"Mój związek z Marcinem doskonale się układał. Świetnie się dogadywaliśmy, dobrze nam było w łóżku. Nie było żadnych sygnałów, że coś się między nami psuje! Cios przyszedł w najmniej spodziewanym momencie. Czy można to zrozumieć?" Wioletta, 38 lat
Z Marcinem spotykaliśmy się już od prawie roku. Moje małżeństwo rozpadło się parę lat wcześniej. Wtedy wydawało mi się, że już nie ułożę sobie życia. A jednak miałam szczęście...
Mojemu pięcioletniemu synkowi przedstawiłam Marcina dopiero parę miesięcy temu. Nie chciałam, by mały przywiązał się do niego zbyt szybko. Wiedziałam, że najpierw muszę być pewna, że to ten mężczyzna. Gdy po paru miesiącach randek powiedziałam rodzicom, że zaczęłam się z kimś spotykać, oboje przestrzegli mnie, żebym była niezwykle ostrożna.
– Ani ty, ani Szymek nie potrzebujecie kolejnych zawirowań – stwierdziła mama.
Zapewniłam ją, że się z Marcinem nie spieszymy, staramy się lepiej poznać...
– Pomógł mi po przeprowadzce – tłumaczyłam. – Pomaga mi się urządzić. Gdy się z nim umawiam, zawsze jest punktualny. Rodzice kręcili głowami nieprzekonani. Jednak z upływem czasu powoli ich obiekcje słabły.
Chwile, gdy mały był u swojego ojca, spędzaliśmy zawsze z Marcinem razem. Najpierw były to wyjścia na miasto, do kina, na koncerty, w końcu u mnie albo u niego. Iskrzyło między nami od początku, seks okazał się wspaniały. A jednak zawsze na pierwszym miejscu w moim życiu był synek. Wiedziałam, że jeśli zwiążę się z kimś, ten ktoś musi być dobry dla Szymka.
Pakowałam sama Szymkowi zabawki na weekend u jego taty, bo młody narzekał, że piecze go ręka.
– Na pokrzywy trzeba uważać – przypomniałam mu.
– Tam był motyl. A tu nagle mnie ugryzło. Jakby żmija.
Marcin pociągnął go do siebie. – Daj, podmucham – zaproponował małemu.
Spojrzałam na niego z czułością. Marcin dmuchał na zaczerwienioną rączkę małego.
– Teraz mniej piecze – powiedział Szymek. – Ale wolałbym, żeby mnie wcale ta pokrzywa nie ugryzła.
– One nie gryzą – wyjaśnił Marcin. – Pokrzywa ma na liściach takie banieczki, w których jest kwas. Gdy dotkniesz liścia, te banieczki z kwasem pękają i kwas wylewa ci się na skórę. I to ten kwas parzy. Mały słuchał go zafascynowany, wydawało się, że nawet zapomniał o poparzeniu. Wdrapał się Marcinowi na kolana.
– A dlaczego ty jedziesz z mamą do babci Ewy i dziadka Marka, a ja nie? – spytał.
– Bo ty w ten weekend masz spotkanie z tatą, a w przyszły weekend ja pracuję.
– Fajnie by było, jakbym jechał z wami do babci i dziadka. Marcin zmierzwił mu czuprynę. Moje serce topniało. „Dobrze, że wreszcie rodzice go poznają”, pomyślałam. „Sami zobaczą, że dobrze wybrałam!”
Oddaliśmy małego pod opiekę jego tacie i wróciliśmy do mnie.
– No, to teraz my się spakujemy – powiedziałam. Marcin objął mnie, potem na moment odsunął się, żeby spojrzeć mi w oczy.
– Już od tygodnia nie mieliśmy czasu tylko dla siebie... – wymruczał namiętnie. – Moglibyśmy zostać i zamiast się pakować, to się nawzajem porozpakowywać... Zrobiło mi się gorąco i w pierwszym odruchu chciałam powiedzieć: dobra! Jednak byliśmy przecież umówieni.
Wizyta bardzo się udała. W sobotę Marcin dużo rozmawiał z tatą o ulubionych sportowcach. A gdy mama zaproponowała nam sok z nowej sokowirówki i powiedziałam, że przydałaby mi się taka, Marcin oświadczył:
– Kupię nam taką. Chłopak będzie miał co dnia porcję witamin.
W niedzielę wybraliśmy się całą czwórką na przejażdżkę po okolicy. Chciałam pokazać Marcinowi miejsca mojego dzieciństwa. Wieczorem odebraliśmy Szymka od ojca i Marcin pojechał do siebie.
