"Szef dał mi szansę na wyższe stanowisko. Bardzo się starałam, by udowodnić, że jestem dobrym pracownikiem i nadaję się na lidera zespołu. Gdy do pomocy dostałam nową koleżankę, od razu ją polubiłam. Była bardzo pojętna i obowiązkowa. Chętnie razem pracowałyśmy i żartowałyśmy. Nie widziałam w niej swojej konkurentki. I to był mój wielki błąd…" Ewa, 35 lat
Kiedy wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, okazało się, że moje stanowisko zostało zlikwidowane. Przykra niespodzianka… Niby mój mąż był w stanie nas utrzymać, zanim znajdę coś innego, ale…
– Centrala zdecydowała przenieść pani dział do Krakowa. Spokojnie, nie zamierzam pani stracić, tyle że zajęłaby się pani czymś innym. Co pani na to? – zapytał szef.
Zgodziłam się. Nowe stanowisko wymagało ode mnie doskonałej organizacji i odświeżenia znajomości języka angielskiego oraz francuskiego, ale dawało też większe możliwości awansu i osobistego rozwoju.
– Od przyszłego miesiąca będzie z panią pracować Agnieszka. Zamierzamy rozbudować ten dział, stopniowo dojdzie jeszcze kilku pracowników, a pani ma szansę zostać kierowniczką. Nie dość, że szybko się pani wdrożyła, to jeszcze wykazuje się wysoką efektywnością. Oby tak dalej, trzymam kciuki! – usłyszałam po kilku miesiącach.
Nie muszę mówić, że ta pochwała mnie ucieszyła, a tym bardziej perspektywa awansu. Dostałam drugą szansę. Chciałam wykorzystać ją maksymalnie, udowadniając, że jestem świetnym pracownikiem i dobrym materiałem na lidera zespołu.
Agnieszka była więc niejako moją pierwszą podwładną. Musiałam ją wszystkiego nauczyć. Krok po kroku. Starałam się nie denerwować, gdy kolejny raz o czymś zapominała albo coś pomyliła. Zaciskałam zęby i zostawałam po godzinach, by naprawiać jej błędy.
Arek nie był zadowolony, że wracam później, ja miałam wyrzuty sumienia, że zaniedbuję dziecko, ale z drugiej strony satysfakcja z pracy była dla mnie ważna. Wolałam nie być zależna od męża finansowo. Chciałam być dumna z dobrze wykonanego zadania, innego niż zmiana pieluchy czy zrobienie idealnie gładkiej zupki. Praca dodawała mi skrzydeł i sprawiała, że chodziłam uśmiechnięta.
Z Agnieszką, po jakimś czasie, nawet się zakolegowałam. Gdy dziewczyna wreszcie wdrożyła się w procedury, coraz sprawniej wykonywała swoje obowiązki. Może nie byłyśmy przyjaciółkami – to słowo rezerwowałam dla kilku osób, na które zawsze mogłam liczyć – ale polubiłyśmy się. Przyjemniej spędza się czas w biurze, jeśli jest z kim porozmawiać i się pośmiać.
Agnieszka miała podobne do mojego poczucie humoru, oparte na ironii i kpinie, więc często prowadziłyśmy dialog w prześmiewczym tonie.
– Gdy zostanę kierowniczką, wezmę cię na moją zastępczynię – rzuciłam któregoś dnia, a ona od razu spoważniała.
– Masz zostać kierowniczką?
– Na to liczę. Rozmawiałam o tym z szefem rok temu. Powiedział, że widzi mnie w tej roli, gdy dział się rozwinie. A rozwija się aż miło.
Odtąd Agnieszka starała się jeszcze bardziej. Z efektem, bo jej wyniki znacząco wzrosły.
– Oho, czyżbyś chciała mnie wygryźć?
– No wiesz, jeśli masz zostać kierowniczką, to wolę ci się nie narażać. A jeśli pojawi się szansa na zajęcie twojego miejsca w tym wyścigu… – rozłożyła ręce – to czemu nie? Niech wygra lepszy! – Mrugnęła do mnie okiem.
Odpowiedziałam uśmiechem. Nie widziałam w niej konkurentki. Choćby ze względu na krótki staż pracy.
– Staraj się, staraj. Zostaniesz kierowniczką, gdy ja pójdę jeszcze wyżej. Zastąpię szefa, któremu już blisko do emerytury, a ty będziesz batem poganiać młodych pracowników!
