"Dzięki andrzejkowym wróżbom spotkałam miłość życia..."
W głębi serca liczyłyśmy, że andrzejkowe wróżby się sprawdzą.
Fot. 123RF

"Dzięki andrzejkowym wróżbom spotkałam miłość życia..."

"Żałowałam, że w ogóle dałam się namówić na imprezę andrzejkową. Postawiłyśmy na lanie wosku przez dziurkę od klucza i to miało być głównym punktem wieczoru. Ale zamiast dostać dobrą wróżbę, poparzyłam się woskiem i trafiłam na izbę przyjęć. Wtedy pojawił się ten lekarz..." Jolanta, 32 lata

Idziesz do Aśki na imprezę andrzejkową? – zapytała Ala.
– Nie idę, nie mam ochoty na te bzdety – stwierdziłam.
– O, jesteś jakaś nie w humorze – moja przyjaciółka przyjrzała mi się uważniej. A widząc moją nietęgą minę, natychmiast mnie objęła.
– Jola, no co ty? Przecież to tylko zabawa! Żadna z nas nie wierzy w takie bzdury jak lanie wosku. I przez to żadna jeszcze nie znalazła sobie faceta. Potraktuj to jako towarzyskie spotkanie na luzie. Pogadamy sobie, zjemy coś dobrego, wypijemy wino... – kusiła.
„Właściwie to ma rację, co mi zależy?”, pomyślałam.

Miałam złamane serce, tak jak moje przyjaciółki

Każda z moich przyjaciółek doskonale wiedziała, jak się czuję po rozstaniu z Norbertem, bo każda z nich miała za sobą jakieś rozstanie. Ala nie miała stałego partnera prawie od dwóch lat, Aśka właśnie przeżyła rozwód i obnosiła się ze szczęśliwą miną, ale wszystkie wiedziałyśmy, że udaje, bo kochała tego drania, swojego męża, jak wariatka. Każda z nas więc miała złamane serce, ale i nadzieję, że jednak spotka kogoś wspaniałego. I każda z nas, chociaż udawała, że nie wierzy w andrzejkowe wróżby, to jednak gdzieś tam w głębi tak naprawdę w nie wierzyła.

Nasze Andrzejki zaczęły się pechowo

Od razu na początku andrzejkowego spotkania stwierdziłyśmy, że ustawianie butów do drzwi nie wchodzi w grę, bo Iwona jest z nas najwyższa i ma największe stopy.
– Nie dość, że wyglądasz jak modelka, co ci daje nad nami przewagę u każdego faceta, to jeszcze teraz także masz mieć fory? Niedoczekanie! – zakrzyczałyśmy ją. Postawiłyśmy na lanie wosku przez dziurkę od klucza i to miało być głównym punktem wieczoru.
– Masz klucz? – zapytała mnie Aśka, kiedy już rozbawione i lekko zaróżowione po kolejnych drinkach uznałyśmy, że pora na chwilę prawdy.
– Ja? – zdziwiłam się.
– No ty! Przecież powiedziałaś, że przyniesiesz! No cóż, chyba faktycznie tak było...
Przypomniałam sobie, że ze dwa tygodnie temu obiecałam przynieść stary klucz z domu mojej babci. Zachowałam go na pamiątkę, kiedy sprzątałyśmy z mamą mieszkanie babuni po jej śmierci. Ale minęło trochę czasu i stwierdziłam, że jednak nie idę na Andrzejki. A kiedy już się w sumie zdecydowałam na nie przyjść, na śmierć zapomniałam o tym kluczu!
– Nie masz go? – zapytała domyślnie Ala.
– Ano nie mam... – przyznałam się. – Ale jak chcecie, to po niego pojadę.
– Na drugi koniec miasta? I kiedy zamierzasz wrócić? Nad ranem?
– Aśka była wyraźnie na mnie zła. – A ja już rozgrzałam wosk! – stwierdziła rozczarowana.
– Słuchajcie, wydaje mi się, że w kuchni widziałam taki korkociąg w kształcie klucza. Powinien się nadać – rzuciła Ala.
– Faktycznie, mam taki! To dobry pomysł – ucieszyła się Aśka.
– Ktoś mi pomoże to wszystko przynieść?

Potrąciłam garnek z gorącym woskiem

Zerwałam się pierwsza z fotela gnana wyrzutami sumienia. Przez cały czas się zastanawiałam, jak mogłam zapomnieć tego klucza? Byłam tak zaprzątnięta myślami, że wystarczył jeden nieuważny krok i... wpadłam na przyjaciółkę niosącą garnek z woskiem! Jak można się domyślić, część jego zawartość wylała się na mnie. Nie było tego wiele, ale wystarczyło, abym wrzasnęła z bólu.
Pechowo miałam mini, rozgrzany wosk przylepił mi się więc przez rajstopy do skóry i palił mnie żywym ogniem! Oniemiałam z bólu i nie byłam w stanie się ruszyć.
To dziewczyny porwały mnie do łazienki, gdzie polały mnie strumieniem zimnej wody z prysznica. Potem prawie się pokłóciły, co mają zrobić dalej. Ala chciała ze mnie zdjąć rajstopy, ale Iwona zaprotestowała, twierdząc, że zejdą razem ze skórą. Omal nie zemdlałam, wyobrażając sobie to wszystko.

