"Od czterech lat jeździłam do córki i zięcia, zajmowałam się wnuczkiem, sprzątałam u nich, gotowałam, prałam, prasowałam. A teraz miałam jeszcze na głowie ich nowego psa. Mój mąż się denerwował, że pozwoliłam sobie dorzucić nowy obowiązek. Narzekał, że będę harować, aż padnę na twarz. I w końcu znalazł wyjście z tej sytuacji... Danuta, 63 lata
Z trudem dowlokłam się do domu. Klapnęłam na krzesło, podparłam głowę na rękach
i westchnęłam ciężko. Mój mąż, Zygmunt, spojrzał na mnie z uwagą.
– Stało się coś? – zapytał ostrożnie.
– Stało – odparłam cicho. – Asia i Irek kupili Michasiowi szczeniaczka.
– I naturalnie nikt nie zapytał cię o zdanie – mąż sapnął ze złością. – Nie dość, że wychowujesz ich dziecko, prowadzisz im dom, to jeszcze dorzucili ci następny kłopot!
Zygmunt miał rację. Od czterech lat zajmuję się wnuczkiem, sprzątam, gotuję, piorę, prasuję, a teraz jeszcze ten wszędzie sikający szczeniak.
Następnego dnia, gdy otworzyłam drzwi mieszkania córki, wybiegł mi na spotkanie Rex. Zamerdał ogonkiem i przyjaźnie obsikał mi nogę.
– Oczywiście nie był jeszcze na spacerze, prawda? – stwierdziłam raczej niż zapytałam. – I pewnie nic nie jadł.
Irek minął mnie w piżamie i poczłapał do łazienki. Asia robiła sobie makijaż przy oknie, a Michał jeszcze spał.
– Jednym słowem wy jesteście po śniadaniu, a pies nie – spojrzałam ze współczuciem w psią mordkę. – No ale wodę to chyba ma?
Zajrzałam do pustej miski i podkreśliłam głośno i wyraźnie, że pies codziennie musi mieć
świeżą wodę.
Asia nawet nie odkleiła wzroku od lusterka, tylko wzruszyła ramionami. Powiedziała, co chce, żebym ugotowała na obiad, i że musi lecieć, bo już późno.
– Zostaw mi więcej pieniędzy – zatrzymałam ją w pół kroku. – Reksiowi należy kupić parę rzeczy.
Bez słowa położyła na stole stuzłotowy banknot.
Córka i zięć wyszli, a ja zastanowiłam się, co dalej. Po kilku minutach wiedziałam, że należy zmienić harmonogram zajęć. Obudziłam Michałka i kazałam mu się szybko ubierać. Razem wyprowadziliśmy Reksia, a przy okazji zrobiliśmy niezbędne zakupy. Kupiłam szczeniaczkowi szczotki do pielęgnacji sierści, obrożę, smycz i porządne legowisko. Aha, no i kość do zabawy. Zięć o mało nie dostał zawału na widok rachunku, który mu przedłożyłam.
Kolejnego ranka Reksiu przybiegł do mnie i merdał ogonem jak szalony.
– Zaraz pójdziemy na spacerek, moja ty mordeczko – zagruchałam do niego.
– Mamo, dzisiaj jest taka wstrętna pogoda – Asia wskazała brodą okno. – Nie wychodźcie na spacer. Michałek może złapać jakieś przeziębienie.
Spojrzałam na nią ze zdumieniem.
– A pies był na dworze? – spytałam.
– No nie... – przyznała córka. – Trochę zaspaliśmy – zaczęła się tłumaczyć.
– To jak to sobie wyobrażasz? Przecież trzeba psa nauczyć, gdzie ma się załatwiać. A poza tym deszcz to nie powód, by nie iść na spacer. Rex tego potrzebuje, a Michał musi się hartować.
– A on taki blady... – oponowała Asia.
Ale gdy zobaczyła, że mam niewzruszoną minę, poddała się i poprosiła, żebyśmy poszli tylko na chwilę. Po sekundzie nabrała powietrza w płuca i dorzuciła, jakby od niechcenia:
– Myślę, mamo, że dziś przy takiej pogodzie zajmiesz się prasowaniem. Ta sterta leży od soboty…
– Nie żartuj. Mam Reksia przywiązać za nogę do jednego kaloryfera, Michała do drugiego, a sama usiądę między nimi i będę wywijać gorącym żelazkiem. Uprasujesz sobie sama. W sobotę.
– uśmiechnęłam się zadowolona – Irek zajmie się synem i psem, a ty domem.
Do męża wróciłam późnym wieczorem zmęczona, ale w lepszym nastroju.
– Michałek był zachwycony – zdawałam relację z dnia. – Łaził po kałużach, a na obiad jadł pizzę.
– Pizzę? – zdziwił się Zygmunt. – Ty zamówiłaś pizzę? Nie wierzę.
– Tak – przytaknęłam i bezradnie rozłożyłam ręce. – Wróciliśmy mokrzy i ubłoceni. Musiałam wykąpać i wysuszyć całe towarzystwo. A jacy byliśmy głodni! Szkoda było marnować czas na stanie przy garach.
