"Chciałam, żeby żona Maćka była kobietą na poziomie, a on związał się z prostą fryzjerką! Nie umiałam się z tym pogodzić..."
Fot. Adobe Stock

"Chciałam, żeby żona Maćka była kobietą na poziomie, a on związał się z prostą fryzjerką! Nie umiałam się z tym pogodzić..."

"Czasem pod wpływem emocji człowiek popełnia błąd. Taki, którego nie można naprawić. Którego żałuje potem codziennie. Ja popełniłam taki błąd trzy lata temu, kiedy mój syn zaczął spotykać się z Klaudią. Na początku nie panikowałam. Pomyślałam, że szybko się nią znudzi, no bo przecież z różnych światów pochodzą. Ale się pomyliłam… Kiedy przyszli zaprosić mnie na swój ślub, nie wytrzymałam..." Arleta, 58 lat

Mam pięćdziesiąt osiem lat. Od sześciu jestem wdową, ale na szczęcie mam dzieci – Maćka i Małgosię, i to oni nie pozwolili, żebym po śmierci męża się załamała. Małgosia jest już mężatką, a jakże. Wiktor, zięć, pracuje w banku. Mają dwójkę maluchów, które kocham nad życie. Dumna z nich jestem jak paw. Zuzia i Tymek to słodkie skarbeńki, podobne do Małgosi, bystre jak ona, choć upór i wytrwałość mają po tacie – tyko czekać, aż podbiją świat. Co innego Maciek, mój młodszy syn. A tak dobrze się zapowiadał…

Maciek zawsze był moim oczkiem w głowie

Nauka przychodziła mu łatwo. Studia skończył z wyróżnieniem, pracę dobrą znalazł. Tylko czekałam, aż rodzinę założy i kolejne wnuki będę niańczyć. Dlatego, gdy tylko zapowiedział się, że przyjdzie przedstawić swoją dziewczynę, serce aż podskoczyło mi z radości. Nie, żebym się jakichś cudów spodziewała, ale byłam pewna, że to panna na poziomie będzie – ogarnięta, po studiach, ambitna. Tak, żeby pasowali do siebie. A dziewczyna, owszem, miła była, ale jakaś taka nijaka. Szara myszka. Nierozmowna, zawstydzona. A jak ją zapytałam, czym się zajmuje, czy studentka jeszcze, bo młodo wygląda, to cała czerwona się zrobiła i cichutko, tak, że ledwo słyszałam, odparła, że nie, że jest fryzjerką.
– Ale Klaudia będzie robić kurs kosmetyczki – dorzucił Maciek z dumą. – Kiedyś otworzy własny gabinet.
Zatkało mnie. Kosmetyczka?! Skąd on ją w ogóle wytrzasnął?!

I wtedy Maciej, jakby mi czytał w myślach, opowiedział, że na strzyżenie przyszedł, wyszli razem, jej samochód nie odpalił, więc zaproponował podwózkę, i tak ich połączyło przeznaczenie. Klaudia znowu zarumieniła się na te słowa i zobaczyłam, jak ukradkiem ściskają sobie dłonie pod stołem.
Nie panikowałam wtedy jeszcze. Pomyślałam, że szybko się nią znudzi, no bo przecież z różnych światów pochodzą. Ale się pomyliłam…

Po kilku miesiącach zaczęłam tracić cierpliwość

– A o czym wy w ogóle ze sobą rozmawiacie? – zapytałam niby od niechcenia, gdy wpadł do mnie kiedyś z zakupami.
– A co to za pytanie? – obruszył się. – O czym ty z tatą rozmawiałaś? O fizyce kwantowej? Normalnie, o wszystkim gadamy…
– Maciuś, wiesz, że nie o to pytam – westchnęłam. – To zakochanie minie i co wam zostanie? Przecież ty masz normalną pracę, ambicje jakieś, znajomych ze studiów. A ta biedna dziewczyna to zupełnie inne środowisko. A jak się wam, nie daj Boże, dziecko przytrafi? Pomyślałeś o tym?
– O to akurat nie musisz się już martwić – rzucił chłodno. – Klaudia ma już dziecko.
Dobrze, że stałam koło taboretu, bo osunęłabym się na podłogę.

Panna z dzieckiem? Nie wierzyłam własnym uszom!

– O czym ty mówisz? – zapytałam słabo.
– Ojciec małego okazał się nieodpowiedzialnym szczylem. Sama wychowuje Leosia. A ja ją za to bardzo podziwiam – podkreślił. – To słodki dzieciak. Jak go poznasz, sama się przekonasz…
– Nie! – wyrwało mi się. – Nie. Nie mam zamiaru. – Poczułam, jak serce galopuje mi w piersi. Czyli ona ma dziecko? Nieślubne w dodatku? Nie mogłam uwierzyć. – Maciek. Ty się zastanów, proszę. Po co pakujesz się w taką aferę? Mało jest normalnych dziewczyn? Bez… zobowiązań? – Czułam, jak łzy cisną mi się do oczu.
– Klaudia jest normalna – odpowiedział ostro. – Czemu nie chcesz dać jej szansy?! Nie widzisz, że mi na niej zależy?
Niestety, widziałam.
Od tamtej pory prawie nie spałam. Nie mogłam znieść myśli, że Maciek związał się z taką dziewczyną. Że zmarnuje sobie życie. Mało takich historii było?
Nie przychodził już tak często. Dzwonił czasem, ale kończył rozmowę, gdy tylko zaczynałam temat Klaudii.

