"Mąż mnie porzucił dla innej kobiety. Bardzo cierpiałam. Córka pocieszała mnie, że jeszcze znajdę sobie kogoś, że nie jestem skazana na samotność. Ale to nie takie proste! Przecież przysięgałam mojemu mężowi wierność przed ołtarzem i ta przysięga obowiązuje, bez względu na to, że on sam ją podeptał i odszedł..." Jadwiga, 54 lata
Byliśmy z Tadeuszem małżeństwem przez prawie trzydzieści lat. Wiadomo, różnie bywało, przechodziliśmy kryzysy, ciche dni, wzloty i upadki, ale kochaliśmy się szczerze i wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć. Mieliśmy dwójkę udanych dzieci, które założyły już swoje rodziny, a ja czekałam tylko, aż będziemy razem z Tadkiem niańczyć wnuki. Tak, od początku naszego małżeństwa miałam nadzieję, że dożyjemy w szczęściu wspólnej starości. Jak bardzo się pomyliłam...
To było pięć lat temu, na jesieni. Zauważyłam, że mąż coraz częściej sprawia wrażenie nieobecnego, zamyślonego. Moje kobiece serce od razu wyczuło, że dzieje się coś złego.
– Kochanie, czy wszystko w porządku? – zapytałam go któregoś dnia, gdy wrócił z pracy i bez słowa zamknął się w sypialni. Tadeusz popatrzył na mnie obcym wzrokiem. Poczułam nieprzyjemny dreszcz.
– Nie jest w porządku. Już dawno miałem ci powiedzieć...
– Boże, Tadek, co się stało? Jesteś chory? Czemu nic nie mówiłeś... – Bardzo się zaniepokoiłam, bo mąż od dawna miał problemy z sercem.
– Nie jestem chory – przerwał mi. – Ja... Mam kogoś. Odchodzę. Przepraszam.
W pierwszym momencie myślałam, że się przesłyszałam.
– Ale jak to? O czym ty w ogóle mówisz? – wydusiłam wreszcie.
– Znam ją od roku i jestem bardzo szczęśliwy. Nie umiem inaczej, duszę się w tym małżeństwie. Nie utrudniaj mi tego... – powiedział.
Moje serce w jednej chwili rozbiło się na tysiąc kawałków.
– Proszę, przemyśl to jeszcze, przecież przysięgaliśmy sobie przed ołtarzem, przed Bogiem... – wykrztusiłam słabo.
– Dawno wszystko przemyślałem – rzucił chłodno.
Zauważyłam, że ma już spakowaną walizkę.
– Po resztę rzeczy przyjadę później – powiedział tylko i wyszedł.
To był dla mnie cios, którego się naprawdę nie spodziewałam. Czy nie próbowałam go zatrzymać? Oczywiście, że próbowałam. Spotykaliśmy się potem jeszcze parę razy, ja byłam gotowa wszystko mu wybaczyć, byle tylko został i nie rozbijał tego, co tak długo razem budowaliśmy.
– Wybaczę ci zdradę, jestem na to gotowa. Ale proszę, spróbujmy jeszcze raz. Jeśli chcesz, pójdziemy razem do poradni małżeńskiej, przy naszej parafii jest psycholog, na pewno uda się nam to wszystko odbudować. Pomyśl o naszych dzieciach, jak one to przyjmą... – próbowałam go przekonać.
– Nie ma już czego odbudowywać. Zrozum to, nie chcę być z tobą, zaczynam nowe życie z inną kobietą. Zresztą, ona jest ze mną w ciąży... Nie mogę jej teraz zostawić...
– Co? W ciąży? Jak to? Przecież mógłbyś być już dziadkiem.
– Nie życzę sobie takich komentarzy – rzucił tylko surowo. – I nie proś mnie więcej o spotkanie. To nie ma sensu. Rozwód załatwimy przez adwokata. Niestety, Tadeusz był nieugięty. Ile ja dni przepłakałam, ile godzin przemodliłam...
Moje życie legło w gruzach. Tadeusz zrobił tak, jak sobie postanowił. Wyprowadził się z domu, zamieszkał z tamtą kobietą, po rozwodzie ożenił się z nią. Teraz razem wychowują ich wspólne dziecko, syna... A ja... W jakiś sposób pogodziłam się z tym, co się stało, zaczęłam żyć sama, choć początki były naprawdę trudne. Na szczęście miałam ogromne wsparcie w rodzinie i przyjaciołach. To dzięki ich pomocy stanęłam na nogi i zaczęłam z nadzieją patrzeć w przyszłość.
– Zobaczysz, mamo, jeszcze sobie znajdziesz kogoś, kto cię pokocha – przekonywała mnie córka.
– Nie ma mowy, kochana, przysięgałam twojemu tacie wierność do śmierci, nie mogę teraz się z tego wycofać. – odparowałam.
– Ale on złamał tę przysięgę, nie pamiętasz? A ty masz prawo być szczęśliwa.
Spuściłam tylko głowę.
– Zobaczymy, co los mi przyniesie... Niezbadane są wyroki Boskie...
Nie spodziewałam się tego. Nie planowałam. Nikogo nie szukałam.
Trzy lata po rozwodzie poznałam Zbyszka: przemiłego mężczyznę, który zachwycił mnie swoją odpowiedzialnością, dojrzałością, miłym usposobieniem. Zaczęliśmy się spotykać, chodzić razem na spacery, do kina, jeździliśmy na wycieczki za miasto. W moim sercu zaczęło budzić się uczucie, do którego sama przed sobą bałam się przyznać. Ze swoim dylematem postanowiłam pójść do spowiednika.
– Proszę księdza, nie wiem, co mam robić. Przysięgałam przed ołtarzem, ale mój mąż odszedł do innej kobiety. Teraz pojawił się ktoś w moim życiu, ale... Z jednej strony nie umiem złamać przysięgi, z drugiej, tak bardzo nie chcę już być sama... To dobra miłość, wiem to.
– Masz więc dylemat, córko – powiedział mi kapłan. – Musisz rozważyć wszystko w swoim sumieniu. Stanowisko kościoła jest nieprzejednane: jeśli zwiążesz się z kimś innym, popełnisz cudzołóstwo. Ale życie jest życiem... Ja nie mogę ci powiedzieć, jak powinnaś postąpić. To Pan Bóg kiedyś będzie nas rozliczał z tego, jak kochaliśmy... Módl się gorąco, modlitwa przyniesie ci odpowiedź. Wyszłam z kościoła z ciężkim sercem. Jak nigdy przedtem po spowiedzi. Ale wiedziałam, że decyzja należy do mnie. Wiem, że wiążąc się ze Zbyszkiem, nie będę mogła przystępować do Eucharystii, a nie wyobrażam sobie życia bez coniedzielnej Komunii Świętej. Z drugiej strony, nikogo nie krzywdzę, nikogo nie ranię, chcę tylko być najzwyczajniej szczęśliwa... Mam nadzieję, że Bóg to zrozumie. Pozostaje mi tylko mu zaufać i modlić się.