"Nie podobał mi się chłopak mojej córki. Powiem szczerze, że gdy zobaczyłam tego wymoczka, za którego chciała wyjść moja, zrobiło mi się słabo. Takie niby „ę” i „ą”, wykształcony, kulturalny, ale od razu było widać, że pożytku z niego jako z mężczyzny i męża to nie będzie. Musiałam coś z tym zrobić, by nie zmarnowała sobie życia..." Janina 58 lat
Uważałam, że chłop powinien być chłop i że gładkie gadki to się należą prawnikom czy lekarzom, i to w pracy, a nie w domu. Niestety, mojej Ance chyba bielmo padło na oczy. Wodziła za tym lelum-polelum rozkochanym wzrokiem, wzdychała i ciągle tylko wszystkim opowiadała, jaki to on mądry i ile w życiu osiągnie. I jak sobie wszystko funkcjonalnie zorganizuje.
– Wiesz, mamo, Bartek mówi, że to bez sensu, by twoja kuchnia była w tym miejscu. Że należałoby ją zamienić z salonem, bo wtedy będzie bardziej funkcjonalnie.
Nie mogłam uwierzyć, że to mówi moja mądra i inteligentna córka!
– Aniu! Na litość boską! Niechże on coś swojego zbuduje, a nie robi remonty w moim domu! – wściekłam się w końcu, bo ileż można słuchać teoretycznego ględzenia.
Przez rok znajomości z moją córką ta, pożal się Boże, namiastka mężczyzny, nic nie zrobiła, tylko gadała.
– Tu musi stanąć huśtawka. To idealne miejsce dla niej. – Wskazywał na przykład trawnik pod jabłonią. – Niech mama pomyśli o czymś takim.
– Jeszcze nie jestem twoją mamą – odcinałam się kwaśno. – Ale w sumie może to nie jest zły pomysł. W końcu za jakiś czas będziesz tu mieszkał. Weź Ankę i poszukajcie czegoś fajnego.
Oczywiście, na gadkach się skończyło. Mój przyszły zięciulek umiał tylko ładnie mówić i krytykować, ale do wszelkich czynów było mu już tak daleko, jak stąd na Księżyc. A moja córka patrzyła w niego jak w święty obrazek! Mogłam mówić i mówić, przekonywać i prosić, żeby chociaż odłożyła ślub. Ani się dała tykać.
Ze swojego zmartwienia zwierzyłam się sąsiadce. Pani Mira była w podobnym wieku i, jak się okazało, Bartuś też jej się niespecjalnie podobał. Z tych samych powodów, co i mnie. A że jest kobietą mądrą, przy wiśniowej naleweczce podpowiedziała mi, co zrobić i jak, żeby pozbyć się go z naszego życia. Uznałam, że pomysł jest wyśmienity i na drugi dzień z samego rana wdrożyłam go w życie.
Przy porannej kawie powiedziałam do córki:
– Wiesz, Aniu. Teraz to jest w modzie, żeby faceta wypróbować przed ślubem. Powiedz Bartkowi, że może u nas zamieszkać na miesiąc, dwa. Przekonacie się, czy do siebie pasujecie.
Anka popatrzyła na mnie tak, jakby zobaczyła ducha. Niemal zakrztusiła się kawą.
– Mamo! Nigdy nie podejrzewałam, że jesteś aż tak bardzo postępowa!
– No, wiesz. Trzeba iść z duchem czasu. A wy przecież musicie lepiej się poznać.
– To może ja wyprowadzę się do Bartka? Będzie nam wszystkim swobodniej! – Po oczach Anki widziałam, jak bardzo zapaliła się do tego pomysłu i o mało nie storpedowała mi całego planu.
– Nie, Aniu. Lepiej niech on z nami zamieszka – weszłam jej w słowo. – Kiedyś odziedziczycie po mnie ten dom, on musi wiedzieć, co znaczy trawnik skosić i naprawić rynnę. Prawdziwy facet powinien umieć chodzić koło domu, a nie tylko słuchać muzyki klasycznej – dodałam złośliwie, bo nie mogłam się powstrzymać.
