"Wszyscy wiedzieli, co robi mój mąż. Ale tylko jedna osoba miała odwagę mi o tym powiedzieć..."
Fot. 123 RF

"Wszyscy wiedzieli, co robi mój mąż. Ale tylko jedna osoba miała odwagę mi o tym powiedzieć..."

"Spojrzałam na ubrania męża, a potem zaczęłam je przeszukiwać. Byłam pewna, że niczego nie znajdę. Ręce mi się trzęsły, bo już samo to grzebanie po kieszeniach było upokarzające. W pierwszym płaszczu znalazłam paragon z hotelu Besta, sprzed kilku dni. W spodniach prezerwatywy, których my przecież nie używaliśmy. Czułam, że serce rozpada mi się na milion kawałków. A potem mój mąż stanął w drzwiach..." Magda, 52 lata

 – Magda, możemy porozmawiać? – spytał Henryk, mój najlepszy przyjaciel, kiedy tego dnia zostaliśmy w pracy już sami. Siedziałam akurat w arkuszach Excela i kończyłam wpisywać miesięczne dane, nie mając ochoty na przedłużanie tego zajęcia dodatkową rozmową. I tak byłam w tyle z robotą, a chciałam wreszcie to skończyć i pójść do domu.
– Muszę dokończyć, dobrze? – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od monitora.
Henryk westchnął i usiadł na obrotowym krześle naprzeciwko mojego biurka. Kątem oka zauważyłam, że ma dziwną minę.
– Będziesz czekał? – zapytałam.
– Tak. Odprowadzę cię do domu.
Wzruszyłam ramionami i dalej klikałam w klawiaturę. Znaliśmy się z Henrykiem prawie dwadzieścia lat, trochę jak te przysłowiowe łyse konie, więc dobrze wiedział, jakie mam zasady. Najpierw praca, potem pogaduszki. Spokojnie dokończyłam to, co miałam do zrobienia, wysłałam kierownikowi raport, a potem wstałam zza biurka.
– No to gotowe, uff.

To, co powiedział Henryk, było straszne!

Ruszyłam w stronę wieszaka z płaszczami i chwilę później byłam gotowa do wyjścia. Henryk stał tuż obok.
– O czym chciałeś porozmawiać?
– W zasadzie… – zająknął się. – No nie wiem, jak ci to powiedzieć…
Staliśmy już w windzie, więc wcisnęłam przycisk parteru i popatrzyłam na niego badawczo.
– Heniu, tak jak zwykle. Wprost.
Chodzi o to, że muszę ci powiedzieć coś, co nie będzie dla ciebie miłe, a nikt inny ci tego nie powie – to, co mówił, brzmiało złowieszczo.
Wysiedliśmy z windy i po chwili już byliśmy na zewnątrz.
– Wyduś to z siebie wreszcie – rzuciłam lekko. – Facetem jesteś, prawda? Wal wprost i z głowy.
– Dobrze… – mruknął pod nosem, a potem dodał krótko. – Artur cię zdradza.
– Słucham? – parsknęłam. – Jaja sobie robisz?
– Niestety nie. – Pokręcił głową. – Od pół roku ma romans z naszą sekretarką. Kojarzysz tę szatynkę z wielkim biustem? Z porannej zmiany?
– Heniek, błagam cię, co ty znów wymyślasz? – fuknęłam na niego. – Do prima aprilis daleko.
– Magda, ja poważnie… – odparł i zatrzymał się, żeby spojrzeć mi prosto w oczy. – Artur ma z nią romans. Od pół roku – powtórzył mi to w twarz i chyba właśnie wtedy poczułam, jak miękną mi nogi. – Są na tej samej zmianie. Jeżdżą razem w delegacje…
Zrobiło mi się gorąco i zimno jednocześnie.
– Masz dowody czy rzucasz oskarżenia, bo go nie lubisz? – spytałam, ale czułam jak głos mi drży.
– Jutro twój mąż idzie na kolację z zarządem, prawda? – powiedział. – Zarząd nie ma jutro żadnej kolacji... i wróci późno, prawda? – ciągnął. – Zarezerwowali pokój w Grand Hotelu. Podsłuchałem.
Przez dłuższą chwilę byłam jak sparaliżowana, a Henryk dodawał kolejne szczegóły. Godzinę spotkania. Miejsce. Opowiadał o ich wcześniejszych wyjazdach. Randkach. O zachowaniu w pracy. Podobno wszyscy o tym romansie wiedzieli. W którymś momencie nie wytrzymałam i ręka sama mi się podniosła do góry. Zamaszyście uderzyłam go w twarz.
– Cholerny kłamca! – krzyknęłam. – Odgrywasz się na nim, bo zabrał ci awans! Jak możesz?!
Nie pamiętam, jak go tam zwyzywałam, ale po chwili wściekła szłam już w stronę mieszkania, a on wciąż stał w tym samym miejscu…

Wszystko się we mnie gotowało. Co za tupet!

