"Bardzo dokładnie pamiętam dzień, kiedy Jurek, mój mąż, oświadczył, że ode mnie odchodzi. To był kwiecień, pięknie świeciło słońce, a ja kupiłam po drodze z pracy bukiet różowych tulipanów. A potem weszłam do domu i zobaczyłam jego spakowaną walizkę..." Anita, 45 lat
– Gdzieś wyjeżdżasz? – zapytałam po powrocie do domu, gdy zobaczyłam, że mój mąż pakuje walizkę. – Nic nie mówiłeś... Taka nagła delegacja z pracy?
Położyłam bukiet na stole w kuchni i pocałowałam męża w policzek. On nagle się wzdrygnął.
– Nie wyjeżdżam. – Popatrzył na mnie poważnie. – Wyprowadzam się. Na zawsze.
– Ale jak to? Wyprowadzasz się? Gdzie? Dlaczego? – Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.
– Jakiś czas temu poznałem kogoś. Bardzo ją kocham, będziemy mieli dziecko. Wyprowadzam się do niej, ale oczywiście zrekompensuję ci to wszystko finansowo – wyrecytował jednym tchem, jakby od dawna przygotowywał tę przemowę.
Początkowo nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Czułam, jak szybko bije mi serce, a ja cała oblewam się zimnym potem.
– To jakiś żart, prawda? – wyszeptałam w końcu z zaciśniętym gardłem. – Błagam cię, powiedz, że żartujesz.
Chwyciłam go za rękę i mocno ścisnęłam. Jurek siłą wyswobodził się z mojego uścisku.
– Nie, to nie żart. Wiem, że cię ranię, ale nie mogę inaczej. Proszę, wybacz. – Spuścił głowę i zamknął walizkę.
– Nie możesz ode mnie odejść. Nie pozwolę ci, rozumiesz?! – zawołałam z rozpaczą i rzuciłam się do drzwi wejściowych, zasłaniając je swoim ciałem. – Nie wypuszczę cię z domu, po moim trupie.
– Nie rób scen, Anita. – Jurek odsunął mnie stanowczym ruchem. – Nie utrudniaj tego, co i tak jest dla mnie nieprzyjemne.
– Dla ciebie? A co ja mam powiedzieć? – Czułam, że w gardle rośnie mi coraz większa gula. – Zostawiasz mnie po piętnastu latach małżeństwa bez ostrzeżenia, bez ani jednego sygnału, choćby cienia podejrzenia?
– Byłem dyskretny, myślałem, że to tylko przelotny romans... – tłumaczył się Jurek. – Ale gdy Ania zaszła w ciążę...
– Ania? Ta zdzira, twoja asystentka? – Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
– Nie bądź wulgarna. I nie obrażaj kobiety, którą kocham! – uniósł się Jurek. – Widzę, że ta rozmowa nie ma sensu. Teraz wychodzę, porozmawiamy, jak trochę ochłoniesz, okej? – rzucił tylko i wyszedł z domu.
Początkowo chyba nawet nie docierało do mnie, co się stało. Byłam pewna, że to tylko jakiś kaprys, przelotny romans, kryzys wieku średniego, że mąż przemyśli sobie wszystko i do mnie wróci. Byliśmy szczęśliwym, zgodnym małżeństwem. Tak mi się przynajmniej zawsze wydawało. Nie mieliśmy dzieci, bo nie mogliśmy, ale jakoś pogodziliśmy się z tym boskim wyrokiem. Mieliśmy za to siebie i to nam wystarczało. Ależ byłam naiwna... Kiedy dostałam z sądu pismo z pozwem o rozwód, dotarło do mnie, że to jednak nie żart. Że Jurek naprawdę ma zamiar mnie opuścić i spędzić resztę życia z tamtą... Brakuje mi słów, by wyrazić to, co wtedy czułam.
– Bardzo dobrze wiem, co przeżywasz, ale jestem przekonana, że jakoś ułożysz sobie życie na nowo – pocieszała mnie siostra, która też była po rozwodzie. – Jesteś przecież młoda, inteligentna, atrakcyjna... – przekonywała.
Ja jednak poczułam, że moje życie się skończyło. Nie potrafiłam żyć bez Jurka, który był całym moim światem, wielką miłością i namiętnością. Przyszłość widziałam wyłącznie w czarnych kolorach. Tak, wpadłam w depresję, choć początkowo wydawało mi się, że to tylko przedłużająca się chandra... Na nic nie miałam siły, na nic ochoty. Każda najprostsza czynność sprawiała mi wielki problem, wręcz fizyczny ból. Wszystko straciło sens, wszystko. W końcu zaczęłam myśleć, by w zdecydowany sposób przerwać to pasmo udręk.
Byłam farmaceutką, miałam dostęp do silnych leków nasennych, pomyślałam, że wystarczy wziąć na raz całe opakowanie i na zawsze pożegnać się z tym światem... Zaczęłam powoli przygotowywać się do tego kroku, gdy nagle zdarzyło się coś, co całkowicie zmieniło moje życie... Jechałam z pracy do domu drogą, którą przemierzałam codziennie od wielu lat. Gdy na skrzyżowaniu zapaliło się zielone światło, ruszyłam powoli i... Usłyszałam straszny huk, poczułam potworny ból i nagle straciłam świadomość. Gdy obudziłam się w jakimś dużym, jasnym pomieszczeniu, dostrzegłam pochylone nade mną twarze.
– Halo, halo, słyszy mnie pani? – Jakiś mężczyzna ujął mnie za dłoń.
Skinęłam głową.
– Czy wie pani, co się stało? – zapytał ten sam głos.
Próbowałam w myślach poskładać obrazy, które pojawiały się przed moimi oczami.
– Wypadek. Chyba miałam wypadek... – dotarło do mnie. – Mój samochód... Zielone światło...Trzask... Czy ja jestem w szpitalu?
– Tak, była pani w śpiączce. Ale wszystko wskazuje na to, że pani stan z dnia na dzień się poprawia – powiedział mężczyzna. – A teraz proszę odpoczywać...
Kiedy już poczułam się na tyle dobrze, że mogłam wstać z łóżka, poszłam porozmawiać z ordynatorem oddziału.
– Panie doktorze, proszę mi powiedzieć, co tak naprawdę się zdarzyło...
Lekarz popatrzył na mnie uważnie.
– Będę z panią szczery. To prawdziwy cud, że pani przeżyła. Ciężarówka uderzyła w panią z taką siłą, że z samochodu została dosłownie miazga. Strażacy musieli użyć specjalnych urządzeń. Okazało się jednak, że oprócz kilku stłuczeń i wstrząśnienia mózgu nic się pani nie stało. Straciła pani przytomność na trzy dni, ale, jak widać, powróciła pani do życia... Nie wiem, czy jest pani wierząca, ale myślę, że ktoś lub coś nad panią czuwa – dodał lekarz z uśmiechem.
Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Zrozumiałam, że to był znak z góry. Boże, przepraszam, że w Ciebie zwątpiłam modliłam się później. Chciałam sama zakończyć swoje życie, zapominając o tym, że jest wielkim darem od Ciebie Od tamtego dnia wiele się zmieniło. Powoli układam sobie życie na nowo. Wierzę, że skoro Bóg dał mi drugą szansę, nie powinnam jej zmarnować. Pan otworzy przede mną inne drzwi do życia, na jakie zasługuje... Wierzę, że wszystko jeszcze przede mną...