Beata Sadowska, znana dziennikarka, prezenterka telewizyjna i radiowa, od pewnego czasu życie dzieli na dwa domy – jeden w Warszawie, drugi we Francji. Wraz z mężem Pawłem Kunachowiczem i dwójką dzieci znaleźli swoje miejsce w wiosce w pobliżu Chamonix. Mieszkają w prawie 300 letniej stodole, a synów wychowują po... skandynawsku.
Gdyby pięć lat temu ktoś jej powiedział, że swoje mieszkanie na Saskiej Kępie w Warszawie zamieni na stary dom w górskiej wiosce we Francji, głośno by się roześmiała. Miałaby siedzieć przy kominku w ciepłych kapciach? Ona, dziennikarka, w której życiu tyle się działo? A jednak!
Beata Sadowska (47) dała się namówić ukochanemu Pawłowi Kunachowiczowi (51), przewodnikowi alpejskiemu, na przeprowadzkę do innego świata. Zamieszkali w prawie 300-letniej stodole przerobionej na mieszkanie. Tam codziennie budzi ich malowniczy widok na ośnieżone szczyty i od razu są szczęśliwi. – Nie mamy telewizora, za to w naszym domu jest wielkie okno przez które widać lodowce, wędrujące po niebie chmury i światło górnej stacji kolejki. Siadamy przed nim i podziwiamy – mówi Beata.
Wyświetl ten post na Instagramie
Wyświetl ten post na Instagramie
Poznali się 18 lat temu, kiedy Beata Sadowska była dziennikarką muzycznej stacji MTV. Nosiła wtedy szalone, kolorowe ubrania i wielkie, śmieszne czapy. Zawsze świetnie przygotowana, ambitna, pracowita. Wcześniej pracowała w kilku rozgłośniach radiowych, prowadziła w telewizji swoje programy i słynęła z dociekliwych wywiadów w największymi zagranicznymi gwiazdami.
Paweł Kunachowicz był poważnym, świetnie wykształconym radcą prawnym i nosił doskonale skrojone garnitury. Skończył uniwersytet w Amsterdamie i Strasburgu, pracował w Waszyngtonie, ale wrócił do Polski i otworzył własną kancelarię. Jednak po kilku latach porzucił dobrze płatną pracę i poświęcił się swojej pasji – wspinaczce. Został licencjonowanym przewodnikiem wysokogórskim.
Wyświetl ten post na Instagramie
Wyświetl ten post na Instagramie
Beata nie pamięta, dlaczego zwróciła na niego uwagę. – Może dlatego, że tak śmiesznie zawijał spodnie i widać mu było kostki? – próbuje sobie przypomnieć. Okazało się, że wiele ich łączy. Beata ma duszę sportowca i kocha aktywność na świeżym powietrzu – biega w maratonach, wspina się w górach.
Paweł wcale nie musiał jej namawiać na przeprowadzkę. – Już sam widok za oknem koi i zachęca, żeby się zatrzymać. Urodziłam się i wychowałam w Warszawie, rytm miasta zawsze był mi bardzo bliski. Teraz jednak rozsmakowałam się w spokojniejszym życiu blisko natury. W zielonym krajobrazie za oknem. W braku ciągłego pędu – mówi. – Jedni chodzą do biura w garniturach, a ja chodzę w góry z ludźmi i wprowadzam ich na szczyty – dodaje Paweł. Od 2016 roku dzielą życie na dwa domy. Od maja do września mieszkają niedaleko Chamonix, na zimę Beata wraca do stolicy.
Wyświetl ten post na Instagramie
Doskonale pamięta ten moment, kiedy została mamą Tytusa (8). – Po pierwszym wzruszeniu pojawiły się obawy. Bałam się wyjść ze szpitala! Bałam się, że go zepsuję, że nie będę potrafiła go przewinąć, wykąpać, że o czymś zapomnę. To był zupełnie nowy dla mnie rozdział – wspomina. – Paweł dowiedział się o tym, że jestem w ciąży z Tytusem przed swoją wyprawą na Alaskę. Dałam mu wtedy niebieskie śpiochy z napisem: Kocham tatę. Był totalnie zaskoczony.
Ale tak się rozsmakowała w macierzyństwie, że 3 lata po przyjściu na świat Tytusa urodziła drugiego synka – Kosmę. – Chcieliśmy, żeby Tytus miał rodzeństwo, bo oboje z Pawłem je mamy. Tym razem o Kosmie dowiedział się, jak był w Himalajach. Zdążyłam mu to powiedzieć i zerwało połączenie. Opowiadał potem, że siedział z jakimś buddyjskim mnichem na dachu i się rozpłakał – mówi dziennikarka.
Wyświetl ten post na Instagramie
Od niemal dwudziestu lat cierpliwe znosi jego wyprawy, a on jej bałaganiarstwo. Przyznają, że wychowują chłopców po skandynawsku. – Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. Jak leje deszcz, można skakać po kałużach. Bez względu na aurę można przebiec przez lodowaty górski strumień, najlepiej w pełnym rynsztunku, wtedy dopiero jest zabawa! Nasze dzieci są cały czas umorusane, ale szczęśliwe. Latem jeżdżą na rowerach, wspinają się, trenują judo, zimą szaleją na nartach. Przez cały rok grają w hokeja. Sprzęt sportowy zajmuje u nas w domu najwięcej miejsca. Dla naszych dzieci aktywność fizyczna jest tak naturalna, jak to, że rano jedzą śniadanie – zdradza Beata i dodaje:
– Francuzi bardzo surowo wychowują dzieci, ale to, co mi się podoba w ich szkole, to to, że co półtora miesiąca są 2 tygodnie wolnego, dzięki czemu uczniowie nie są przeciążeni – wyjaśnia. Dzisiaj już wie, że do tego, żeby czuć się spełnioną, nie trzeba wiele. Wystarczy widok za oknem, ogień w kominku i uśmiech chłopaków.
Wyświetl ten post na Instagramie