"Chciałem sprostać oczekiwaniom pięknych pań i... przeholowałem z niebieskimi pigułkami"
Lubię francuskie perfumy i polskie kobiety...
Fot. 123 RF

"Chciałem sprostać oczekiwaniom pięknych pań i... przeholowałem z niebieskimi pigułkami"

"Od ponad dwudziestu lat mieszkam pod Paryżem, ale uwielbiam przyjeżdżać do Polski, bo kocham piękne kobiety, a tutaj są najpiękniejsze! Takie na przykład... pięćdziesięciolatki. Sobota w objęciach Irenki, niedziela w uścisku Halinki, a potem jeszcze Wanda… To trwało dobrych parę lat, niestety, wszystko ma swoją cenę!" Sebastian, 56 lat

Teoretycznie jestem Polakiem, a praktycznie Francuzem. Albo odwrotnie, już sam nie wiem. Do Francji wyjechałem wiele lat temu, na wakacje do kolegi. Myślałem, że na chwilę, góra kilka miesięcy, ale jakoś tak zeszło… Jestem budowlańcem, naprawdę dobrym fachowcem i Francuzi to docenili. Mam mały domek na peryferiach, ładną sumkę na koncie, ale nie mam kobiety, z którą mógłbym dzielić życie. Smutne, prawda?

W każdym razie wolę Polki!

Wiele razy próbowałem ułożyć sobie życie, ale Francuzki są jakieś… Nie wiem, jak to określić. W każdym razie wolę Polki… Kiedy wyjeżdżałem z kraju, byłem pełnym życia, przystojnym trzydziestolatkiem. Z małym hakiem. No z troszkę większym hakiem, nie chwaląc się, oczywiście. Kobiety za mną szalały, a ja za nimi. Wiele bezsennych nocy przeleżałem w łóżku, wspominając piękności, które miałem okazję poznać bardziej lub mniej dogłębnie.
Od czasu do czasu wracam do Polski i za każdym razem dochodzę do wniosku, że nic się tutaj nie zmieniło. Lata mijają, a kobiety wciąż piękne… Co prawda nie zerkam już na trzydziestolatki, to znaczy zerkam, ale bez nadziei na efekty moich tęsknych spojrzeń, jednak wolę ciut starsze panie. Takie na przykład... pięćdziesięciolatki. Ech, doświadczone to już, gust wyrobiony, umiejętności zdobyte, no i hormony u nich nie buzują jak u młodszych. To znaczy buzują, ale inaczej. Takie panie mogą zaskoczyć tylko pozytywnie…

Irenę poznałem w autobusie do Paryża

– Pan też na zwiedzanie? – zapytała.
– Skąd, do domu wracam, kochana pani. – Skłoniłem lekko głowę.
– Pan Paryżanin? – Dama wlepiła we mnie lazur swych oczu.
– Dokładnie tak – odparłem, zerkając na krągłości kobietki.
Wystarczył moment, abym wiedział, poczuł, zrozumiał, że to ona.
– Irena jestem – przedstawiła się.
– Bastien. – Uśmiechnąłem się, całując krągłą dłoń.
Zanim dojechaliśmy do Paryża, w zasadzie była już moja! Wiedziałem, że jest samotną pielęgniarką, która hoduje rośliny doniczkowe. Potem umówiliśmy się na długi spacer zwieńczony romantyczną fotografią z wieżą Eiffla w tle. Tuż przed powrotem Ireny do Polski zaprosiłem ją do siebie na… hmm… kolację przy świecach. Żegnaliśmy się czułym pocałunkiem.
– Pisz, dzwoń, przyjeżdżaj! – zachęcała mnie ślicznotka.
Oj, wiedziałem, że nie odmówię…

Halinę poznałem, kiedy odwiedzałem Irenę

To było rok później. Poszedłem do kwiaciarni, żeby kupić Irenie niezobowiązujący bukiecik, a tam za ladą... bogini!
– Czym mogę służyć? Zapewniam, że wszystkie kwiaty świeże. Z giełdy rano przywiezione – rzuciła.
Głos miała stanowczy, silny, ona cała była taka właśnie… mocna. Nagle poczułem się mały, drobny, zapragnąłem, żeby ktoś się mną zaopiekował!
– Może goździki? Te różowe? – zastanowiłem się. – Wie pani, dla mamusi, do szpitala…
Po tych słowach spojrzenie bogini wyraźnie złagodniało.
– Pięknie pan wymyślił – mruknęła.
– Pięknie to pani przyszykuje ten bukiecik – odważyłem się powiedzieć. – W takich zgrabnych dłoniach wszystko będzie urodziwe… – westchnąłem.
Zarumieniła się i już wiedziałem, że pod maską surowości kryje się delikatne i subtelne wnętrze. Ach, jakże zapragnąłem się do tego wnętrza dostać!
Tyle że byłem umówiony z Irenką!
– Pani do której jutro pracuje? – zainteresowałem się.
– W niedzielę czynne do 16.00.
– To może ja bym po panią przyszedł? Odprowadził do domu?

