"Moja przyjaciółka powiedziała mi kiedyś w żartach, że niezbadane są ścieżki miłości. Nie myliła się! Podczas spacerów w parku często widywałam pewnego przystojniaka. Jeździł na rowerze jak wariat i lubił się popisywać. Ale nie przyszło mi do głowy, że robi to dla mnie! – Dlaczego chciał mnie pan poznać? – spytałam, gdy pewnego dnia zaprosił mnie na kawę..." Marta, 50 lat
Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i uśmiechałam się do siebie. Jak na swoje pięćdziesiąt lat całkiem nieźle wyglądam. Choć nie zawsze tak było... A dokładnie dwa lata temu, gdy mój szanowny małżonek wystawił mnie do wiatru. Czułam podskórnie, że coś jest nie tak, ale on zapewniał mnie z ręką na sercu, że wszystko jest w porządku. Wierzyłam mu, jak zawsze. Boże, jaka ja byłam głupia! Łgał w żywe oczy!
Szydło wyszło z worka miesiąc później. Okazało się, że ma kochankę, jakąś siksę. I że ona nie była jedyna…
Płakałam całą noc. Wyrzucałam sobie, że przed laty nie posłuchałam mamy.
– Córuś, weź no ty się zastanów, czy potrzebny ci ktoś taki jak on. Facet po dwóch rozwodach, dzieciaty. Na moje oko on jest jakiś felerny. Albo do niczego się nie nadaje jako mąż i ojciec, albo kochaś z niego, co to dłużej miejsca przy jednej nie zagrzeje.
– Mamo, ludziom w życiu różnie się układa. Może Olek po prostu nie miał szczęścia i nie trafił na tę właściwą.
– I niby teraz właśnie trafił? Na ciebie, tak? Dziecko, nie bądź naiwna.
Machnęłam tylko ręką na to jej gadanie. Byłam wtedy trzydziestoczteroletnią panną, zegar tykał. Nie mogłam przebierać w facetach jak w ulęgałkach. Tak, byłam zdesperowana, bałam się starzeć samotnie, chciałam mieć rodzinę, faceta, obrączkę na serdecznym palcu. I nie przeszkadzało mi, że Olek był rozwodnikiem. Wierzyłam, że jesteśmy połówkami jabłka, które wreszcie na siebie trafiły.
Był piękny ślub, potem na świat przyszła nasza córka Marysia, a ja otumaniona szczęściem niczego nie dostrzegałam. O wszystkim dowiedziałam się ostatnia…
Na początku rozpaczałam, ale szybko wzięłam się w garść, raz, że miałam dziecko, dwa, nie chciałam dać Olkowi satysfakcji. Zaczęłam bardziej dbać o siebie, zmieniłam dietę, teraz zamiast do lodówki codziennie po pracy chodziłam na spacery do parku, ćwiczyłam w domu. Na siłownię nie było mnie stać, liczyłam się z każdą złotówką. Mój były mąż płacił śmieszne alimenty, więc musiałam na wszystkim oszczędzać, ale radziłam sobie.
Cieszyłam się, kiedy koleżanki mówiły mi, że rozwód dobrze mi zrobił.
– Wyglądasz kwitnąco – stwierdziła raz Alka na naszym babskim spotkaniu. – Lepiej niż niejedna trzydziestoparolatka!
– Widziałam, jak młodzi faceci oglądają się za nią na ulicy – dodała Ewa.
– Przestań żartować, kobieto, ja mam pięćdziesiąt lat, jestem starą babą!
– Kochana, wiek to tylko cyferki, ważne, na ile się czujesz. Pamiętaj, miłość nie liczy lat – dodała Ewa.
– Ale ja na miłość już nie liczę – odparłam. – A poza tym gdzie miałabym ją spotkać, hę?
– Niezbadane są ścieżki miłości – roześmiała się Ewa, a my jej zawtórowałyśmy.
