"Po rozwodzie przeżywałam drugą młodość. Umawiałam się z różnymi facetami, ale żaden mi się nie podobał. Kiedyś podrywał mnie sąsiad, ale kiedy usłyszałam, że pracuje jako bibliotekarz, wyśmiałam go…– Sorry, nie gniewaj się, ale mam trochę wyższe aspiracje – powiedziałam mu. Nie dałam mu nawet szansy..." Agata, 41 lat
Z uwagą przeglądałam jego profil na Tinderze. Niewielu mężczyzn mi się podobało, ale ten od razu wpadł mi w oko… Uśmiech zwycięzcy, spojrzenie inteligentne, fajnie ubrany. Miał to coś. Wydawało mi się, że jest do kogoś podobny, do jakiegoś aktora? Nigdy nie miałam pamięci do twarzy. Poprzyglądałam się jeszcze fotografii w telefonie i przesunęłam w prawo...
Nie wiem, kto wymyślił termin „ryczące czterdziestki”, jakiś seksistowski idiota zapewne. Faceci są tacy beznadziejni. Rozmemłani, leniwi, wszystko trzeba za nich załatwiać. Wydaje im się, że jak chodzą do pracy, to potem nic już nie muszą, leżenie na kanapie przed telewizorem to szczyt ich możliwości. Często zresztą nawet zarobić porządnie nie potrafią, jak mój były mąż. Zadbać o siebie i innych, mieć jakieś pasje, być ciekawym świata, umieć osiągać cele, czy to tak dużo, u licha?! Słaba płeć, naprawdę… Ale my się z koleżankami nie dajemy. Zebrała nam się taka grupa, same singielki, świetnie się razem bawimy, jeździmy na wycieczki, pijemy, tańczymy, uprawiamy sporty, ogólnie cieszymy się życiem. Umawiamy się też z facetami, czemu nie. Istnieje jakieś głupie przekonanie, że jak kobieta w pewnym wieku jest sama, to nic się już nie wydarzy, powinna się zamknąć, najlepiej w klasztorze, i cierpieć. Nic podobnego! Trzeba wychodzić, trzeba się spotykać! Tak właśnie tłumaczyłyśmy Grażynce, która niedawno dołączyła do naszego grona. Od razu założyłyśmy jej profil na Tinderze, to przydatna aplikacja... Odłożyłam telefon, żeby zająć się trochę pracą.
Pracuję w firmie ubezpieczeniowej. Za oknem była piękna pogoda, ani jednej chmurki, aż żal siedzieć w biurze. Na szczęście wystarczyło wytrzymać do szesnastej i piąteczek! Z kumpelami wybierałyśmy się do baru nad rzeką. Miał być grill i tańce. A w sobotę na kijki albo na rowery. Sięgnęłam do torebki po telefon, żeby jeszcze raz popatrzeć na przystojniaka z Tindera. Naprawdę miał to coś. Przynajmniej tak wyglądał. Zamieniliśmy kilka zdań na czacie. Na żywo go jeszcze nie widziałam. No ale przecież wszystko było przede mną!
