"Hania coraz mniej przypomina kobietę, którą poślubiłem wiele lat temu. I nie chodzi o upływ czasu! Przez całe życie podobało mi się to, że właściwie się nie malowała, była tak naturalnie piękna... Kiedy to się zmieniło? Nie zauważyłem momentu przełomowego, wszystko działo się stopniowo. Teraz o naturalności nie ma mowy...!" Ludwik, 58 lat
- Pana żona będzie po tym zabiegu jak nowa! – zapewniła mnie recepcjonistka odziana w gustowny mundurek. – Nasza pani doktor potrafi zdziałać prawdziwe cuda!
Musiałem mieć nietęgą minę, kiedy wszedłem do kliniki, bo od razu do mnie podbiegła. Pewnie byłaby zaskoczona, gdyby wiedziała, co tak naprawdę sądzę o tym, że będę miał „nową żonę”. „Ale ja kocham tę starą!”, powinienem powiedzieć. A tymczasem pokornie jak ciele wszedłem do poczekalni, a za chwilę pielęgniarka w białym kitlu wyprowadziła moją żonę.
Hania miała obandażowaną całą głowę, wyglądała niczym mumia. Poczułem ssanie w żołądku. „Co się wyłoni po odwinięciu tych wszystkich zwojów?”, pomyślałem naprawdę zdenerwowany. „Czy to na pewno będzie jeszcze moja żona?”
Kiedy poznałem Hanię, była naprawdę piękną kobietą. Miała cudowne sarnie oczy i delikatne rysy twarzy. Porównywano ją do Anny Dymnej, ale z całym szacunkiem do tej aktorki, uważam, że była od niej piękniejsza. Przez całe życie podobało mi się w Hani to, że właściwie się nie malowała, a wyglądała wprost zjawiskowo. Była tak naturalna... Kiedy to się zmieniło? Nie zauważyłem momentu przełomowego, wszystko działo się stopniowo.
Moja żona zawsze bardzo o siebie dbała. Dobry krem to była dla niej podstawa. Nieraz przywoziłem jej tajemnicze mikstury ze swoich wojaży. Zawsze dawała mi dokładne nazwy kremów spisane na kartce, wystarczyło, że podałem je ekspedientce w drogerii. Tylko że im więcej przybywało Hani lat, tym więcej kremów pojawiało się na półce w naszej łazience. W pewnym momencie musiałem nawet wynieść się ze swoimi kosmetykami spod lustra, bo już nie starczyło na nie miejsca. Ułożyłem więc przybory do golenia na parapecie okna i tak już zostało. Kremy Hani nigdy mi nie przeszkadzały, to było coś, co dobrze znałem. Czy działały? Ja się na tym nie znam, ale moja żona w pewnym momencie uznała, że nie.
Gdy przekroczyła czterdziestkę, zaczęła się poważnie zastanawiać nad liftingiem. W pierwszej chwili nie reagowałem, bo wydawało mi się to niemożliwe. Hania i skalpel? Przecież moja żona nie lubiła szpitali i bała się igieł. Okazało się jednak, że chęć poprawienia urody stała się silniejsza niż lęk.
– Wszystkie koleżanki już sobie coś poprawiały! Pamiętasz Ewelinę, jaka była pomarszczona? A teraz buzia jak jabłuszko, przepięknie napięta – opowiadała mi żona z błyskiem w oku.
– I po co ci to? Rozumiem, że im, ale tobie? – oponowałem, lecz zmroziła mnie wzrokiem.
Szybko zrozumiałem, że wcale nie oczekuje ode mnie tego rodzaju komplementów, że świetnie wygląda. Ona przecież wiedziała lepiej: jest brzydka i stara.
– Zobacz, wszystko mi tu obwisa – denerwowała się. – Zrobił mi się potrójny podbródek! Ja tego nie widziałem, ale milczałem.
Bo gdy usiłowałem tłumaczyć, że żadne zabiegi nie są jej potrzebne, Hanka zarzuciła mi, że jestem sknerą i żałuję jej pieniędzy.
– A na swoje strzelby to wydajesz! – wykrzyczała mi, a potem się popłakała.
To prawda, że zarabiam niezłe pieniądze. Mam firmę geodezyjną, a ludzie ciągle kupują i sprzedają ziemię, gminy robią drogi... Na zarobek narzekać nie mogę. Jestem także zapalonym myśliwym, od lat kolekcjonuję broń. Owszem, wydaję na nią spore kwoty, ale mojej żonie także nigdy niczego nie żałowałem. Zabolały mnie więc te słowa. Dzisiaj myślę sobie, że zwyczajnie mnie omotała i dlatego dałem jej pieniądze na ten lifting.
Nie powiem, wyglądała po nim bardzo ładnie, buzia jej się wygładziła, a drobne blizny za uszami były prawie niewidoczne. Jednak po pierwszym zabiegu przyszła kolej na następne. Moja żona zażyczyła sobie korekty powiek, bo, jak twierdziła, opadają jej na oczy.
– No zobacz, wyglądam, jakbym była stale zapuchnięta! – załamywała ręce nad swoją przemijającą urodą.
„Tylko nie oczy! Zawsze miałaś takie piękne!”, chciałem zawołać, ale zmilczałem dla dobra naszego małżeństwa. Wiedziałem już, że mojej żony nic nie powstrzyma. Naprawdę nawet w najgorszych sennych koszmarach nie sądziłem, że to będzie zaledwie początek interwencji. Potem poszło lawinowo.
Hania prawie nie mówi o niczym innym, jak tylko o nowych osiągnięciach medycyny estetycznej. Ciągle przegląda jakieś czasopisma i zastanawia się, czy powinna już pójść na kolejny botoks, czy jeszcze nie, czy w tym miesiącu zrobić sobie jakąś mezoterapię – za Boga nie mogę zapamiętać, co to jest – czy laser. Ma wszystkie zabiegi zaplanowane co najmniej na pół roku do przodu, bo a to zimą nie można zamykać naczynek, a to latem używać jakichś kwasów...
Przerażają mnie te wszystkie udziwnione chemiczne nazwy. A Hani ciągle mało. Kiedy wieczorem siedzimy przed telewizorem, ciągle wykrzykuje do mnie:
– O, zobacz, ta aktorka na pewno zrobiła sobie coś z twarzą. Może wszczepiła złote nici? Niesamowite! Nie ma ani jednej zmarszczki. Myślisz, że to od tego? – Wpatruje się w ekran.
A bo ja wiem? Odruchowo kiwam głową i za chwilę tego żałuję, bo moja żona zaczyna się zastanawiać, czy nie zafundować sobie podobnej kuracji. Przeklinam więc w duchu ten kult młodości, który każe pięćdziesięciolatkom wyglądać jak dwudziestolatki. Kto to widział? Takie aktorki jak Meryl Streep potrafią starzeć się z godnością. Dlaczego moja żona nie bierze z niej przykładu?
Coraz mniej przypomina kobietę, którą poślubiłem wiele lat temu, ale nie dlatego, że się starzeje i przybywa jej zmarszczek, ale że się tak napina! Jej twarz powoli zamienia się w maskę, straciła dawne rysy. Jak mam przekonać Hanię, żeby już nie poprawiała sobie urody? Musiałbym jej powiedzieć, że moim zdaniem powinna pogodzić się ze starością, a wtedy żona z pewnością mnie znienawidzi. W życiu nie uwierzy w to, że jej twarz poorana zmarszczkami jest zachwycająca. A ja się boję, co po kolejnej operacji wyłoni się z bandaży. Czy to jeszcze będzie moja Hania?