Impreza skończyła się na izbie przyjęć

– Jedziemy do szpitala – zadecydowała Iwona.
– Serio? Autobusem? Przecież piłyśmy! – rzuciła się na nią Ala.
– Ja nie piłam... – powiedziała na to Aśka. Spojrzały na nią zdumione.
– No, przecież mówiłam, że kończę antybiotyk! Okutaną w koc zabrały mnie do samochodu i zawiozły do szpitala, gdzie narobiły rabanu na izbie przyjęć, że jestem z wypadku i muszę być natychmiast przyjęta, bo cierpię.
– Proszę pań, tutaj wszyscy są „z wypadku” – w drzwiach stanął młody lekarz i zastopował te moje przyjaciółki-wariatki. Miał niebotycznie zmęczone oczy.
– Spał pan? – rzuciła oskarżycielsko Ala.
– Nie, operowałem. Skończyłem dziesięć minut temu i nawet nie zdążyłem napić się kawy – zgasił ją skutecznie.
Nawet mnie zrobiło się głupio, mimo że ból rozsadzał mi nogę i czaszkę.
– Co my tutaj mamy? – pochylił się nad moją nogą. A ja się nagle zawstydziłam, że przez wypadek przy laniu wosku zawracam mu głowę.

Gdy na mnie spojrzał, zadrżałam...

– Andrzejki, tak? – stwierdził i nagle podniósł wzrok, patrząc mi prosto w oczy. Jego były przeraźliwie niebieskie. Zadrżałam.
– Zimno pani? – zatroszczył się. – Trzeba to zdjąć ostrożnie... – powiedział.
Jego słowa zabrzmiały tak, że... znowu przeszedł mnie dreszcz. „Czy ja zwariowałam?”, przebiegło mi przez głowę. Nie byłam przygotowana na to, że na izbie przyjęć spotkam tak przystojnego faceta. Nawet mimo bólu nie mogłam nie zauważyć, jak męski jest zarys jego szczęki, jak seksownie wygląda lekki zarost pokrywający jego policzki. „Nie ma obrączki...”, przebiegło mi przez głowę. „Pewnie ją zdjął przed operacją”, pomyślałam znowu. Tymczasem lekarz delikatnie zsunął mi rajstopy i obejrzał oparzenie.
– Nie jest tak źle. Do wesela się zagoi – uśmiechnął się, smarując mnie jakąś maścią i zakładając opatrunek.
– Chce pani coś przeciwbólowego? Wyobraziłam sobie, jak ten przystojniak wbija mi igłę w gołe pośladki i pomyślałam, że w takiej sytuacji umarłabym ze wstydu.
– Nie! – wykrzyknęłam chyba nieco za głośno. – Żadnego zastrzyku!
– Ale ja myślałem o tabletce – zdziwił się nieco, po czym się uśmiechnął.
– Ja także nie cierpię zastrzyków. To nas łączy – powiedział niespodziewanie.
– A poza tym jeszcze to, że chyba nam obojgu przydałaby się kawa. „Czy on mnie zaprasza?”, przebiegło mi przez głowę.
– Ja... chętnie... – wymamrotałam. Lekarz już jednak wypisywał jakieś papiery, nie patrząc na mnie.
– Proszę, tutaj ma pani receptę. A jutro zapraszam rano na zmianę opatrunku, na naszą izbę – dodał. Wyszłam, czując się jak idiotka. On tylko żartował z tą kawą! Przez pół nocy nie mogłam zasnąć ze wstydu i z emocji.

Następnego dnia ON nadal tam był

Rano, z oczami na zapałki, pojechałam do szpitala. Do głowy mi nie przyszło, że zastanę tam tego samego lekarza, który przyjmował mnie w nocy. Przecież powinien już skończyć dyżur. A tymczasem nadal tam był... I kiedy mnie tylko zobaczył, uśmiechnął się najpierw, a potem przyjrzał mi się z troską.
– A więc jednak nie mogła pani zasnąć przez ten ból. Szkoda, że nie byłem bardziej stanowczy w kwestii tabletki przeciwbólowej. Powinna ją pani wziąć – stwierdził. Zarumieniłam się. Gdyby tylko wiedział, że noga wcale mnie aż tak nie bolała. Bardziej palił mnie wstyd, że chciałam z nim iść na kawę, podczas gdy on pewnie żartował...
– No i co będzie z naszą kawą? – zapytał nagle, kiedy już szykowałam się do wyjścia z gabinetu. Wbiło mnie w ziemię.
– Wiem, że w nocy wyjechałem z tą propozycją nie całkiem rozsądnie. Była pani zmęczona i obolała. Ale może pójdziemy teraz? – widząc moją zdumioną minę, poprawił się natychmiast. – Albo może po południu?
– Możemy i teraz, i po południu – uśmiechnęłam się, starając się nie podskoczyć z radości.

A więc jednak nie żartował! Hurra!

Od roku jesteśmy z Krzysztofem parą i nie wyobrażamy sobie życia bez siebie. Kilka miesięcy po naszej pierwszej kawie mój ukochany przyznał mi się, że od razu wpadłam mu w oko i  że chociaż rano już skończył dyżur, był gotów czekać na izbie przyjęć przez kolejne dwadzieścia cztery godziny, aż przyjdę na zmianę opatrunku, aby mnie zabrać na kawę. A moje przyjaciółki? Stwierdziły, że w tym andrzejkowym nieszczęściu miałam ogromne szczęście.
– Będziemy w tym roku losowały, która z nas poparzy się woskiem i pojedzie na ostry dyżur – zażartowała nawet Aśka.
– Przestań! Mogę i bez tego poprosić Krzyśka, aby cię umówił z którymś ze swoich wolnych kolegów – roześmiałam się. 

 

Czytaj więcej