A potem pojawiła się Wanda. Życie wydawało się takie piękne!

Najpierw patrzyła na mnie z nieufnością, ale zrobiłem taką zbolałą minę, że w końcu ustąpiła. Ech, jaki byłem szczęśliwy – sobota w objęciach Irenki, niedziela w uścisku Halinki… Czy życie nie jest piękne?
Urodę swego żywota doceniłem jeszcze bardziej dwa lata później. Również w Polsce. Kiedy przyjechałem w odwiedziny do Irenki i Halinki. No, tak się złożyło, że z nimi obiema korespondowałem. I obie lubiły francuskie perfumy, które im przywoziłem co parę miesięcy. A wiadomo – kobieta spryskana perfumami robi się zmysłowa i pachnąca. Grzech nie powąchać, nie zasmakować… To moje uwielbienie smaków zaprowadziło mnie wprost w ramiona Wandy. Właścicielki małej kawiarenki przy parku, do którego zaciągnęła mnie pewnego razu Halina.
Jak ją odprowadziłem do domu, zaszedłem na kawę.
– Coś jeszcze do tej małej czarnej? – zapytała mnie czerwonowłosa gwiazda za kontuarem.
– Ciasto może? – zastanowiłem się, oczarowany kobietą. – Może francuskie? – dodałem znacząco, a ona się zaczerwieniła. – Wie pani, mieszkam we Francji, więc gdy bywam w Polsce, tęsknię za tamtymi smakami…
– Croissant z dżemem czy czekoladą?
– A jest z różą? Kojarzy się z panią…
W ten sposób kupiłem również rudą Wandę. Uwielbiałem te randki w cukierence – zapach kawy, Wandzia krzątająca się między stolikami, odkrywanie tajemnic zaplecza…

Niebieskie pigułki ułatwiały działanie na trzy fronty...

Moje miłe znajomości miały jednak pewien minus. Ileż ja się musiałem nakombinować, żeby podczas jednego przyjazdu do Polski odbyć tych kilka randek! Aby zakosztować i kawy w interesie Wandzi, i powąchać róży Halinki, i zażyć intymności z Irenką! Niestety, za wszystko trzeba płacić, więc i ja przed każdym wyjazdem do Polski zostawiałem sporo w sklepie z kosmetykami… Ale potem miłe panie tak pięknie mi się odwdzięczały!
Korzystałem tak z życia parę dobrych lat. Ów piękny kwiat kobiecości zdążył już nieco zwiędnąć. No i ja nie miałem już tej formy, co kiedyś. Ze wstydem muszę przyznać, że przed każdym przyjazdem do Polski udawałem się do lekarza po stosowną receptę.
Niech pan tylko nie przesadzi z dawkowaniem tych niebieskich pigułek – przestrzegał medyk. – Jeszcze panu serce przez pomyłkę stanie…
Śmiałem się wtedy ze słów lekarza.

To była piękna katastrofa

Rok temu, kiedy bawiłem w Polsce na Wielkanoc, troszkę przesadziłem. U Wandzi jeszcze wszystko było w porządku, ale potem, kiedy wróciłem do hotelu, okazało się, że Halinka chce mi zrobić niespodziankę!
– Będę za godzinkę! – zaszczebiotała przez telefon.
Przerażony wziąłem szybką kąpiel i łyknąłem kolejną tego dnia niebieską tabletkę. Z reszty wieczoru pamiętam tylko nachylającą się nade mną Halinę, która próbowała mnie ocucić. Potem obudziłem się w szpitalu. W białym kitlu stała nade mną… Irenka. Wtedy zrozumiałem, że trafiłem na oddział, na którym pracuje!
– Co ze mną? – wystękałem.
– Kim była ta flądra, która cię przywiozła? – sapnęła Irena.
– Nie wiem, o kim mówisz – jęknąłem.
W tym właśnie momencie drzwi sali otworzyły się i przyszła Wandzia.
– Skarbie, zostawiłeś u mnie portfel, pobiegłam do hotelu, żeby ci go oddać, a tam mi powiedziano, że stała ci się jakaś krzywda… – trajkotała.
Temu panu dopiero stanie się krzywda! – do akcji wkroczyła Halinka, która, jak się okazało, czekała na szpitalnym korytarzu.
I tak stały nade mną we trzy, niczym piękności z mitologii, zapowiadając wielką tragedię. Moją tragedię…
Na szczęście mnie nie pobiły, bo zawołałem lekarza. Ale już żadna się do mnie więcej nie odezwała. Może i dobrze? Może powinienem poszukać sobie jakiejś młodszej pani? I to jednej?

 

Czytaj więcej