"Dał mi najtańszy pierścionek, a potem powiedział mi, że skoro to ja chcę wesela, to mam za wszystko płacić sama!"
Mój przyszły mąż podarował mi chyba najtańszy pierścionek, jaki mógł.
Fot. 123RF

"Dał mi najtańszy pierścionek, a potem powiedział mi, że skoro to ja chcę wesela, to mam za wszystko płacić sama!"

"Mój narzeczony miał specyficzny stosunek do pieniędzy. Dał mi najtańszy pierścionek zaręczynowy, a gdy kiedyś zobaczył rachunek za prąd, upierał się, że będziemy siedzieć przy świeczkach. Prawdziwą twarz pokazał jednak dopiero wtedy, kiedy zaczęliśmy planować ślub..." Liliana, 27 lat

Tamtego popołudnia byłam w doskonałym nastroju. Przygotowałam kurczaka w curry, który jest moją specjalnością, i oczekiwałam z niecierpliwością na narzeczonego. Chciałam przekazać mu świetne wieści...

Marzył mi się nie tylko ślub. Chciałam też wesela!

Gdy tylko Marek wrócił do domu, nakryłam do stołu, podałam kolację i oznajmiłam podekscytowana:
– Szef zaproponował mi awans i podwyżkę!
– To wspaniale! Gratuluję, wiedziałem, że cię doceni – odpowiedział i spojrzał na mnie z podziwem, a ja aż się rozpłynęłam.
– Wiesz, będę teraz lepiej zarabiać i może wreszcie zorganizujemy ślub i wesele? – Rozmarzyłam się, ale on spojrzał na mnie krzywo.
– Kochanie, ślub OK, ale czy jest nam potrzebne wesele? Przecież my po prostu chcemy być razem, do tego nie jest potrzebny żaden spęd, morze alkoholu, disco polo i mnóstwo wyrzuconych w błoto pieniędzy – oznajmił nieco pogardliwie. Zrobiło mi się przykro.
– Naprawdę uważasz, że zawarcie małżeństwa to żaden powód do świętowania i pieniądze wyrzucone w błoto? Poza tym wiesz, że ja od zawsze marzę o weselu, białej sukni i pięknej uroczystości... – odpowiedziałam.
– Lilka, to jest zupełnie bez sensu. Weźmy ślub w Urzędzie Stanu Cywilnego. Mam garnitur, a ty niejedną wyjściową sukienkę. Możemy to zrobić nawet dzisiaj! A uczcimy choćby makaronem z serem. Najważniejsze przecież, że się kochamy! – stwierdził i strasznie mnie zdenerwował. Nie pierwszy zresztą raz.
Dobry nastrój poszedł w zapomnienie. Wstałam od stołu i poszłam do sypialni, teatralnie trzaskając drzwiami. Położyłam się na łóżku i poczułam, jak łzy ciurkiem spływają mi po policzkach. Kochałam Marka, ale coraz częściej zastanawiałam się, czy na pewno będę w stanie z nim żyć. Spojrzałam na pierścionek zaręczynowy na moim palcu, prosty, z cyrkonią. Gdy zorientowałam się, że mój przyszły mąż podarował mi chyba najtańszy pierścionek, jaki mógł, poczułam ukłucie rozczarowania. Po chwili jednak doszłam do wniosku, że nie mogę być taką materialistką. Zgodziłam się ze świeżo upieczonym narzeczonym, że droższe pierścionki to „przerost formy nad treścią”.

Czy dam radę znieść taką oszczędność?