Na szczęście do córki nie dotarły ostatnie słowa. Tak była zapalona do wspólnego mieszkania! Bartek też nie dał się dwa razy prosić, bo pewnie sprzykrzyło mu się kawalerskie życie i kolacyjki z puszek i torebek. Schowałam dumę do kieszeni, gotowałam pożywne obiadki i patrzyłam, czy przyszły zięć równo puchnie. A jakże! Zajadał się, aż mu się uszy trzęsły!
Po pierwszym tygodniu zagadałam do niego...
– Wiesz, Bartku, ogród taki duży, a mnie już ręce bolą. Może byś skosił trawę?
– Tak, tak, mamo. Tylko dokończę pracę – obiecał, a potem zapomniał o swoich obietnicach.
Kiedyś wzięłam go na obchód gospodarski i pokazałam palcem, gdzie się sypie, gdzie złuszcza i gdzie trzeba gwoździa wbić. Zrobiłam to specjalnie przy Ance.
– Wiecie, kiedyś odziedziczycie ten dom, a przy domu trzeba umieć chodzić. To nic trudnego, ale jak się zaniedba…Oczywiście, mogłam mówić i mówić. Bartek ciągle miał pracę przy komputerze albo przynajmniej taką... koncepcyjną. A ta moja Anka to chyba naprawdę ślepa była! Potrafiła go tylko bronić i nie widziała, że kręci na siebie bicz w postaci nieroba.
Cóż. Mogłam stawać na głowie i próbować wdrażać Bartka w gospodarstwo lub oświecać Ankę, ale nie szło mi ani jedno, ani drugie. Już byłam pewna, że muszę sobie jakoś inaczej poradzić, gdy okazja sama wpadła mi w ręce.
W majowy weekend Anka zapytała, czy mogą razem z Bartkiem zaprosić na cały dzień rodzinę i znajomych, a wieczorem zorganizować garden party. Zgodziłam się, bo co innego miałam zrobić. Byłam zrezygnowana, bo podczas tego spotkania Ania chciała wszystkim oficjalnie przedstawić przyszłego męża. Jednak, gdy goście zaczęli się schodzić koło południa i szykować do wieczornej imprezy, ktoś zaproponował, żeby przedłużaczem doprowadzić pod grilla muzykę. Wpadłam wtedy na szatański pomysł.
– Super! Tylko najpierw trzeba naprawić gniazdko w piwnicy, bo jest obluzowane. Ktoś potrafi?
Z ławki podniósł się mój siostrzeniec i kilku innych mężczyzn.
– Dziękuję. Aż tylu was nie potrzeba. Ale skoro już jesteście... Trzeba by było jeszcze skosić trawnik, wyciągnąć meble ogrodowe i wyczyścić grilla. Wiecie, ja już jestem stara, wszystkiemu nie podołam.
Niby nie powiedziałam nic, ale po ich minach zobaczyłam, że swoje pomyśleli. W mig rozdzielili zadania, a ja obiecałam potem solidną wyżerkę. Chyba tylko Bartek został z kobietami i usiłował brylować w ich towarzystwie, ale średnio mu to wychodziło. A wieczorem okazało się, że nawet grilla nie potrafił porządnie przypilnować!
Cóż. Eksperyment zaliczyłam do udanych. Widziałam, że pomimo miłej atmosfery, Bartek z miejsca dostał żółtą kartkę od mojej rodziny i znajomych Anki. Traktowali go z rezerwą. Widziałam, że córce było przykro, ale gdy goście już wyszli, dorzuciłam ostatnie trzy grosze.
– Fajnie było, prawda, córcia? Musisz częściej gości zapraszać, bo przynajmniej będzie miał kto nam przy domu pomóc. Bo tak to nie ma komu nawet talerzy odnieść do kuchni…
Ania się rozpłakała i uciekła do swojego pokoju, a ja zebrałam naczynia, zastanawiając się, jacy muszą być rodzice Bartka, że nie nauczyli go w życiu niczego użytecznego i nie pokazali, że to nie wstyd się uczyć.
Na całe szczęście nie musiałam ich poznawać, bo następnego dnia po grillu Anka spakowała Bartka i wystawiła przed dom jego walizki. Potem poszła płakać do siebie, a ja złapałam wiśniową nalewkę i poszłam opić sukces do pani Miry. W końcu nie co dzień udaje się ochronić córkę przed największym błędem życiowym.