Następnego ranka nie dostałam od niego porannego SMS-a, ale to mnie nie zaniepokoiło. Jednak nie odezwał się do południa, więc w końcu to ja do niego zadzwoniłam. Nie odbierał. Wysłałam kilka wiadomości i nic... Nigdy wcześniej nic podobnego się nie zdarzyło. Zdenerwowana zajrzałam na profil Marcina na portalu społecznościowym. Nasze zdjęcia i wpisy, które widniały tam jeszcze kilka dni temu, zniknęły. Nie mogłam w to uwierzyć, ale wszystko wskazywało na to, że mnie zablokował! Zaczęłam przewijać w głowie film z naszego wyjazdu. O co Marcin mógłby się pogniewać? W nocy z soboty na niedzielę objął mnie w łóżku, chciał się kochać, ale nie czułam się w domu rodziców dość swobodnie i powiedziałam, że nam ten seks nie ucieknie. „Chyba nie obraził się o coś takiego?”, kołatało mi się po głowie.
Nie okazał żadnego niezadowolenia ani w tamtej chwili, ani podczas podróży powrotnej. Wobec Szymka też zachowywał się normalnie.
„Może to jakaś pomyłka”, zastanawiałam się gorączkowo. „Jakiś problem techniczny ze sprzętem, gdzieś coś nacisnął i przypadkowo zablokował, a ja od razu wyobrażam sobie nie wiadomo co...”
Po południu zadzwoniła do mnie mama.
– Wiesz, Wioluś, myślę, że Marcin to dobry człowiek, tak jak mówiłaś. Cieszę się, że go z tatą poznaliśmy. Pozdrów go od nas.
– Dobrze... – odparłam. Nie chciałam jej o niczym mówić, jeszcze nie... Wciąż miałam nadzieję, że to wszystko się jakoś wyjaśni... Marcin nie odezwał się przez cały dzień. Jego profil nadal wyglądał jak pusta kartka. Miał kilkudziesięciu znajomych i nie przypominałam sobie, by kiedyś wspomniał o blokowaniu kogokolwiek!
„A może coś mu się stało?!”, przebiegło mi przez głowę. Znów próbowałam dzwonić. Tym razem usłyszałam, że abonent jest czasowo niedostępny... Nie było sensu więc wysyłać kolejnych wiadomości. W tym momencie jednak uświadomiłam sobie, że mam przecież klucz do mieszkania Marcina. Gdyby nie to, że mały poszedł już spać, wzięłabym go i pojechała z nim na drugi kraniec miasta. Nie chciałam go jednak budzić. Sam też nie mógł zostać. Nie miałam wyjścia, musiałam czekać. Rano zaprowadziłam Szymka do koleżanki i pojechałam do Marcina. Wjeżdżając windą na piętro, byłam potwornie zdenerwowana.
A jeśli dostał zawał? Ma prawie czterdzieści lat, mogło się coś takiego zdarzyć... Co zastanę? Klucz nie pasował do zamka. Sprawdziłam numer mieszkania, numer piętra. Wszystko się zgadzało. Tylko mój klucz nie pasował. Czy pasował kiedykolwiek? Marcin dał mi go, ale nigdy się nie zdarzyło, bym przyjeżdżała tutaj pod jego nieobecność. Zrobiło mi się słabo. Usiadłam na schodach, żeby ochłonąć. Po paru minutach z windy wyszła jakaś kobieta w wieku mojej mamy.
– Przepraszam... – podbiegłam do niej. – Czy pani wie... – musiałam przerwać i przełknąć ślinę, w ustach czułam suchość. – Czy pani... – Nie bardzo wiedziałam, o co właściwie zapytać. – Czy u Marcina R. wszystko w porządku? – wypaliłam w końcu.
– A czemu miałoby nie być? – zdziwiła się. – Nie mogę się z nim skontaktować... – wyjaśniłam. – Może gdzieś wyjechał?
– Dzisiaj rano auto było. Może nawet nadal jest, nie patrzyłam – odparła. Tak się spieszyłam, by wejść do jego mieszkania, że nawet nie sprawdziłam, czy przed blokiem stoi jego samochód...
Podziękowałam kobiecie i zjechałam na dół. Auta nie było... O tej porze Marcin powinien być w pracy. Znałam nazwę jego firmy, ale nie znałam adresu. Mogłabym sprawdzić w internecie, ale uznałam, że nachodzenie go w pracy nie jest dobrym pomysłem. Wróciłam do domu. Przez cały dzień próbowałam się z nim skontaktować, ale moje próby spełzły na niczym. Następnego dnia wcześnie rano podjechałam pod jego blok. Auto stało na parkingu. Wjechałam na jego piętro i zapukałam do drzwi. Wydało mi się, że słyszę wewnątrz jakieś szuranie, ale po chwili dźwięki ucichły. Zadzwoniłam. Cisza. Stałam tam przez kilka minut. W tym czasie na zmianę wydawało mi się, że ktoś patrzy na mnie ze środka przez judasza, i że po drugiej stronie panuje całkowita martwota, że nie ma tam nikogo. W końcu nie mogłam znieść tego napięcia, zbiegłam na dół i wsiadłam do auta. Pojechałam do koleżanki.
