"Miałem sześć lat, gdy moja mama wyszła za mąż i na świecie pojawił się mój młodszy brat. Odtąd moje życie było pasmem niekończących się obowiązków. Byłem zmuszany do pracy: prałem, sprzątałem, pilnowałem brata. Chciałem zasłużyć na pochwałę, ale nigdy się jej nie doczekałem. Aż do teraz..." Mateusz, 34 lata
Co roku spotykaliśmy się u mojej mamy i ojczyma w jej urodziny. I zawsze po tej wizycie miałem doła...
– Może w czymś pomogę? – pytała cicho Paulina, moja żona. To też należało do corocznego rytuału. Ojczym się nie odzywał.
– Nie trzeba, poradzę sobie, dla mnie to sama przyjemność. Jeszcze schabu, Andrzejku? – mama zmieniła temat, bo zauważyła, że mój młodszy brat ma pusty talerz. Oczywiście, on sam nie ruszyłby się z miejsca, aby cokolwiek przynieść. Nawet samemu sobie. Tak było, odkąd pamiętam.
Przydarzyłem się jej, gdy miała zaledwie osiemnaście lat. Przez pięć lat byliśmy zdani tylko na siebie i mały pokoik, który mama wynajmowała. Dziadkowie nie chcieli mieć pod bokiem panny z dzieckiem, więc odetchnęli z ulgą, gdy wyjechała z ich miasteczka do stolicy i zaczęła sama sobie radzić. Ja też wcześnie musiałem nauczyć się być samodzielny.
– Musisz mi pomagać, bo ja chodzę do pracy, żeby zarabiać pieniądze – mówiła, gdy przynosiłem zakupy, paliłem w piecu, podgrzewałem obiad czy wieszałem pranie. Miałem dużo obowiązków i mało czasu na zabawy i przyjemności. Dziś sam mam pięcioletniego syna. Truchleję na samą myśl o tym, że miałby mieć takie ciężkie dzieciństwo, bez odrobiny swobodnej radości.
Właściciel sklepu, pan Boguś, bardzo mamę polubił. Była ładna i młoda. Wkrótce zaczął do nas przychodzić w odwiedziny. Ja też go polubiłem. Przynosił mi lizaki i był dla mnie miły. Nie zdziwiłem się więc, gdy mama któregoś dnia posadziła mnie na stołku w naszej małej kuchni, aby oznajmić mi wielką nowinę.
– Będziemy teraz mieszkać w większym mieszkaniu. Boguś poprosił mnie, żebym została jego żoną, wiesz? Będziesz miał teraz mamę i tatę! Cieszysz się, prawda? Przytaknąłem, ponieważ ona była uśmiechnięta i zadowolona. Nie miałem też nic przeciwko temu, żeby mieć tatę. To mi się nawet podobało. Inne dzieci miały, tylko ja do tej pory nie miałem. Na początku było dość dobrze. Co prawda, mówiłem do pana Bogusia „wujku”, a nie „tato”, ale mama teraz mniej pracowała, bo zaczęła pomagać w sklepie. Mogłem więc odpocząć od domowych obowiązków. Wkrótce jednak okazało się, że będziemy mieć jeszcze jednego lokatora.
– Wkrótce urodzi się twój braciszek, więc musisz zamieszkać w pokoju przy kuchni – powiedziała mi mama rozanielona, gładząc brzuch. – On będzie malutki i potrzebuje dużo miejsca, słońca i powietrza, żeby urosnąć. Zresztą wujek Boguś już tak zdecydował i ja się z nim zgadzam. Nie podobało mi się to i nie rozumiałem, dlaczego ktoś mniejszy ma mieć więcej? Do dziś pamiętam to uczucie krzywdy ściskające moje dziecięce serce, gdy łóżko i szafkę z pokoju przeniesiono do kuchennej wnęki, gdzie nie było nawet okna.
– Dziecko w nocy płacze i musi być blisko rodziców – tłumaczył wujek. – Ty jesteś już duży i niedługo będziesz rano wstawał do szkoły. Budziłbyś niemowlę!
Braciszek rzeczywiście okazał się hałaśliwym maluchem. Mama wstawała wiele razy w ciągu nocy, wchodząc do kuchni po czyste pieluszki, butelkę, smoczek, herbatkę na kolkę. Za każdym razem zapalała światło i wyrywała mnie ze snu. Nic dziwnego, że na lekcjach siedziałem nieprzytomny. Pani skarżyła się na mnie, że nie umiem nadążyć za dziećmi w czytaniu i liczeniu, ale jak mogłem to zrobić, gdy ciągle byłem niewyspany?