Jakiś czas potem jak zwykle wybrałam się na kijki do parku. Było trochę mokro, bo przez ostatnie dwa dni dosyć mocno padało. Nałożyłam słuchawki, włączyłam muzykę i ruszyłam przed siebie. Po drodze spotkam kilku spacerowiczów, matki z dziećmi w wózkach, minęłam się z kilkoma wrotkarzami i rowerzystami. Ci ostatni denerwowali mnie, a zwłaszcza taki jeden piękniś. Często go tu widywałam. Miał rower, który, mogę się założyć, że kosztował miliony pesos, na sobie też nosił kilka tysięcy: stylową fluorescencyjną wiatrówkę, czarne leginsy, wypasiony kask, okulary i słuchawki w uszach. Miał może czterdzieści dwa-trzy lata. Wyglądał na korpoludka, który musi spuścić parę, bo jeździł jak wariat i lubił się popisywać. Niektórzy tak mają.
No i tego dnia też próbował się popisać. Minął mnie i chciał wejść ostro w zakręt, ale za mocno się przechylił, spadł z roweru i ślizgiem wleciał w krzaki.
Parsknęłam śmiechem, bo rozbawił mnie widok faceta w rajtuzach leżącego głową w zaroślach. Piękniś po chwili usiadł. Dłonią ścierał błoto i liście, które przykleiły mu się do twarzy.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, podchodząc do niego.
Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.
– Eee, chyba tak, za ostro wszedłem w zakręt, przeszacowałem – zaśmiał się.
– A było się popisywać? – zażartowałam
– Zrobiłem to w akcie desperacji – odparł.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Chciał się pan zabić? Na rowerze? W parku? – pytałam zdumiona.
– Gdybym chciał to zrobić, wybrałbym skuteczniejszy sposób. Nie, nie o to chodzi. – Wstał i się otrzepał. – Paweł jestem. – Podał mi dłoń.
– Marta – przedstawiłam się. – No to o co panu chodziło?
– Właśnie o to. – Uśmiechnął się chytrze. – Chciałem panią poznać, ale nie wiedziałem, co zrobić. Miałem różne pomysły, ale każdy wydawał mi się głupi...
– No ten też za mądry nie był, mógł pan sobie zrobić krzywdę.
– Być może, ale ryzyko się opłaciło. – Znów się uśmiechnął.
– A dlaczego chce mnie pan poznać? Co się pod tym kryje? Mam panu pomóc coś załatwić w wydziale komunikacji czy co?
– Nie, nie! – wykrzyknął i podniósł ręce do góry. – Absolutnie nie!
– Więc o co chodzi?
– Chciałem panią poznać, zaprosić na kawę, ponieważ... No dobra, powiem prosto z mostu, bardzo mi się pani podoba.
Zatkało mnie.
– Czyli to był numer na podryw? – zażartowałam.
– Można to tak nazwać. Czy w takim razie umówi się pani ze mną na kawę?
Pokręciłam głową, uśmiechając się pod nosem.
– Serio? Przecież pan jest dużo młodszy ode mnie – grałam w otwarte karty.
– Nie zauważyłem. A nawet jeśli tak, absolutnie mi to nie przeszkadza. Serio. Więc jak?
Wzruszyłam ramionami.
– Proszę... – zrobił oczy Kota ze „Shreka”.
– Dobrze, pójdę, bo rozbawiłeś mnie tym ślizgiem w krzaki. Doceniam to poświęcenie. Ale nie obiecuj sobie za wiele – zastrzegłam od razu.
Umówiliśmy się na spotkanie na następny dzień. Potem na kolejną kawę, kolację.
Któregoś razu zjedliśmy razem śniadanie u niego...
Marysia od razu domyśliła się, że z kimś się spotykam.
– Mamo, kiedy mi go przedstawisz? – zapytała.
– Kogo, kochanie?
– Tego pana, z którym się spotykasz.
– Kochanie, to tylko znajomy.
– Aha, znajomy... – Pokiwała z politowaniem głową.
– Naprawdę, to nic poważnego, poza tym on jest dużo młodszy ode mnie, więc...
– Więc kochaj i nie licz lat, mamo! Nieważne, ile ma lat, ważne, co czuje. Jesteś jeszcze młoda, piękna, należy ci się odrobina szczęścia.
– A skąd ty takie mądrości czerpiesz?
– Z książek. No to kiedy mi go przedstawisz?
– Naprawdę chcesz go poznać?
– Pytanie! Pewnie, że tak!
– Może zaproszę go do nas w sobotę?
– Zaproś!
Paweł z radością przyjął zaproszenie.