Krystyna Kronenberger integruje w Nowym Sączu kobiety po chorobie nowotworowej i mastektomii. Sama pokonała raka piersi, płacąc za to wysoką cenę. Dlatego dobrze wie, jak dotrzeć do pań, które stają z nim oko w oko i przerażone chorobą myślą, że to koniec ich świata. Ona z koleżankami udowadnia, że jest inaczej. Krystyna Kronenberger jest kandydatką do prestiżowego tytułu magazynu "Przyjaciółka" – Przyjaciółka Dobroczynka 2023.
Regularnie chodziła na mammografię, ale nowotwór wykryła u siebie sama. – Bo pamiętałam o zaleceniach samobadania piersi – mówi 63-letnia Krystyna Kronenberger z Nowego Sącza. – Podczas kąpieli, w lewej piersi wyczułam jakby wklęśnięcie, Było usytuowane w górnej części piersi może dlatego ostatnie z badań go nie wykryło. Ten fragment po prostu nie zmieścił się w mammografie.
Był już piątek po południu, ale od razu zaczęła działać. – Spytałam zaprzyjaźnioną lekarkę, kto robi najlepiej USG w okolicy – wspomina. – I we wtorek o 13.00 już byłam na badaniu. Usłyszałam: ,,Nie wygląda to dobrze”. 4 godziny później czekałam na wycięcie niepokojącej zmiany.
Akurat wtedy jej tata chorował na raka odbytnicy. Jeździła z nim na naświetlania, chemię. – I nagle sama trafiłam na stół – opowiada. – Kiedy przyszły wyniki histopatologii, okazało się, że mam raka złośliwego, do tego przerzutowego. Lekarz zrobił tzw. operację oszczędzająca, ale później trzeba było wyciąć dużo więcej, m.in. węzły chłonne.
– By leczenie było skutecznie, lekami wywołano u mnie menopauzę – opowiada. – To było dla mnie ciężkie. Do tego pojawiły się komplikacje po operacji wycięcia piersi i węzłów, np. drętwienie ręki. – Ćwiczenia na to nie pomagały, ale ktoś dał mi numer do Stowarzyszenia Amazonek w Nowym Sączu – opowiada. – Przyszłam do nich w listopadzie 2009 roku, pół roku po operacji i popłakałam się z bezsilności. A one otoczyły mnie takim ciepłem i serdecznością, że na chwilę zapomniałam o troskach.
Nie musiała im tłumaczyć, co czuje, bo same wiedziały. – Dały mi nowe ćwiczenie na drętwienie i szereg innych porad – mówi. – Dzięki nim poczułam się lepiej! Zobaczyłam, że wszystkie amazonki są zadbane, uśmiechnięte, mimo przejść. I nawet rozwód, bo mąż mnie wtedy zostawił, nie wydawał się już tak straszny.
Na spotkania z nimi chodziła 3 razy w tygodniu i angażowała się we wszystkie działania. – A po dwóch latach, gdy zmarła cudowna prezeska, dziewczyny wybrały mnie na jej następczynię – opowiada. – To był dla mnie zaszczyt.
Pod jej skrzydłami stowarzyszenie dalej się rozwinęło. – I jesteśmy aktywni na wielu polach – tłumaczy. – Z PFRON-u i innych źródeł pozyskujemy środki m.in. na rehabilitację (mamy 4 rehabilitantki), bo to jest kluczowe w dochodzeniu do siebie po operacjach, organizujemy Marsz Różowej Wstążki, Dni Zdrowych Piersi i wsparcie psychologiczne.
Amazonki chodzą z wykładami i pogadankami o nowotworach do klas maturalnych, szkół wyższych i kół gospodyń. – Pokazujemy młodym kobietom, że one, ich mamy i babcie powinny się regularnie badać – opowiada. – Bo im wcześniej rak wykryty, tym większa szansa na skuteczne leczenie.
Cieszy się, że jakiś czas temu udało się powiększyć pomieszczenie rehabilitacyjne, ale już marzy się jej większe, bo potrzeby rosną. – Niestety, rak nie śpi i nowych amazonek przybywa – dodaje. – Ale każdej jesteśmy gotowe pomóc.
Cały zarząd stowarzyszenia to wolontariuszki. – A wszystkie zajęcia u nas są bezpłatne – zaznacza. – Chodzimy też na basen, jeździmy na wycieczki czy coroczną pielgrzymkę na Jasna Górę. Praca dla innych jest dla mnie terapią. No i dziewczyny wokół są mi jak rodzina.
Ich działalność obejmuje nie tylko Nowy Sącz, bo sięga od Limanowej po Krynicę. – Za swoją aktywność dostałam już kilka tytułów i wyróżnień, ale uśmiech koleżanek ze stowarzyszenia jest i tak najcenniejszy – dodaje. – No i szacunek moich córek, które mówią, że robię coś naprawdę ważnego. A robić to będę, dopóki wystarczy mi sił!