– Zuch dziewczyna – Zygmunt zatarł ręce z radości.
Następnego dnia w drzwiach przywitała mnie zapłakana Asia, zapłakany Michał i wściekły jak nigdy Irek.
– Popatrz, babcia. – Michał podbiegł do mnie i wręczył mi pogryzionego misia. – Rex to zrobił!
– A ile razy prosiłam, żebyś chował swoje zabawki do pudła? – wpadłam w dydaktyczny ton. – Gdyby zabawki były na swoim miejscu, nic by się im nie stało.
Irek sapał wściekły, Asia wycierała zaczerwienione oczy, a Michał stał obrażony na cały świat. W powietrzu wisiała awantura.
– Co tam parę zabawek – próbowałam rozładować atmosferę.
– Nie chodzi o zabawki Michała… – syknął Irek. – Tylko o salon.
I znowu miałam o czym opowiadać mężowi. Pies podrapał Michasia i za karę został zamknięty w dużym pokoju. Z rozpaczy pogryzł więc wszystko, co był w stanie dosięgnąć zębami.
– Niezła demolka – pokręciłam głową.
– I kto to posprzątał? – zapytał Zygmunt i spojrzał na mnie wyczekująco.
– No ja – przyznałam się. – Jakoś nie mogłam siedzieć w tym bałaganie.
Zygmunt wzniósł w milczeniu oczy do nieba i powiedział, że jestem niereformowalna. Jego zdaniem pozwoliłam sobie dorzucić nowych obowiązków i będę harować, aż nie padnę na twarz.
– Na szczęście dzisiaj jest już piątek i przed tobą dwa dni wolnego – dalej sapał ze złością. – Masz weekend na odpoczynek i zebranie sił do pracy na następny tydzień.
– Z tym gorzej... – przełknęłam ślinę. – Bo widzisz, obiecałam Asi, że pomogę jej jutro.
– Wykluczone – zdenerwował się mąż.
– Zygmuś, ale ja się boję, że oni nie dadzą Reksowi jeść – wyznałam szczerze.
– Pies będzie bez wody i nosa nie wystawi za drzwi, bo nikt go nie wyprowadzi na siusiu. Muszę tam iść.
– Nie ma mowy – Zygmunt pogroził mi palcem. – To ich pies i niech sami się nim opiekują.
– Ale Rex...
– Ty się w końcu, kobieto, opamiętaj!
Te dwa dni były tak ciężkie, że aż strach. Ciągle myślałam o kudłatej kruszynie, której beze mnie dzieje się krzywda. Dlatego w poniedziałek pobiegłam do domu córki najwcześniej, jak się dało.
– Irek – zwróciłam się od progu do zięcia. – Jest jeszcze mnóstwo spraw związanych z psem. Wizyta u weterynarza, podatek do zapłacenia...
– To już nie moja sprawa – burknął.
– A czyja? – oburzyłam się.
– Nowego właściciela – odparł zięć.
– Gdzie jest pies?! – krzyknęłam.
– Pojechał sobie – chlipnął Michaś.
– Mamo, przemyśleliśmy naszą decyzję i doszliśmy do wniosku, że to był głupi pomysł – córka wyjaśniła obojętnie. – Nie mamy warunków, żeby trzymać psa. Więc go oddaliśmy w dobre ręce.
– I znów nie zapytaliście mnie o zdanie! – oburzyłam się.
– No ty to chyba powinnaś być zadowolona – Asia wydęła usta. – Będziesz miała czas, by zająć się Michasiem. No i prasowanie leży od tygodnia. Irek już nie ma w czym chodzić.
Okręciła się na pięcie i wyszła.
Zostaliśmy sami, tylko ja i Michał. Było teraz tak pusto i smutno, że płakać mi się chciało. Michałek też był bez humoru. Dźwięk telefonu wyrwał mnie z czarnych myśli. Podniosłam słuchawkę do ucha i usłyszałam głos mojego męża.
– Danusia, ubieraj małego i przychodźcie szybko do domu – chichotał. – Ktoś tu na ciebie czeka.
Nagle z głębi usłyszałam znajome szczekanie psa.
– Rex? – Aż mi dech zaparło z wrażenia. – Czy to Rex szczeka?
– Tak – głos Zygmunta zdradzał wielkie zadowolenie. – Zobaczyłem ogłoszenie naszego zięcia, że chce oddać psa w dobre ręce, więc poprosiłem Karola, by to za mnie załatwił i go u siebie przenocował. Przed chwilą go do nas przyprowadził.
– I to naprawdę Rex jest w naszym domu? – upewniłam się jeszcze.
– Jest taki śliczny, jak mówiłaś. – Zygmunt był pełen energii. – Więc przychodź szybko.
– Wiesz, powiem Asi, że musimy kilka spraw pozmieniać w naszym układzie. Niech Michasia teraz do nas przyprowadza. Nie mogę u niej siedzieć od rana do nocy. – Uśmiechnęłam się do siebie. – Mam nowe obowiązki.