"Od zawsze kocham mojego kuzyna, a on kocha mnie. Nie umieliśmy ze sobą zerwać..."
Spędzaliśmy ze sobą szalone weekendy, wciąż nie mogąc się nacieszyć swoją miłością.
Fot. 123RF

"Od zawsze kocham mojego kuzyna, a on kocha mnie. Nie umieliśmy ze sobą zerwać..."

"Wiedzieliśmy, że nasza sytuacja jest beznadziejna. Byliśmy ze sobą zbyt blisko spokrewnieni, żeby móc bez obaw myśleć o wspólnej przyszłości. Wiedzieliśmy, że nigdy nie zyskalibyśmy aprobaty ani kościoła, ani rodziny. Mimo to postanowiliśmy się spotykać..." Karolina, 22 lata

Od niepamiętnych czasów zawsze w wakacje ja i mój młodszy brat i starszy kuzyn Marcin odwiedzaliśmy dziadków. Świetnie się razem bawiliśmy...
W tamte wakacje, dwa lata temu, mój brat musiał jednak spędzić lato w domu. Za to Marcin już kilka tygodni wcześniej zapowiedział swój przyjazd telefonicznie.
– Przywiozę gitarę i nowe wędki – obiecywał. – Mam jedną dla ciebie. Nie zapomniałaś chyba jeszcze, jak się łowi ryby?
– Jasne, że nie! – obruszyłam się. W słuchawce usłyszałam śmiech.
– Aha! – przypomniał sobie Marcin. – I zabierz ze sobą rower!
Wszystko było już spakowane, plecak, rower, dmuchany materac. Nie mogłam się wprost doczekać, kiedy wreszcie zobaczę znajome kąty, ukochanych dziadków, no i oczywiście Marcina...

Był moim ulubionym kuzynem

Starszy o cztery lata, a przez to poważniejszy, imponował mi swoim doświadczeniem i poczuciem humoru. W dzieciństwie razem z nim łaziłam po drzewach, kąpałam się w jeziorze, wybierałam na długie rowerowe eskapady. Rodzice śmiali się, że zamiast córki, mają drugiego syna. Nawet teraz, kiedy byliśmy już dorośli, nadal świetnie się z Marcinem rozumieliśmy. Byłam pewna, że wakacje będą udane.
Zaraz po przyjeździe zobaczyłam Marcina.
– Karolcia! – na mój widok rzucił w kąt wędkę i ruszył w moim kierunku. – No, no, ale wyrosłaś! – zawołał radośnie.
– A ty wyprzystojniałeś – powiedziałam.
Wieczorem, gdy ognisko już dogasało, Marcin rozgarnął patykiem popiół i wyciągnął z niego gorącego ziemniaka.
– Najładniejszy dla ciebie – powiedział, dmuchając w dłonie.
Zajadaliśmy się pieczonymi w ogniu przysmakami i żartowaliśmy z naszych umorusanych twarzy. – Wyglądasz jak Indianka – stwierdził. – A ty jak troglodyta – odcięłam się. Znów wybuchnęliśmy śmiechem. Zrobiło się chłodniej, podciągnęłam więc kolana pod brodę.
– Zimno ci? – zapytał Marcin. Kiwnęłam głową. – Przykryjmy się tym – zaproponował, podnosząc z ziemi stary koc. – Będzie nam cieplej – dodał, obejmując mnie ramieniem i zarzucając pled na plecy.
Siedzieliśmy tak jeszcze chyba godzinę. Czułam się cudownie. Mogłabym spędzić w ten sposób całą noc.

Zaczęłam patrzeć na niego jak na mężczyznę

Następnego dnia walczyłam z burzą splątanych włosów, w żaden sposób nie mogąc ich rozczesać, kiedy do pokoju wszedł Marcin.
– Daj, pomogę ci – zaproponował, wyjmując z mojej dłoni szczotkę.
– Masz piękne włosy – powiedział, głaszcząc mnie po nich. Poczułam, że przeszywa mnie dreszcz. Oblałam się rumieńcem.
– Już wystarczy – powiedziałam, odbierając od niego szczotkę. – Dziękuję za pomoc.
Marcin spojrzał mi głęboko w oczy. Nie wiem dlaczego, poczułam się nagle zaniepokojona. Serce zaczęło mi bić szybciej. Spuściłam głowę i wyszłam z pokoju. Zauważyłam to już kilka dni temu, ale teraz dopiero uświadomiłam sobie, co tak naprawdę się ze mną dzieje. Zawsze traktowałam Marcina jak starszego brata. Był dla mnie po prostu świetnym kumplem, z nim dzieliłam się moimi najbardziej skrytymi myślami.
W tym roku coś się zmieniło. W obecności mojego kuzyna nie byłam już taka jak kiedyś. Zobaczyłam w nim mężczyznę. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że Marcin od dawna jest dla mnie ideałem, z którym porównuję innych chłopaków. Byłam po prostu beznadziejnie zakochana! To dlatego tak dziwnie się zachowywałam w jego towarzystwie.