Nie żebym do tej pory nie miewała żadnych randek. OK, krótko po rozwodzie nie miałam na to specjalnej ochoty, szarpanina o podział majątku mnie wyczerpała. Ale potem ochłonęłam, odpoczęłam i ruszyłam do boju. Przecież nie będę przez resztę życia chlipać w poduszkę. Stwierdziłam, że przede mną druga młodość. Córka prawie dorosła, mogę sobie poszaleć. Nie odmawiałam sobie niczego. Ale w sumie nie były to jakieś ekscytujące znajomości, na ogół kończyły się maksymalnie po paru spotkaniach. Jacyś nudni ci faceci, niemrawi, albo ględzą tylko o sobie. Raz mnie nawet podrywał sąsiad, od czasu do czasu mijaliśmy się na osiedlu. Kłaniał mi się, coś tam odpowiadałam, ale w sumie nie zwracałam uwagi. Okazało się, że to bibliotekarz! Wyobrażacie sobie? Śmiechu warte. „Sorry, nie gniewaj się, ale mam trochę wyższe aspiracje”, powiedziałam mu. Zmył się, więcej go nie widziałam. Potem było jeszcze takich dwóch z aplikacji, Waldek i… nie pamiętam, jak ten drugi się nazywał, straszny głąb, wyszłam ze spotkania. Teraz to się wycwaniłam i umawiam się w pobliżu domu, w osiedlowej knajpie, żeby, w razie gdyby było nudno, nie tracić majątku na taksówki. No ale, jak mówiłam, do tej pory nie trafiłam na nikogo, kto miałby to coś, żebym mogła stracić głowę. Dopiero ten przystojniak ze zdjęcia… Poczułam, jak w środku rozlewa mi się miłe ciepło. Trzeba brać byka za rogi.
„Cześć. Może kawa? Ja jednak wolę rozmawiać twarzą w twarz”, napisałam na czacie.
„No dobra. Właściwie ja też”, odpisał.
„To wybierz godzinę i miejsce”.
„Wszystko jedno”, odpisał natychmiast.
„W Cafe Latte o osiemnastej?”
„Może być”.
Umówiliśmy się. Zerknęłam na zegarek. Pozostałe polisy muszą same wpisać się do systemu albo poczekać do poniedziałku, ja teraz nie mam czasu, muszę biec do domu zrobić się na bóstwo!
Dotychczas nie spinałam się jakoś przesadnie. Bywało, że szłam prosto z pracy w byle czym. Przecież nie wygląd się liczy, tylko wnętrze i żeby zaiskrzyło… Ale tym razem, dla przystojniaka, chciałam się umalować, ładnie ubrać. Jakoś mi zależało, żeby zrobić dobre wrażenie. No bo miał to coś.
Do kawiarni weszłam punktualnie o szóstej, na nieco miękkich nogach. Chłopaka zobaczyłam od razu, przy stoliku pod ścianą. Siedział pochylony, sprawdzał coś w telefonie, na mój widok podniósł głowę. Przystojniak, no naprawdę! Gdzie ja widziałam tę twarz...?
– Cześć! – przywitałam się, podchodząc do stolika. – Agata. Ale to już wiesz… – paplałam bez sensu.
– Siadaj. – Podsunął mi krzesło. – Coś ci zamówić?
– Może colę? Albo kieliszek wina. Albo melisę na uspokojenie – gadałam takie głupoty, że miałam ochotę kopnąć się pod stołem.
Przystojniak uniósł brwi w uprzejmym rozbawieniu.
– Nie jestem pewien, czy tu mają to ziółko. A cóż cię tak denerwuje?
Już chciałam coś zełgać, ale postanowiłam zagrać va bank.
– Ty – wypaliłam. – Bardzo mi się podobasz, wydajesz się interesujący i zastanawiam się, czy ta znajomość ma szanse…
Facet dalej przyglądał mi się z uprzejmym rozbawieniem.
– Naprawdę? A podobno masz wyższe aspiracje? – zdziwił się.
W tym momencie strzelił mnie grom z jasnego nieba. Rany, już wiem skąd go znam! Zamarłam z głupio otwartymi ustami.
– To ty… to… – wydukałam w końcu.
– A owszem. Zabawne, nie? Kiedy cię pozdrawiałem na ulicy rok temu, nawet mi się nie przyjrzałaś… Poproszę o colę dla pani. – Przystojniak zatrzymał przechodzącą kelnerkę. – Ja niestety muszę cię już pożegnać, spieszę się. Powodzenia w zaspokajaniu aspiracji.
I odszedł. Siedziałam kompletnie ogłuszona. A potem wypiłam tę nieszczęsną colę i zażenowana wróciłam do domu.