– Przynosisz wstyd mnie i wujkowi – beształa mnie mama, tuląc małego Andrzejka i obsypując jego głowę pocałunkami.
Nie umiałem się wytłumaczyć. Wiedziałem tylko, że nie jestem leniem. Przecież ciągle coś robiłem, ciągle miałem obowiązki! Gdy braciszek zaczął raczkować, zyskałem stanowisko głównej niańki.
– Weź Andrzejka na podwórko – nakazywała mi mama. – Tylko pilnuj go, żeby nie zrobił sobie nic złego. Dostaniesz lanie, jeśli tak jak ostatnio nabije sobie guza!
– Muszę się nauczyć matematyki! – próbowałem wyjaśnić mamie, ale ona nie słuchała.
– A co robiłeś po powrocie ze szkoły?
– Grałem z chłopakami w piłkę... – przyznałem się niechętnie. Mama nie była zadowolona.
– To trzeba było wtedy się uczyć, wiesz dobrze, że musisz mi pomagać przy Andrzejku.
Nie miałem kolegów. Wędrówki z wózkiem dookoła osiedla nie przysparzały mi ich sympatii. Inni chłopcy śmiali się ze mnie i mi dokuczali, że śmierdzę pieluchami. Wkrótce zacząłem unikać rówieśników. Mama niczego nie zauważyła. Uważała, że to lepiej, bo jak więcej siedzę w domu, to mogę jej bardziej pomagać. Prasowałem więc pieluchy, prałem i pilnowałem brata. Gdy Andrzej zaczął trzy lata, dostał nowe meble. Z okazji tego, że został przedszkolakiem. Ja ledwo się już mieściłem na moim łóżku kupionym na wyprzedaży, ale wujek powiedział, że szkoda pieniędzy na nowe, bo za szybko rosnę. Co z tego, że w nocy zawsze drętwiały mi nogi? Rano odprowadzałem Andrzejka do przedszkola. Po powrocie ze szkoły miałem zrobić zakupy według listy zostawionej przez mamę. Ledwo się z tym uporałem, już biegłem po małego do przedszkola. Pomagałem gotować obiad i dopiero wieczorem mogłem się pouczyć. Myślałem, że gdy Andrzejek pójdzie do szkoły, w końcu zyskam trochę czasu dla siebie.
– Masz odrabiać z bratem lekcje! – dowiedziałem się wówczas od mamy. – I dawać mu dobry przykład.
Usiłowałem więc zmusić brata, aby zechciał odrabiać lekcje samodzielnie. Ale Andrzej już był cwany. Wiedział, że wystarczy rozbeczeć się, a potem zwalić winę na mnie. Od podstawówki więc pisałem mu wypracowania, liczyłem za niego zadania z matematyki. W związku z tym miał dziwne stopnie. Mama, tak chętna do oskarżania mnie o lenistwo, jego broniła jak lwica.
– Nikt nie docenia tego dziecka – mówiła oburzona po powrocie z wywiadówki. – Wystarczy, że ma spokój w domu, a proszę jakie mądre potrafi napisać rzeczy. W szkole go stresują i dlatego dostaje tam takie złe stopnie. No cóż, nie każdy może być tak zdolny... – dodawała, patrząc na mnie wymownie.
Ale ja wcale nie byłem złym uczniem. Miałem raczej średnie stopnie. Nie miałem po prostu czasu i siły, żeby mieć lepsze... Poszedłem do technikum, bo wiedziałem, że muszę się usamodzielnić.
Miałem dziewiętnaście lat, gdy wyprowadziłem się do pierwszego wynajmowanego pokoju... Gdy patrzyłem teraz na Andrzeja, który przestał się objadać i przeniósł się na kanapę przed telewizorem, pomyślałem, że los jest niesprawiedliwy. Ja musiałem zapracować ciężko na swoje mieszkanie, jemu wujek i mama kupili kawalerkę. Nawet w niej nie zamieszkał. Wolał dalej siedzieć rodzicom na głowie. Tak było wygodniej. Jak co roku, po urodzinach mamy, czułem ten sam żal i rozgoryczenie.
Poszedłem na balkon odetchnąć świeżym powietrzem... Nic tu się nie zmieniło. Nawet wiklinowy fotel wyglądał tak samo. Usiadłem na nim i westchnąłem zniechęcony. Czy ktoś mnie kiedyś doceni? Po każdej wizycie u matki przez parę dni miałem doła.
– ...Naprawdę zazdroszczę... – usłyszałem nagle głos z sąsiedniego pokoju. To Marta, kolejna narzeczona Andrzeja, rozmawiała z moją żoną. – Twój mąż jest taki odpowiedzialny, zaradny, pracowity. To niesamowity facet, naprawdę, trudno uwierzyć, że oni są braćmi!
