"Pochodzę z rozbitej rodziny, mama rzadko miewała dla nas czas i dobre słowo. Postanowiłam, że w moim własnym domu będzie inaczej. Dlatego robiłam wszystko, byt mąż i córka byli zadbani, zaopiekowani. A teraz od własnego dziecka słyszę, że jestem kuchtą i kurą domową bez żadnych ambicji..." Ewa, 57 lat
Zawsze dbałam, żeby wszyscy czuli się dobrze, mieli ciepło i przytulnie, z domowym obiadem, pachnącym ciastem na niedzielę. Czy to źle?
Kiedy urodziła się nasza córka, świata poza nią nie widzieliśmy. Przeszłam na pół etatu, żeby więcej godzin spędzać z dzieckiem, na które tyle czekaliśmy. Mąż zarabiał wystarczająco, żeby było nas na to stać. Ja jako nauczycielka wychowania przedszkolnego i tak nie dołożyłabym wiele do budżetu, wolałam zapewnić mojej kruszynie jak najlepsze warunki rozwoju. Córka wiedziała, że zawsze może na nas liczyć, czy chodziło o rozbite kolanko w piaskownicy, czy później, kiedy dorastała. Mijały lata, Kinga skończyła studia, zarządzanie, zaczęła pracę. Odremontowaliśmy jej mieszkanie po babci, żeby miała coś swojego na start. Zerwała ze swoim chłopakiem z liceum, zaczęła spotykać się z kimś innym. Potem jeszcze z kimś. Po pewnym czasie postanowiła zmienić pracę.
– Szuka swojej drogi – mówiłam życzliwie.
– Oby znalazła – westchnął Jurek, któremu nie podobało się, że córka tak skacze z kwiatka na kwiatek.
– Znajdzie – uspokajałam. – Dajmy jej trochę czasu, niech próbuje różnych możliwości. Jeśli nie teraz ma się zastanawiać, to kiedy?
– Myśmy jakoś od razu wiedzieli, czego chcemy od życia i co mamy do roboty… – mruknął nieprzekonany.
– To były inne czasy. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Ułożyło się, choć nie tak, jak się spodziewaliśmy. Kiedy córka zmieniła pracę, sprowadziła się z powrotem do nas. Mieszkanie po babci było atrakcyjne ze względu na bliski dojazd do pierwszej pracy, teraz, kiedy mogła pracować zdalnie, tłumaczyła, że nie ma sensu płacić dodatkowo rachunków.
– Oczywiście, kochanie, przecież to twój dom. Zawsze masz u nas miejsce – zapewniłam.
Córka zajęła na powrót swój pokoik. Nawet się cieszyłam, że znów będzie tak jak dawniej, kiedy jeszcze chodziła do szkoły, w głębi serca tęskniłam za tamtymi czasami. Ale nie było tak jak dawniej. Kinga bardzo się zmieniła. Chmurna, zamknięta w sobie, niewiele poświęcała nam uwagi. Chyba miała znowu jakieś problemy osobiste. „Nie będę jej naciskać, może sama opowie”, myślałam. Tymczasem starałam się, żeby było jej po prostu dobrze w domu. Znów gotowałam dla trojga, piekłam ulubione szarlotki, prałam i prasowałam. W końcu taka rola matki, prawda? Szkoda tylko, że się tego nie ceni…
Tymczasem Kinga zdecydowała, że pójdzie na terapię, chyba doradziła jej to jakaś koleżanka. Jurek kręcił nosem, ale ja jej broniłam. Nie mam nic przeciwko specjalistycznym terapiom, na pewno wielu osobom pomogły w rzeczywistych problemach.
– A jakie to niby problemy ma nasza córka? – spytał ironicznie mąż.
Tego nie wiedziałam. Wkrótce okazało się, że liczne.
Kinga swoje zarzuty wobec mnie formułowała w bardzo nieprzyjemny sposób.
– Grzebałaś w moim pokoju? Kontrolujesz mnie? – wybuchła któregoś razu po powrocie do domu.
– Skąd, kochanie, pościeliłam tylko łóżko, żebyś miała ładnie, jak wrócisz – wyjaśniłam zaskoczona. – Przecież nie pierwszy raz tak robię.
– No właśnie! Ciągle mi się pchasz z butami w moją prywatność! Tłamsisz mnie! Moją osobowość!
– Przepraszam, nie wiedziałam. Myślałam, że to piżama… – odparłam cicho, ale dosłyszała.
– Jasne! Drwij sobie, drwij! Normalnie zero empatii! Zmarnowałaś mi życie!
Stałam zdumiona ze ścierką w ręku. Takie objawy wydawały mi się normalne w wieku lat szesnastu, a nie dziesięć lat później. „Może to jakiś etap tej terapii?”, zastanawiałam się, bo nie znam się na terapiach. „Jakiś powrót do dzieciństwa? Coś tam się musi oczyścić, a potem będzie lepiej?” Nie było lepiej.
Choć schodziłam jej z drogi i starałam się, jak mogłam nie zaogniać sytuacji, Kinga nie przestawała mieć nam wszystkiego za złe. Szczególnie upodobała sobie mnie.
– Spójrz na siebie! – dogryzała. – Jak ty wyglądasz w ogóle, z tą ścierką, w fartuchu, przy garach! Jaki ty mi wzorzec przekazujesz?!
– Lubię gotować… – broniłam się.
– Kuchta! Żadnych ambicji! W życiu chodzi o rozwój osobisty, wiesz?! A ty tylko nadskakujesz swojemu mężusiowi, patriarchalna kura domowa! Myślisz, że on to docenia w ogóle?! Żenujące!
– Tobie też nadskakuję – wyszeptałam przez łzy. – I wiem, że ty nie doceniasz…
Swoje złośliwości i pretensje Kinga wylewała na mnie na ogół pod nieobecność ojca, a ja nie przekazywałam dalej, bo… było mi przykro i wstyd. Tym razem się nie udało, bo Jurek wrócił do domu i zainteresował się, czemu jestem zapłakana.
Opowiedziałam mu wszystko.
– Nic nie rozumiem! Jakby ktoś nam podmienił dziecko… Przecież chcieliśmy dla niej jak najlepiej… – szlochałam.
– To już nie jest dziecko, tylko dorosła kobieta! – zagotował się mąż. – Nie ma prawa cię poniżać!
– Może to taki etap… ta terapia…
– Już ja jej dam terapię!
Czerwony na twarzy wparował do pokoju córki. Kinga siedziała przy laptopie ze słuchawkami na uszach. Ściągnął jej te słuchawki.
– Pakuj się. Do wieczora ma cię tu nie być.
Córka patrzyła zaskoczona z półotwartymi ustami. Widać nie przewidziała takiego obrotu spraw.
– Że co?…
– Jesteś dorosła, masz pracę i swoje mieszkanie – powiedział twardo Jurek. – Czas stanąć na własnych nogach.
– Lepiej ci będzie z dala od toksycznych rodziców – dodałam, wycierając łzy.