"Mój brat stwierdził, że nigdy nie kochał swojej żony. Kłamał. Po prostu pojawiła się inna, a on jeszcze się wypierał. Narzekał, że moja bratowa przytyła, zbrzydła. A ona urodziła mu dwoje dzieci! Podłość. Przez to zaczęło się psuć między mną i Maćkiem. Zdałam sobie sprawę, że nikt mi nie zagwarantuje, nawet on, że nasza miłość przetrzyma moje pierwsze zmarszczki i dodatkowe kilogramy” Łucja, 27 lat
Jeszcze nie tak dawno nasz dom przyciągał rodzinę niczym magnes: wpadał brat z bratową i dziećmi, wpadał mój chłopak, siadaliśmy wspólnie z rodzicami na tarasie lub w dużym pokoju, było miło, swojsko, każdy czuł się jak u siebie – i właśnie przy takiej okazji mama powiedziała:
– Najlepiej w życiu wyszła mi rodzina! Wszyscy zaczęli się śmiać, a ja pomyślałam, że przed sekundą padły święte słowa. To rzeczywiście wielkie szczęście mieć udaną i zgraną rodzinę, gdzie nikt się na nikogo nie boczy, nie dąsa i ludzie po prostu się lubią.
Zapamiętałam tamtą chwilę i słowa mamy, wypowiedziane widać w złym momencie.
Kilka dni później Monika, moja bratowa, wyciągnęła mnie na długi spacer.
– Adam chce ode mnie odejść – powiedziała. Przystanęłam gwałtownie. Spojrzałam na nią, przekonana, że to głupi żart. I wtedy zobaczyłam jej podkrążone oczy i bladą twarz, na której malowała się rezygnacja... – Mówię poważnie, Łucjo! Bartek ma zamiar wystąpić o rozwód. Twierdzi, że w jego życiu nie ma innej kobiety... Po prostu zdał sobie sprawę, że nasze małżeństwo było pomyłką, nigdy mnie nie kochał i nie potrafi pokochać. To wszystko – westchnęła. „Co to znaczy, nie kochał... nie pokocha?”, pomyślałam. „A kto patrzył maślanymi oczami, kto wysyłał mnie z liścikami miłosnymi? Kto płakał ze szczęścia, gdy urodził mu się syn?! Jak on śmie teraz twierdzić, że to wszystko było pomyłką! Przecież jeszcze tak niedawno, gdy siedzieliśmy we trójkę: ja, mój chłopak i Bartek, drażnił się ze mną, że na pewno nie będę dla Maćka tak dobrą żoną jak Monika dla niego?”
– Już wolałabym, żeby skłamał, zamiast rzucać mi w twarz, że nigdy mnie nie kochał... Potrafiłabyś żyć z takim człowiekiem?
– Nie wiem – przyznałam. – Ale przecież macie dzieci... – spojrzałam na nią.
– Cóż, to nie postronek, na którym można uwiązać mężczyznę. Jeśli zechce je widywać, nie będę mu tego bronić.
Rodzicom nic nie powiedziałam, bo zdecydowałam, że najpierw pogadam z Bartkiem sama. Znalazłam go w warsztacie samochodowym, gdzie naprawiał swoje audi. Wyszliśmy razem.
– Kim jest ta baba? – spytałam groźnie. Żachnął się, zrobił wielkie oczy, jakby zupełnie nie rozumiał, o co pytam.
– Nie udawaj! Musi być jakaś kobieta. Mnie nie oszukasz.
– Źle się domyślasz... Po prostu uczucia się wypaliły i odchodzę. Czy tak trudno to zrozumieć? Spójrz na Monikę nieco krytyczniej. Kiedy się pobieraliśmy, ważyła czterdzieści osiem kilo, była zadbana i piękna, wszyscy mi jej zazdrościli. Tego się nie spodziewałam. Ciekawe, kiedy on ostatnio patrzył w lustro? W dniu ślubu nie miał zakoli, drugiej brody i brzuszka! Monika po dwóch ciążach z chudziutkiej panienki zmieniła się w piękną kobietę i trzeba było mieć rozum osła, żeby tego nie widzieć.
– Bartek, jak możesz?! – zdenerwowałam się. – Jesteś niesprawiedliwy, braciszku... – Dobrze musiała ci jakaś baba namieszać w głowie!