– Daj spokój! – Paulina nie chciała zaczynać rozmowy na ten temat, ale wszystko wskazywało na to, że zanosi się na szczerą rozmowę. – Oni po prostu są inni.
– Ja czasem już do Andrzeja nie mam siły – Marta była wyraźnie rozgoryczona. – Chciałam, żebyśmy zamieszkali razem. Nie zamierzam chodzić z nim jak z nastolatkiem. Oboje mamy prawie trzydzieści lat, a on dalej mieszka z rodzicami. Bez sensu. Przecież ma mieszkanie!
– No to czemu tam się nie wprowadzicie? – zdziwiła się Paulina. – To tylko kwestia decyzji. My zaczynaliśmy od wynajmowanego pokoju! I daliśmy sobie radę.
– On nie chce. Mówi, że to mieszkanie daje mu kasę na utrzymanie, a tak to musiałby pójść do pracy! – Marta nie kryła już wzburzenia.
– To rzeczywiście spory problem... pójść do pracy... – zakpiła Paulina.
– Ja go naprawdę kocham, ale chciałabym, żeby choć trochę był zaradny. Wiesz, że on nawet nie umie sobie sam nic wyprać? Jak byliśmy na wakacjach, to był zdziwiony, że nie wożę brudnych ciuchów do mamy! Musiałaś dużo pracy włożyć w to, że Mateusz tak się zmienił.
– Mateusz w niczym nie był i nie jest podobny do Andrzeja. Zawsze był nad wiek dojrzały. Szybko wyprowadził się z domu, wszystko sam robi, nawet całkiem dobrze gotuje! – pochwaliła mnie Paulina. – Myślę, że chyba nawet lepiej ode mnie. I jest takim wspaniałym ojcem. Jak Tomek był mały, wstawał w nocy i przebierał pieluszki, żebym mogła się wyspać.
– Sama myśl o tym, że Andrzej mógłby zostać ojcem, napawa mnie przerażeniem – odparła na to Marta. – Gdy raz spytałam go, czy chciałby mieć kiedyś dzieci, odpowiedział: „A po co? Źle się bawimy, czy co?” Sam jest jak dziecko. A ja chcę mieć wreszcie prawdziwą rodzinę! Odpowiedzialnego męża i dzieci!
– Może to zabrzmi brutalnie, ale wiesz co? – Paulina zniżyła głos, żeby teściowa jej nie usłyszała. – Mój szwagier jest niewątpliwie uroczym, przystojnym facetem, ale nie nadaje się do zakładania rodziny. Może daj sobie spokój, kochana. „Jak wiele przed tobą już sobie dało!”, dodałem w myślach.
Marta nie była pierwszą dziewczyną, która starała się wychować Andrzeja, ale on zawsze wracał w to samo miejsce. Na kanapę u rodziców.
– To wszystko wina tych dziewuch – mówiła wtedy mama. – Nie doceniają mojego syna, głupie flądry! Tak samo jak ci na tych studiach! Bo mój brat, choć z trudem skończył prywatne liceum, wylatywał z każdych studiów, na jakie cudem się dostał. Ja w tym czasie zdobyłem zaocznie dyplom na ekonomii.
Kiedy wracaliśmy do domu, patrzyłem, jak wiatr wpadający przez boczne okno samochodu rozwiewa włosy Pauliny i nie czułem już smutku. Siedząc na tym balkonie, po raz pierwszy od wielu lat poczułem się dumny. Gdy żona mnie chwaliła, czułem że rosnę. Zrobiłem podsumowanie swojego życia i doszedłem do wniosku, że przecież za nic nie chciałbym być taki, jak mój brat. Może żyje jak pączek w maśle, ale co to za życie?
– O czym tak intensywnie myślisz, kochanie? – spytała mnie żona, zręcznie parkując samochód. Kochana dziewczyna! Tyle jej zawdzięczam.
– O tym, że mimo wszystko jestem bardzo szczęśliwy – odpowiedziałem na to szczerze. Paulina wiedziała, o czym mówię.
Znała dobrze moje dzieciństwo i trudną młodość. Wiedziała, jaki mam żal do matki. Byłem zawsze tym gorszym dzieckiem. Ale teraz, po tym co usłyszałem, pomyślałem, że gdybym nie był tak zahartowany, nie zasłużyłbym na tak cudowną żonę i nie umiałbym docenić tego, że mam tak wspaniałą rodzinę. Poczułem, że w ostatecznym rozrachunku jeśli jest ktoś godny współczucia, to tym kimś nie jestem ja, ale mój brat.