Chciałam, by te wakacje trwały wiecznie

Postanowiłam, że nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Ani on, ani reszta rodziny. Co by powiedzieli moi rodzice, gdyby usłyszeli, że kocham się we własnym kuzynie?! Aż bałam się o tym myśleć! Teraz cały czas musiałam uważać, żeby się nie zdradzić. Było tylko jedyne wyjście z tej sytuacji – wyjazd do domu. Dlaczego tego nie zrobiłam? Nie miałam siły. Nie chciałam się z nim rozstawać. Wiedziałam, że igram z ogniem. To było jednak silniejsze ode mnie. Każdy kolejny dzień skracał mój pobyt w Olszynce i tym samym przybliżał chwilę rozstania z ukochanym. Cierpiałam już teraz. Wakacje jednak dobiegły końca, nadszedł czas na powrót do domu.
„Nie mogę żyć bez Marcina, nie mogę nie widzieć go cały następny rok, nie dam rady!”, myślałam zrozpaczona. Stałam się zazdrosna o mojego kuzyna. Nie potrafiłam nawet znieść wyobrażenia, że mógłby spotykać się z inną kobietą. Wiedziałam, że nie ma dziewczyny. Ale przecież w każdej chwili mógł kogoś poznać. O mało nie oszalałam na samą myśl o tym! Tymczasem Marcin, nieświadom niczego, nadal traktował mnie jak młodszą kuzynkę. Tylko czasami przyłapywałam go na tym, że przygląda mi się z dziwnym wyrazem twarzy. Wówczas moje serce zaczynało mocniej bić. „A jeśli on też”, łudziłam się.

Wyznaliśmy sobie miłość

W ostatni wieczór zorganizowaliśmy pożegnalne ognisko dla dziadków i znajomych. Wszyscy dawno już poszli do domu, tylko my nadal siedzieliśmy na polance, grzejąc dłonie przy dogasających węglach. Od rana nie miałam humoru, teraz zaś, kiedy wszystko było już prawie skończone, ogarnęła mnie rozpacz. Marcin zauważył, że coś mi jest:
– Dlaczego jesteś taka smutna? – zagadnął, obejmując mnie ramieniem. Przytuliłam się do niego.
– Nie chcę stąd wyjeżdżać – odparłam.
– Ja też nie – głos Marcina przybrał inny, bardziej poważny ton. Czułam, że już dłużej nie wytrzymam. Po policzkach popłynęły mi łzy. A Marcin przytulił mnie jeszcze mocniej.
– Nie płacz – poprosił. Odwróciłam twarz w jego stronę. Wtedy po raz pierwszy mnie pocałował.
– Kocham cię, kocham! – powtarzał między pocałunkami.
– Ja też cię kocham! – zapewniłam go. Ale przez cały czas słuszałam swój wewnętrzny głos, który przypominał mi, że przecież jesteśmy kuzynami.

Zaczęliśmy się potajemnie spotykać

Następnego dnia rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę. Marcin do Łodzi, ja do Wrocławia. Czekały na mnie studia, na Marcina zaś jeszcze rok nauki i obrona pracy magisterskiej. Ostatniej nocy w Olszynce przyrzekliśmy sobie, że będziemy się spotykać. Potajemnie, oczywiście, żeby nie zauważył tego nikt z rodziny. Wiedzieliśmy, że nasza sytuacja jest beznadziejna. Byliśmy ze sobą zbyt blisko spokrewnieni, żeby móc bez obaw myśleć o wspólnej przyszłości. Wiedzieliśmy, że nigdy nie zyskalibyśmy aprobaty ani kościoła, ani rodziny. Mimo to postanowiliśmy się spotykać. Spędzaliśmy ze sobą szalone weekendy, wciąż nie mogąc się nacieszyć swoją miłością. Moi rodzice dziwili się tylko czasami, dlaczego tak rzadko przyjeżdżam do domu. Tłumaczyłam się nawałem nauki.

Było nam coraz trudniej, ale nie umieliśmy ze sobą zerwać

Tak minęła jesień i zima. Nadeszła wiosna. Ciągłe życie „na krawędzi” zrobiło swoje. Nadal pędziłam jak szalona na spotkanie z Marcinem, coraz częściej jednak w samotności dopadały mnie myśli o bezsensie tego wszystkiego, co robimy. Wiedziałam, że przyszłość nie będzie dla nas łaskawa i nie przyniesie nam ukojenia. Kiedyś wydawało mi się, że wszystko to zniosę, byle tylko być z Marcinem. Teraz miałam wątpliwości.
Nie byłam taka silna, jak mi się rok temu wydawało. Nie radziłam sobie z ciągłym napięciem i niepewnością. Miałam dość takiego życia, z drugiej jednak strony nie byłam w stanie przestać kochać Marcina. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że prędzej czy później będziemy musieli podjąć decyzję o rozstaniu, choćby to nawet bardzo bolało. Nie mieliśmy jednak na to sił.

Los ułatwił nam decyzję...

Pod koniec czerwca Marcin dostał interesującą propozycję pracy:
– Ale musiałbym wtedy wyjechać – powiedział, przyglądając mi się bardzo uważnie. Milczałam, czując, że właśnie nadchodzi decydująca chwila.
– Nic nie powiesz? – zapytał. Do oczu napłynęły mi łzy:
– Sam przecież wiesz, że powinieneś jechać. Taka propozycja zdarza się raz w życiu. Poza tym dla nas i tak nie ma przyszłości – rozpłakałam się. Marcin ukląkł przy mnie.
– Zawsze będę cię kochał! – obiecał.
– Przyrzeknij mi, że nigdy do mnie nie napiszesz i nie zadzwonisz – prosiłam.
Dotrzymał obietnicy. Od dnia jego wyjazdu do Kanady minęło już prawie dziewięć miesięcy. Marcin ani razu nie dał znaku życia. Czasami łudzę się, że znajdę w skrzynce list od niego albo może któregoś dnia usłyszę jego głos w słuchawce. Choć staram się o nim zapomnieć, zupełnie mi się to nie udaje. Nie mogę przestać o nim myśleć. Od jego mamy, a mojej ciotki wiem, że Marcin zamierza zostać tam na zawsze. Odkąd uświadamiam sobie, iż być może nigdy już go nie zobaczę, czuję się okropnie. Pocieszam się, przypominając sobie stare powiedzenie: „Czas leczy rany”. 

Czytaj więcej