Pewnej niedzieli wręczyli mi zaproszenie na ślub...

Minęło kilka miesięcy, zanim pojawili się u mnie wspólnie. Zapowiedzieli się na niedzielę, więc obiad zrobiłam. Myślałam, że Maciek po prostu jeszcze raz chce spróbować mnie do Klaudii przekonać. Tym bardziej że był z nimi Leoś. Chłopczyk, wesoły i grzeczny, jakby w ogóle nie rozumiał powagi sytuacji, od razu ładnie się przywitał i zapytał, czy może się poczęstować rogalikiem.

Tyle że przyszli wystrojeni i wciąż ukradkiem na siebie zerkali. Od razu wyczułam, że coś się święci.
I gdzieś tak między sałatką a deserem wręczyli mi zaproszenie na ślub. Patrzyłam na elegancki kartonik jak sroka w gnat i nie wiedziałam, co powiedzieć.
– To ja może jeszcze ciasta dokroję – wydukałam wreszcie słabo, choć na paterze piętrzyły się kawałki sernika.

Nie wytrzymałam!

Stanęłam w kuchni przy stole i zamarłam. „Co teraz? Matko Boska! Żadnych zaręczyn, oświadczyn, od razu ślub?! Ten mój syn zwariował!”, myśli galopowały mi w głowie. Zaczęło mi być duszno. Jak on mógł mi to zrobić?! Co powie rodzina, sąsiedzi?! Tadeusz to się pewnie w grobie przewróci!
Chyba długo tak stałam, bo po chwili usłyszałam kroki.
– Wszystko w porządku, mamo? – zaniepokoił się Maciek. – Pomóc ci jakoś?
I wtedy to się stało. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Powinnam ugryźć się w język. Ale wówczas zaślepiona złością, nie wytrzymałam.
– Wszystko bym zaakceptowała… – powiedziałam drżącym głosem. – Wiem, że młodość musi się wyszumieć. Wszystkiego trzeba spróbować. Ale żeby od razu ślub? Z taką niemotą niewykształconą?! – podniosłam głos. – Puściła się z kimś, a teraz szuka pierwszego lepszego, co ją i bękarta będzie utrzymywać! A ty się złapałeś! Wiesz przynajmniej, czyjego dzieciaka będziesz wychowywał?! Może jakiegoś kryminalisty, co?!

Ale ostatnich słów Maciek już nie słyszał. Zdążyłam tylko zauważyć, jak oczy mu pociemniały, w miarę, jak mówiłam, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł bez słowa.
Zanim zamknęły się za nimi drzwi, usłyszałam tylko, jak Klaudia mówi cicho do Leosia, tłumiąc łzy:
– Odłóż, słoneczko, rogalika.

Nie przeprosiłam, na ślub nie poszłam

Wieczorem zadzwoniła do mnie Małgosia, która tego samego dnia odebrała zaproszenie na ślub. Nie przebierała w słowach.
– Jak mogłaś?! Myślisz, że ja jestem zachwycona?! Ale to jego życie! Kochają się! I życzę mojemu bratu jak najlepiej! Zadzwoń do niego natychmiast i go przeproś!

Ale nie przeprosiłam. Najpierw dlatego, że wciąż byłam wściekła, potem, gdy trochę ochłonęłam – liczyłam, że może on zadzwoni, w końcu ślub zbliżał się wielkim krokami. Ale nie odezwał się. A kiedy zadzwoniłam tuż przed uroczystością, wciąż mając cichą nadzieję, że może się rozmyślił, nie odebrał mojego telefonu.
Na ślub nie poszłam. Gosia pokazała mi potem zdjęcia. Ładnie wyglądali, nie powiem, nawet łezka mi się w oku zakręciła, ale raczej z żalu, że to nie tak przecież miało wyglądać.

Mijały tygodnie i miesiące. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Krzywe spojrzenia rodziny i dociekliwe pytania sąsiadów obchodziły mnie mniej, niż myślałam. Najbardziej bolało mnie to, że Maciek wciąż milczał. W końcu postanowiłam się przełamać. Wysłałam kartkę na jego imieniny, potem na święta. A potem już słałam z każdej okazji. W święta Bożego Narodzenia po raz pierwszy zaadresowałam kartę do niego, Klaudii i Leona. Nigdy nie odpowiedział. Najbardziej smuciło mnie jednak to, że nie odbierał też telefonów i nie odpisywał na SMS-y.

