od wielu miesięcy miałam ochotę kochać się z moim mężem tak, jak dawniej. Po kąpieli długo przeglądałam się w lustrze, a potem założyłam krótką koszulkę, która odsłaniała nieomal całe uda. Po wejściu do sypialni nie zgasiłam światła, lecz odrzuciłam kołdrę i ułożyłam się obok Marka tak, by mógł je podziwiać.
– Odłóż tę książkę i zajmij się swoją żoną – zamruczałam zadziornie. Marek uśmiechnął się i zaczął mnie całować… Któregoś dnia zdecydowałam się pojechać rowerem do pracy.
– Do banku rowerem? – Marek miał wątpliwości. – Czy to wypada? Jeszcze zaczną z ciebie żartować…
– Niech żartują. Jazda rowerem jest modna w całej Europie.
– I kto to mówi! Jak kupiłem ci rower, omal nie rzuciłaś się na mnie z pięściami!
– Ale zmieniłam zdanie – dokończyłam ze śmiechem.
Chociaż przed rokiem sama bym w to nie uwierzyła, od kilku miesięcy śmigam do pracy rowerem, a w soboty i niedziele robimy po kilkadziesiąt kilometrów dziennie. Mimo że jestem w drugim miesiącu ciąży, nie mam zamiaru rozstawać się z rowerem. To bardzo denerwuje Marka:
– To ostatni raz! Co byłoby, gdybyś się przewróciła? – usłyszałam już kilka razy.
– Nie przewrócę się! Spróbuj mnie dogonić! – śmieję się i mocniej naciskam na pedały. Wiem jednak, że pewnie za parę miesięcy będę musiała zrezygnować z jazdy na rowerze. Ale po urodzeniu naszego malucha znów zamierzam powrócić na ścieżki rowerowe. Nie tylko po to, by zachować dobrą sylwetkę. Przy okazji tej rowerowej diety odkryłam, że nic tak nie łączy małżonków, jak wspólna pasja!

 

Czytaj więcej