Henryk z Arturem zawsze rywalizowali, chociaż pracowali na dwóch różnych zmianach, ale żeby ten pierwszy mógł się posunąć do takiego draństwa? Niepojęte! A ja uważałam go za przyjaciela!
Wpadłam do domu tak zdenerwowana, że musiałam zaparzyć sobie melisy na uspokojenie. Artur i zdrada? Dobre sobie. Trzydzieści lat zgodnego małżeństwa! Dobrze, że nie było go wtedy w domu, bo jakbym mu powiedziała, co knuje Heniek, to pewnie by go zabił. Poszłam do sypialni i rzuciłam się na łóżko, ale nerwy miałam tak napięte, że nie mogłam spać. Podniosłam się i podeszłam do szafy.
– Magda, zdurniałaś? – spytałam samą siebie, otwierając drzwi na oścież i patrząc na płaszcze męża.
A potem zaczęłam je przeszukiwać. Byłam pewna, że niczego tam nie znajdę. Nie było takiej opcji. Ręce mi się trzęsły, bo już samo to grzebanie po kieszeniach było dla mnie upokarzające. Ja się tak nie zachowywałam. Nigdy! My z Arturem bezgranicznie sobie ufaliśmy.
W pierwszym płaszczu znalazłam paragon z hotelu Besta, sprzed kilku dni. W kurtce karteczkę samoprzylepną z odciśniętymi ustami i napisem: „Czekam wieczorem”. W spodniach prezerwatywy, których my przecież nie używaliśmy. Uklękłam przed szafą i zaczęłam ryczeć. Wtedy coś we mnie pękło. Czułam, że serce rozpada mi się na milion kawałków.

Myślałam, że zaprzeczy, zacznie przepraszać…

Artur wrócił do domu trzy godziny później. Czekałam na niego, siedząc na skraju łóżka jak uderzona młotem.
– Zdradzasz mnie? – spytałam wprost, wskazując palcem to, co znalazłam i co teraz leżało na naszej pościeli.
Mąż przez moment się nie odzywał, a ja już wiedziałam, że to nie jest kłamstwo.
– Magda… – szepnął. – Zakochałem się.
Nie wiedziałam, czy przekląć, zabić go, czy się rozpłakać. Myślałam, że zaprzeczy, zacznie przepraszać…
– Zabiorę swoje rzeczy – powiedział oschle.
Czułam, jakby ktoś mnie uderzył. Nawet nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. To było coś, co totalnie wytrąciło mnie z równowagi. Sparaliżowało.
Patrzyłam, jak mąż wyciąga z szafy walizkę i zaczyna wrzucać do niej swoje rzeczy. To był jakiś koszmar. Jeden wielki koszmar!
– Po resztę przyjadę jutro – oświadczył. – Przepraszam, Magda. Nie wyszło…
Dopiero kiedy zamknęły się za nim drzwi, byłam w stanie krzyknąć, żeby spieprzał. Nawet nie wiem, czy to w ogóle słyszał. Padłam na łóżko i przepłakałam całą noc.

Wszystkie koleżanki wiedziały!

Następnego dnia nie poszłam do pracy, bo nie byłam w stanie. Dopiero kolejnego wzięłam się w garść i złapałam za telefon. Obdzwoniłam wszystkie koleżanki z pracy i okazało się, że one wiedziały! Wszystkie! Od samego cholernego początku! Żadna nie pisnęła nawet słowem, nie dała mi do zrozumienia nic. Jeszcze słuchały, jak opowiadałam o naszej rocznicowej kolacji sprzed miesiąca! Boże drogi, co to za kobiety? Byłam wściekła, załamana, zrozpaczona, zła. To ma być damska solidarność? Wsparcie? Jezu, dobrze, że nie rozmawiałam z nimi twarzą w twarz, bo doszłoby do rękoczynów.
Późną nocą zadzwoniłam do Henryka. Musiałam go przeprosić. Był mężczyzną, więc mimo naszych ponad dwudziestu lat znajomości mógł stanąć po stronie mojego męża. Mógł być lojalny wobec niego, a jednak… Zrozumiałam, że tak naprawdę tylko on jest moim przyjacielem. Wyłącznie on. Cała reszta… Popłakałam się przez telefon.
Wtedy też zrozumiałam, że zareagowałam jak w tych filmach, w których posłańca przynoszącego złe wieści się zabija, zamiast docenić. Uderzyłam go, a przecież na całą naszą firmę tylko on jeden miał odwagę podejść i powiedzieć mi prawdę prosto w oczy. Tylko on…
Tydzień później złożyłam pozew o rozwód z winy męża. Właśnie czekam na rozprawę i nie zamierzam puścić mu tego płazem. Henryk będzie jednym ze świadków. Zgodził się bez mrugnięcia okiem.

 

Czytaj więcej