– Z tymi kartkami to sobie daj spokój – powiedziała któregoś dnia Małgosia. – I tak przeprowadzają się na dniach, za miasto. Będą mieć taniej, no i bliżej nowej pracy.
– No ale żeby telefonu nie chciał nawet odebrać? – westchnęłam.
– A dziwisz się? – parsknęła. – Na jego miejscu zrobiłabym tak samo!
– Pokaż jeszcze to zdjęcie Leosia w przebraniu – poprosiłam, powstrzymując łzy. Po raz pierwszy przemknęło mi przez myśl, że może już nigdy nie zobaczę syna!
Tylko dzięki Małgosi wiedziałam, że wszystko u niego dobrze. Pokazywała mi zdjęcia z przedszkola, do którego chodził Leoś, z ich wspólnych wakacji nad morzem, ze spacerów.
Pękało mi serce.

Musiałam w końcu przyznać się do błędu

I wreszcie, po blisko dwóch latach udręki, wpadłam na szatański pomysł. Małgosia była akurat z rodziną na wczasach, uznałam więc, że to najlepszy moment – rozwiążę tę sprawę po swojemu!
Cały dzień głowiłam się, jak do tego podejść. Wreszcie wieczorem napisałam do Maćka wiadomość, że byłam u lekarza, sytuacja jest poważna, nie wiem, ile czasu mi zostało. I poprosiłam na koniec, żeby nie niepokoił Gosi, niech spokojnie spędzi urlop. Nie czekałam nawet minuty, jak zadzwonił.
– Co ci jest, mamo? – zapytał gorączkowo. – Jesteś w szpitalu? Teraz nie mogę przyjechać, Klaudia jest w pracy, zostałem z Leonem…
Prawie się rozpłakałam! Tak dobrze było wreszcie usłyszeć jego głos!
– Nie, synku. W domu jestem.
– To zaraz podjadę odebrać Klaudię i ruszamy do ciebie – rzucił i się rozłączył.

Zdążyłam jeszcze na dół zejść do sklepu po ciastka, odkurzyłam salon i już dzwonił do drzwi.
Od razu wpadliśmy sobie w ramiona. Długo nie mogłam się uspokoić, tak bardzo cieszyłam się, że przyszedł.
Wreszcie Maciek odsunął mnie na odległość ramion i objął wzrokiem, jakby szukał oznak choroby.
– Co się stało, mamuś? – zapytał cicho, przejęty.
– Potem ci powiem. – Wytarłam łzy. – Herbatę zrobię.
– Ja zrobię. Usiądź w pokoju, przyniosę. Kochanie…. – zwrócił się do Klaudii. Dopiero teraz zauważyłam, że stoi w progu, ściskając za rączkę Leosia. – Poczekacie tu, w kuchni?
– Nie, nie – zaprotestowałam słabo. – Zapraszam…
Klaudia i Leoś usiedli więc na kanapie, wtuleni w siebie. Słyszałam, jak Maciej krząta się w kuchni. Po chwili mały pobiegł do niego i zostałyśmy w pokoju same z Klaudią. Przedłużająca się cisza zaczęła mi ciążyć.
– Chciałabym… – Chrząknęłam. – Ja…
– Pani nie jest chora, prawda? – przerwała mi nagle. Patrzyła na mnie smutno.
W jednej chwili poczułam, że się czerwienię.

Proszę mu tego nie robić – wyszeptała. – On tak bardzo panią kocha. Nie chcę, żeby się zamartwiał… Jeśli się mylę, przepraszam. – Spuściła wzrok.
Chciałam zaprzeczyć. Ale czy to miało sens? Jak długo mogłabym pociągnąć to głupie kłamstwo?
– To ja przepraszam – wyznałam zdruzgotana. – Chciałam po prostu… go zobaczyć. Was zobaczyć – poprawiłam się po chwili zawstydzona.
Kiedy po kilku minutach Maciek wreszcie uporał się z herbatą, zastał nas obie szlochające i przerażony prawie upuścił tacę.
Musiałam się przyznać.
Z początku nie mógł uwierzyć. A potem tak bardzo się zdenerwował, że myślałam, iż teraz stracę go już na zawsze.

To Klaudia uratowała sytuację. Słuchałam, jak dziewczyna, którą miałam za nic niewartą, mówi do niego o miłości. O tym, że powinien wybaczyć, bo ona wybaczyła. I że nie warto pamiętać złych słów, bo życie jest za krótkie.
– Masz bardzo mądrą mamusię, wnusiu – szepnęłam do Leosia, który grzecznie chrupał ciasteczka.
– I tatę – powiedział poważnie.
„Tylko babcia się musi jeszcze wiele nauczyć”, pomyślałam, głaszcząc go po główce.

Czytaj więcej