Zaprzeczał z taką pasją, że tylko utwierdził mnie w podejrzeniach. Powód wszystkiego, niejaka Rita, miała lat dwadzieścia, czyli o dziesięć mniej niż Monika, była ciemnowłosą pięknością w za krótkiej spódniczce i zbyt obcisłej bluzce. Odszukanie panienki zajęło mi tydzień. Niezauważona obserwowałam, jak się przytula do Bartka, jak go kokietuje i widziałam, jak on pożera stworzonko wygłodniałym wzrokiem.
W tamtej chwili znienawidziłam wszystkich facetów. „Jaki to ma sens?”, zastanawiałam się. „Urodzę Maćkowi dwoje dzieci, przytyję pięć kilogramów, a on pomacha mi ręką, bo pozna młodszą, ładniejszą, bardziej seksowną? Przekreśli wspólne lata, moją miłość i zostawi mnie?”, myślałam z goryczą.
Przez ostatnie dni tak byłam zajęta śledzeniem brata i jego kochanki, że zaniedbałam spotkania z Maćkiem. Nie chciałam go wtajemniczać w śledztwo, ale nie tylko o to chodziło. Bo jaką mam gwarancję, że też nie zrobi mi świństwa? Maciek nie narzucał się ze swoim towarzystwem, wiedział, co się wydarzyło i wydawał się zasmucony. Lubił Bartka i Monikę, trudno mu się dziwić.
– Wpadnę jutro! – powiedział, żegnając się ze mną.
– Nie musisz! – odburknęłam.
– Kochanie, czy stało się coś, o czym nie wiem? – spytał z troską w głosie.
– Maćku, stało się wystarczająco dużo, żebym nie mogła patrzeć na mężczyzn! – rzuciłam oschle. – Muszę chociaż kilka dni odpocząć...
– Jak chcesz... Ale nie zapominaj, że ja cię naprawdę bardzo kocham – powiedział smutno.
– Dzisiaj tak mówisz, może nawet w to wierzysz, a jutro zostawisz mnie, jak Bartek Monikę. Taka jest wasza męska stałość!
Nie przeciągał dyskusji. Wyszedł.
Atmosfera w domu nie był najlepsza. Mama, podobnie jak ja, była przekonana, że za decyzją Bartka stoi kobieta. Brat przysięgał, że nie.
– On ma rację, mamo, żadna kobieta. Panna Rita tylko udaje kobietę i wierzy, że swoim kuperkiem zawojuje świat – wypaliłam, wściekła na kłamstwa brata. Bartek oświadczył, że nie potrafi żyć w atmosferze pomówień i śledztwa. Zdenerwował mnie tym, więc wyjaśniłam rodzicom, dlaczego go oskarżam.
– Oczywiście zdajesz sobie sprawę – odezwał się ojciec – że ten dom nadal pozostanie otwarty dla Moniki i dzieci, ale zamknięty dla tamtej pani?! Bartek nie odpowiedział. Następnego dnia spakował swoje rzeczy i wyprowadził się.
Nawet nie umiałam udać radości. Powiedziałam mu, że nie chcę dłużej się z nim spotykać. Spojrzał na mnie na mnie smutno...
– Nie wierzę już nikomu, rozumiesz?
– Rozumiem, że chcesz zastosować odpowiedzialność zbiorową: jeden pan zawinił, resztę rozstrzelać. Niedawno przeczytałem w gazecie, że kobieta oblała męża kwasem solnym, poparzyła i oślepiła. Czy powinienem się bać, że ty za moment zrobisz to samo?
– Nie jestem twoją żoną – burknęłam.
– Więc zostań nią i przekonamy się, jak nam wyjdzie wspólne życie. Innego sposobu nie widzę. I nie każ mi odpowiadać za szaleństwa różnych ludzi, bo jestem bezradny.
– Może masz rację – przyznałam. – Ale dzisiaj niczego nie potrafię ci obiecać... No, poza tym, że nie mam zamiaru oblewać cię kwasem solnym.
– Dobre i to. Ja ci też mogę obiecać, że nie mam zamiaru cię zostawiać... chyba, że wcześniej sama uciekniesz – uśmiechnął się. Objął mnie, przytulił. Nie wyrywałam się, nie broniłam, tylko nagle bardzo zachciało mi się płakać. I popłakałam sobie, oparta o ramię Maćka.