Teraz, po trzech latach narzeczeństwa i wspólnego mieszkania, zastanawiam się, czy na pewno dam radę znieść oszczędność Marka... Na początku naszej znajomości nawet mi to imponowało. Z podziwem patrzyłam, jak potrafi wyczarować coś z niczego, jak naprawia stare sprzęty i jak kilka razy zastanawia się, nim coś wyrzuci. Tak jest przecież lepiej dla portfela, ale także dla środowiska. Z czasem jednak zaczęło do mnie docierać, że on przesadza.
– Co robisz? – W drzwiach sypialni pokazał się Marek.
– Nic – odpowiedziałam niechętnie.
– To po co światło się pali? – zapytał retorycznie i wyłączył oświetlenie.
Zapadła ciemność, więc nie mógł widzieć, jak przewracam oczami. Zasnęłam obrażona i pełna niewesołych myśli. Nazajutrz, ku mojemu zdziwieniu, Marek przy śniadaniu oznajmił: – Przepraszam, kochanie, wiem, jak zależy ci na tym ślubie, więc zróbmy to! Skoro tak marzysz o białej sukni i weselu, możesz już zacząć przygotowania, a ja chętnie stanę z tobą na ślubnym kobiercu
– powiedział z uśmiechem.
– Serio? Bardzo się cieszę – odpowiedziałam i rzuciłam mu się w ramiona. Pomyślałam, że niepotrzebnie się martwiłam. Tak to już z nami jest. Ja chcę czerpać z życia pełnymi garściami i czasem nie liczę się z kosztami, on zawsze twardo stąpa po ziemi i dba o finanse. Koniec końców, zawsze się jednak dogadujemy.  „Pięknie się uzupełniamy”, pomyślałam, patrząc na niego z rozczuleniem. Nie miałam pojęcia, że dopiero zobaczę, na co stać mojego narzeczonego.

Ciągłe dyskusje o "zbędnych wydatkach"

Oczywiście od razu po usłyszeniu tej deklaracji zaczęłam snuć konkretniejsze plany i oglądać sale weselne, białe suknie i wszystko, czym interesuje się przyszła panna młoda. Marek przyglądał się temu z nieco pobłażliwym uśmiechem. Na szczęście już nie podważał sensu organizowania uroczystości. Co jakiś czas rzucał jednak zdanie, które było jak łyżka dziegciu w beczce miodu:
– Serio, chcesz nową sukienkę? To się zupełnie nie opłaca, założysz ją tylko raz. – Nie musisz chyba zapraszać całej rodziny... – Nie uważam, żeby dekoracja sali i kościoła była niezbędna. Takich zbędnych wydatków było według niego mnóstwo. Nadenerwowałam się co niemiara, ale tłumaczyłam cierpliwie, dlaczego uważam te koszty za niezbędne. W końcu zazwyczaj słyszałam:
– OK, skoro chcesz na to wydawać pieniądze... – Zwykle temu stwierdzeniu towarzyszyło spojrzenie pełne politowania, ale starałam się nie zwracać na nie uwagi.
– Skarbie, to chyba dobrze, że masz oszczędnego narzeczonego, a nie jakiegoś hulakę? – stwierdziła moja mama, gdy poskarżyłam się, że Marek podczas wizyty w restauracji zrobił awanturę o cenę wyżywienia i zapytał, czy nie można podać gościom tańszej wędliny.
– Wiem, mamo, ale czasem myślę, że on z tą oszczędnością naprawdę przesadza. – Czasem może tak, ale pomyśl tylko, że dobrze mieć przy boku takiego poważnego mężczyznę. Przecież on odkłada każdy grosz, by zapewnić wam lepszą przyszłość, może wybudować dom albo zainwestować w przyszłość dzieci – tłumaczyła, a ja kiwałam głową, znów czując się jak materialistka. Uznałam, że może mama ma rację, i postanowiłam pójść na więcej ustępstw. W końcu są ważniejsze rzeczy niż wesele. Zgodziłam się na skromną uroczystość i mniejszą liczbę gości.

