"Po rozwodzie obiecałam sobie, że żaden mężczyzna już mnie nie zrani! A potem zjawił się Maciek..."
Fot. 123 RF

"Po rozwodzie obiecałam sobie, że żaden mężczyzna już mnie nie zrani! A potem zjawił się Maciek..."

"Nigdy nie sądziłam, że moje małżeństwo skończy się rozwodem. Kochałam męża i on kochał mnie. Często słyszeliśmy, że takich par jak my już nie ma. Że jesteśmy wyjątkowi, że miło się na nas patrzy. Dlaczego więc pewnego dnia powiedział mi, że się zakochał w innej? Rozpaczałam, wylałam morze łez, złorzeczyłam całemu męskiemu rodowi...!" Barbara, 53 lata

Znajomi często mówili nam, że wyglądamy na szczęśliwą parę. Więc co poszło nie tak? Pierwsze niepokojące sygnały zaczęłam odbierać tuż po pięćdziesiątych urodzinach Piotra. Zrobił się jakiś milczący, niby siedział koło mnie na kanapie, ale ja odnosiłam wrażenie, że myślami jest daleko stąd. Sądziłam, że dopadł go kryzys wieku średniego. Stawałam więc na głowie, by go z niego wyciągnąć.

Coraz bardziej się oddalał, aż złamał mi serce

Kiedy kupił motocykl, cieszyłam się, że w końcu spełnił swoje młodzieńcze marzenie. Oczyma wyobraźni już widziałam nas pędzących w stronę zachodzącego słońca. Ja mocno w niego wtulona, on – mój ster, mój żeglarz, mój okręt. Tyle że Piotr nigdy na przejażdżkę mnie nie zabrał. Sam jeździł na motocyklowe zloty i coraz bardziej się ode mnie oddalał. Znosiłam to dzielnie, sądząc, że to taki etap w jego życiu. Samotny jeździec... Dawałam mu czas, mając nadzieję, że wkrótce do mnie powróci, odmieniony, z nową energią, z błyskiem w oku. Wrócił, ale tylko po to, by mi oznajmić, że się zakochał. Chciał pędzić w stronę zachodzącego słońca z inną. Złamał mi serce, które wciąż było w okruchach. Rozpaczałam, wylałam morze łez, złorzeczyłam całemu męskiemu rodowi. I obiecałam sobie, że z facetami koniec! Bo wszyscy są tacy sami. Świnie!


W wieku pięćdziesięciu dwóch lat zaczynałam nowe życie...

Znowu, jak w młodości, meblowałam mieszkanie, kupowałam kwiaty na balkon. Postawiłam ciężki karton z pelargoniami na ziemi, żeby wstukać kod do bramy.
– Proszę poczekać, pomogę pani – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam sympatycznego brodacza. Nie zdążyłam zaprotestować. Chwycił karton i wszedł ze mną do bloku. Kiedy dotarliśmy na czwarte piętro, powiedział:
– O, widzę, że moja mama ma nową sąsiadkę. Nareszcie odetchnie. Bo studenci, którzy tu do niedawna mieszkali, do cichych nie należeli.
– Ze mną kłopotów nie będzie. Etap imprez mam dawno za sobą – odparłam i podziękowałam mu za pomoc.
Kilka tygodni później usłyszałam pukanie do drzwi. To była starsza pani z naprzeciwka.
– Złociutka, rozchorowałam się, a syn w delegacji. Zrobiłaby mi pani drobne zakupy? – poprosiła.
Oczywiście się zgodziłam, a potem doglądałam pani Marianny, gotowałam jej obiady i po prostu dotrzymywałam towarzystwa w chorobie.

To był początek pięknej komedii romantycznej...

Dobre z ciebie dziecko, Basiu. Szkoda, że mój syn nie trafił na taką fajną dziewczynę jak ty – powiedziała któregoś razu. – Nie miał szczęścia. Zakochał się w złej kobiecie.
To coś nas łączy. Ja zakochałam się w złym facecie – odparłam gorzko.
– Jak wyzdrowieję, to was wyswatam – oznajmiła z szelmowskim uśmiechem.
– O nie! Ja z mężczyznami skończyłam! W życiu nie są mi już potrzebne dramaty – wyznałam.
– A kto mówi o dramatach? To może być początek pięknej komedii romantycznej.
– Widzę, że wraca pani do zdrowia, bo żarty się pani trzymają – ucięłam dyskusję.
Kiedy jej syn wrócił z delegacji, pojawił się u mnie z kwiatami.
– Chciałbym podziękować za opiekę nad mamą i zaprosić panią na kolację. Proszę nie odmawiać.
Poszłam i miło spędziłam czas. Nie sądziłam jednak, że ta historia będzie miała jakiś ciąg dalszy. Ale Maciek za każdym razem, kiedy odwiedzał mamę, wpadał i do mnie, bo dziwnym trafem pani Marianna zawsze miała mi coś do przekazania. A to kawałek szarlotki, a to tulipany z ogródka, a to świetną książkę, którą koniecznie powinnam przeczytać. Sama się jednak nie pofatygowała. Wysyłała swojego posłańca. Przypadek? Nie sądzę! Ta uparta staruszka dobrze wiedziała, co robi. No i dopięła swego! Polubiłam Maćka, bo trudno było go nie polubić. Prostolinijny, szczery, skromny, no dusza człowiek. I wkrótce odkryłam, że nie mogę doczekać się tych naszych niby-przypadkowych spotkań. Widziałam, że i on się z nich cieszy. „Może nie wszyscy faceci to świnie?”, dochodziłam do wniosku, a w moim połamanym sercu coraz więcej miejsca zajmował Maciek. Gdy mnie po raz pierwszy pocałował, poczułam się tak, jakbym po długiej podróży nareszcie wróciła do domu.
– Nie zrań mnie, proszę – wyszeptałam.
– No coś ty! Mama by mnie zabiła – odparł zadziornie, a potem znów wziął mnie w ramiona.

 

Czytaj więcej