Obydwie pośmiałyśmy się z tego konceptu, a potem każda z nas wróciła do swoich zadań.
Obserwowałam pracę zespołu i największe postępy zrobiła właśnie Agnieszka. Jednocześnie coraz mniej czasu spędzałyśmy na wspólnych pogawędkach i żartach, nawet gdy obie miałyśmy chwilę wolną, tak jak tamtego dnia. No cóż, nie każdy musi mieć nastrój do rozmowy, w końcu jesteśmy w pracy. Telefon od sekretarki kilka godzin później zelektryzował mnie.
– Szef panią prosi. Teraz – podkreśliła.
Szłam do biura, zastanawiając się, czy to już. Dostanę awans? Sądziłam, że musi minąć jeszcze kilka miesięcy, no ale nie będę się wzbraniać.
W gabinecie szefa były jeszcze sekretarka, Beata z działu personalnego i… Agnieszka.
– Dzień dobry, proszę usiąść. Spotykamy się w niezbyt przyjemnej sprawie, dlatego jest z nami pani Beata. Uprzedzam też, że przebieg spotkania będziemy protokołować. Zatem… otrzymaliśmy informację, że opowiada pani w firmie, jakoby niebawem miała mnie pani zastąpić na stanowisku dyrektora, a wtedy panią Agnieszkę mianuje pani na kierowniczkę działu, by, cytuję: „poganiała batem nowych pracowników“. Czy to prawda?
Szef patrzył mi prosto w oczy. Przyznaję, zarumieniłam się. Byłam totalnie zaskoczona. Przecież to były tylko żarty! Kiedy odzyskałam zdolność mówienia, przedstawiłam moją wersję wydarzeń.
– Z pewnych rzeczy nie powinno się żartować. Słowa mają duży ciężar gatunkowy. Pokładałem w pani duże nadzieje, jest pani świetnym fachowcem, ale nie możemy pobłażać czemuś takiemu. Podobne sugestie, wysuwane nawet w żartach, są niedopuszczalne, zwłaszcza gdy są kierowane do pracownika młodszego stażem. To nadużycie.
– Rozumiem i przepraszam. To się więcej nie powtórzy.
– Na pewno – potwierdził – ponieważ jesteśmy zmuszeni wręczyć pani wypowiedzenie. Ze względu na dotychczasowy przebieg pani pracy nie będzie to zwolnienie dyscyplinarne, a rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Mam nadzieję, że pani to doceni i nie będzie sprawiać trudności.
Nie wierzyłam własnym uszom! Z powodu słownych żartów między mną a Agnieszką straszył mnie dyscyplinarką? Przecież to by w życiu nie przeszło! Pytanie, czy chciałam walczyć, czy chciałam nadal tu być, skoro zostałam w taki sposób potraktowana? Popatrzyłam na nich po kolei. Beata z HR nie okazywała żadnych emocji. Sekretarka skupiała się na notowaniu. Szef wyglądał na zmartwionego, ale czy szczerze? Może z ulgą się mnie pozbywał? Nie miałam pojęcia, co dokładnie Agnieszka mu naopowiadała. Może zasugerowała, że wraz z wyższym stanowiskiem zmienię się w tyrana albo że mam skłonności do mobbingu? Ona siedziała z pochyloną głową, piekielna skromnisia, ale dostrzegłam zadowolony uśmieszek na jej twarzy.
Brawo. Świetnie to rozegrała. Pozbyła się rywalki do kierowniczego stanowiska, wykorzystując moje słowa przeciwko mnie. Wielokrotnie sama żartowała podobnie, a ja traktowałam to jak należy, czyli jak żarty właśnie.
Odpuściłam.
Niedługo później znalazłam inną pracę. Byłam dobra w tym, co robiłam, choć znów zaczynałam od niższego stanowiska. Ale tym razem obiecałam sobie: żadnych koleżanek w pracy i żadnych żarcików. Robię swoje i wychodzę. Nie pozwolę, by kolejny raz moje wysiłki poszły na marne. Czuję, że mój przełożony wkrótce pożałuje swojej decyzji. Oczywiście niech awansuje Agnieszkę zamiast mnie, niech da jej szansę, którą mi zabrała. Wierzę, że kiedyś ona też za to zapłaci. Skoro jest taką nielojalną karierowiczką, wcześniej czy później inni również to odkryją.