To nie jest normalne

Mijały miesiące i ślub zbliżał się wielkimi krokami, ale ja nie czułam wielkiej ekscytacji. Uroczystość, którą organizowałam, miała niewiele wspólnego z tą, jaką kiedyś sobie wymarzyłam. Czara goryczy przelała się, gdy postanowiłam poruszyć temat opłat za koszty wesela, bo w sumie tego nie ustaliliśmy. Wszystkie zaliczki płaciłam ja, licząc, że później ogarniemy to ze wspólnych środków.
– Skarbie, musimy jeszcze zapłacić za kilka rzeczy, jak to robimy? Dzielimy się po połowie czy płacimy ze wspólnego konta? – zagaiłam. Marek popatrzył na mnie jak na kosmitkę.
– Ale jak to dzielimy? – Zamrugał nerwowo. W tej chwili z kolei ja zupełnie zgłupiałam.
– Sugerujesz, że sama powinnam za wszystko zapłacić? – zapytałam zdziwiona.
– No tak, przecież to ty chciałaś wesela, więc raczej logiczne, że ty płacisz – stwierdził.
Zaśmiałam się, ale po chwili mój śmiech stał się nerwowy, bo zobaczyłam, że on wcale nie żartuje! Niebotycznie się wtedy pokłóciliśmy. Nie mogłam uwierzyć, że Marek naprawdę uważa, że ślub jest tylko moją fanaberią, a on łaskawie po prostu weźmie w nim udział! On z kolei wydawał się totalnie nie zdawać sobie sprawy, o co mi chodzi. Po naprawdę ostrej wymianie zdań, łaskawie stwierdził, że zapłaci za swoich gości, czyli za rodziców i brata. Więcej osób ze swojej strony nie chciał zapraszać. Po tej kłótni nie spałam całą noc. Chyba dopiero wtedy na serio dotarło do mnie, że podejście Marka do pieniędzy nie jest normalne...

On mnie przecież wykorzystuje!

Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje, w których wykłócał się z ekspedientką w sklepie o kwoty rzędu dziesięciu groszy, a mnie ogarniał wstyd. Zdałam sobie sprawę, że choć Marek dobrze zarabia, a koszty życia ogranicza do minimum, to wcale nie odkłada na przyszłość dla nas. On mnie wręcz wykorzystuje! Mieszkamy w moim mieszkaniu, jego jest wynajmowane, ale nigdy nie widziałam z tego ani grosza. Zakupy zwykle robię ja. Rachunki też opłacam ja, bo dla niego każda kwota jest zbyt duża i generuje natychmiastową potrzebę oszczędności. Ewentualnie robi takie śledztwa i wyciąga takie wnioski, że odechciewa się wszystkiego. Kiedyś, gdy zobaczył rachunek za prąd, przez trzy kolejne wieczory upierał się, że będziemy siedzieć przy świeczkach. Odpuścił dopiero, gdy powiedziałam, że to moje mieszkanie i moje rachunki, więc ja będę płacić i decydować. Myślałam, że wtedy coś do niego dotrze, ale gdzie tam, tak już zostało. „Jak mogłam tyle czasu nie zauważać, że coś jest nie tak? Kiedy zaczęłam żyć według jego reguł?”, zachodziłam w głowę.

Ślubu nie będzie

Gdy nazajutrz oznajmiałam mu, że odwołujemy ślub i między nami koniec, był w szoku, nazwał mnie nawet wariatką. A ja naiwnie myślałam, że on się opamięta i obieca poprawę! Bolało jak jasna cholera! Serce mi pękało, gdy wychodził, ale pod skórą czułam, że dobrze robię. Kiedy powiedziałam bliskim, że odwołuję ślub, nie znalazłam zrozumienia. Wszyscy chyba myślą, że przesadzam i kompletnie nie wiedzą, o co mi właściwie chodzi. Przykre, ale trudno. Czy żałuję? Nie. Czasem jeszcze tęsknię, ale częściej cieszę się, że odzyskałam swoje życie. Marek natomiast wprowadził się do kolejnej dziewczyny. Jak widać, nie próżnuje. Nie jestem zazdrosna, raczej już jej bardzo współczuję. 

 

Czytaj więcej