– Co się stało? – zaniepokoiła się. – Trzęsiesz się, jakbyś zmarzła!
Dość chaotycznie opowiedziałam jej wydarzenia ostatnich dni. Patrzyła na mnie skołowana.
– Czyżby chodziło mu tylko o ten seks? Jeśli coś mu się nie podobało, powinien po prostu powiedzieć. Jak inaczej macie się dogadać? Blokowanie konta, nieodbieranie telefonów to zwykła dziecinada.
– Pokręciła głową. Rozpłakałam się. – On przecież był taki dobry dla Szymka! Nawet sokowirówkę chciał kupić ze względu na niego... Nagle coś przyszło mi do głowy.
– A może mój tata mu coś palnął na osobności?! Wybrałam numer mamy.
– Czy tata powiedział Marcinowi coś nieprzyjemnego?!
– Co takiego? – zdumiała się. – Kiedy? Ty płakałaś? Usłyszałam, jak tata w tle pyta:
– Płacze? Co się stało? Daj mi ją! Nie miałam wyjścia, musiałam mu wyjaśnić, że Marcin nagle zerwał ze mną kontakt.
– Nic nie rozumiem – odparł tato. Słyszałam w jego głosie szczere zdumienie. – A może nie odbiera telefonu, bo jest chory? Zrozumiałam, że tata nie zrobił nic, o co Marcin mógłby się obrazić. Wiedziałam już, że Marcin żyje i że najprawdopodobniej jest cały i zdrowy.
O siedemnastej zadzwoniłam do jego firmy. Wiedziałam, że o tej porze nie powinno go już tam być. Powiedziano mi, że właśnie przed chwilą skończył dyżur. A więc nadal tam pracował. Nic się nie zmieniło. Tylko dlaczego coś zmieniło się między nami? „Co się stało?”, zadręczałam się. „Czy czymś go uraziłam? Czy podczas spotkania z moimi rodzicami uznał, że następnym krokiem będzie ślub, i spanikował? Czy nie podobało mu się, jak moi rodzice odnoszą się do siebie nawzajem i pomyślał, że w naszym związku powtórzylibyśmy ten model? A może przez cały czas po prostu się mną bawił? Albo przez cały czas prowadził podwójne życie i postanowił to zakończyć?”
Roztrząsałam to wszystko z Anią, wypłakałam się mamie. Obie uważały, że Marcin wykazał się niedojrzałością.
– A może nawet ma jakieś zaburzenia psychiczne – rzuciła mama. – W takim razie nawet lepiej się stało...
– Do związku trzeba dwojga – mówiła Ania. – Dobrze, że teraz pokazał, jaki jest, a nie po ślubie.
Ja jednak nie potrafiłam przestać zadawać sobie pytania, dlaczego mi to zrobił. Tęskniłam za nim bardzo. Bywały takie dni, że chciało mi się wyć z rozpaczy.
Od wizyty u rodziców minęły prawie dwa miesiące, skończyło się lato, ja wciąż nie mogłam się otrząsnąć. Zwłaszcza że Szymek od czasu do czasu pytał o Marcina. Tak jak po rozwodzie pytał o swojego tatę. Wtedy jednak mogłam zawsze zawieźć go do ojca... Teraz Marcin nawet nie odbierał telefonu. Musiałam dziecku powiedzieć, że czasem ludzie wyjeżdżają gdzieś daleko i już nie można się z nimi regularnie spotykać. Któregoś dnia zabrałam Szymka do rezerwatu, żeby mógł pooglądać zbierające się do odlotu ptaki. W pewnym momencie mały odbiegł parę metrów w stronę jakichś krzaków, a w następnej sekundzie zasyczał z bólu. Wśród chaszczy kryła się pokrzywa.
– Chodź, podmucham – zaproponowałam. – Już zapomniałeś, jak się poparzyłeś ostatnio? – Tam był kwiatek, taki różowy, chciałem ci zerwać. Dmuchałam na jego rączkę, a on dzielnie przygryzał usteczka, żeby się nie rozpłakać. Po chwili powiedział ze złością:
– Co za różnica, czy ona gryzie, czy ma jakiś kwas. Parzy i to boli. Dziecko miało rację. Ból to ból. Tłumaczenie, jak do niego doszło, niewiele pomaga. Trzeba go po prostu przeżyć i dobrze, jeśli ma się koło siebie kogoś, kto przytuli.
Przypomniałam sobie, że mam w torbie żel na ukąszenia komarów. Posmarowałam małemu rączkę, szybko pomógł ukoić ból. Zranione uczucia nie tak łatwo ukoić i nie wiem, czy będę potrafiła komuś jeszcze zaufać. Ale tego dnia przestałam roztrząsać, dlaczego Marcin zrobił to, co zrobił.
„Zachował się jak żmija, która atakuje w najmniej spodziewanym momencie”, pomyślałam. „Zabrał mi rok życia. I to wystarczy. Nie będę więcej marnować czasu”.