„Przyszła synowa nie pomagała mi w kuchni. Byłam gotowa ją za to skreślić..."
Fot. 123 RF

„Przyszła synowa nie pomagała mi w kuchni. Byłam gotowa ją za to skreślić..."

„Agata z domu wyniosła przekonanie, że czeka się, aż jedzenie spłynie na stół. Wyglądało na to, że ona nie ma świadomości, jak bardzo przeszkadza mi, że... że po prostu nie jest taka jak ja”. Iwona, 52 lata

„Dobrze, że obrus wyprasowałam wczoraj po pracy, pomimo zmęczenia, bo teraz nie byłabym gotowa!” , pomyślałam. Najlepszy komplet porcelany i sztućce lśniły na nim odświętnie. Tak samo wyglądał stół mojej teściowej, kiedy po raz pierwszy jadłam u niej z Romkiem obiad. „Ile to już minęło?”, przeleciało mi przez głowę. „Marcin ma dwadzieścia sześć lat, urodził się rok po naszym ślubie, to będzie już dwadzieścia osiem lat...”, liczyłam w pamięci.  

Mąż spokojnie czytał gazetę. Dla niego był to po prostu proszony obiad. Ja miałam nadzieję, że poznam swoją przyszłą synową i polubimy się z Agatą od razu tak, jak kiedyś ja z teściową.  

Poszłam do kuchni. Pęczek pietruszki czekał na desce, żeby go w ostatnim momencie posiekać. Kiedy byłam z pierwszą wizytą u teściowej i powiedziała, że „zaraz podaje zupę, jeszcze tylko pietruszkę szybciutko posieka...”, natychmiast zaproponowałam, że chętnie to zrobię. Objęła mnie zadowolonym spojrzeniem, a ja od razu zapałałam do niej sympatią.  

Nagle przypomniałam sobie, że muszę przetrzeć cytryną dłonie zafarbowane od tarcia marchewki – przy gotowaniu i pieczeniu miałam mało czasu, żeby o siebie zadbać. Ledwo wytarłam ręce, zjawili się młodzi. Przywitaliśmy się, a potem powiedziałam:  

– Zaraz podaję rosół, tylko jeszcze szybciutko posiekam pietruszkę...  

Agata uśmiechnęła się uprzejmie i bez słowa poszła do stołowego. Patrzyłam, jak siada z Marcinem i Romkiem przy stole. „Nie dosłyszała, przejęta jest...”, pomyślałam, siekając natkę.  

Wszyscy chwalili rosół, Agata najbardziej. Serce mi topniało. Kiedy skończyliśmy zupę, spodziewałam się, że przyszła synowa pomoże mi pozbierać talerze i wspólnie pójdziemy do kuchni. Tymczasem dziewczyna wdała się w rozmowę z Romkiem. „Stara się zrobić dobre wrażenie na przyszłym teściu”, rozgrzeszałam jej zachowanie. Nie pozostawało mi nic innego, jak samej zebrać talerze.

Kolejne spotkania i narastające rozgoryczenie

Do końca obiadu Agata nie wykazała chęci pomocy. Gdy przed każdym moim wyjściem do kuchni – po drugie danie, deser, kawę – rzucałam jej przyjazne spojrzenia, tylko się uśmiechała.  

Podczas drugiego obiadu, na który zaprosiłam Marcina z narzeczoną, sytuacja się powtórzyła. Agata zasiadła przy stole i zdawała się w ogóle nie zwracać uwagi na to, że sama kursuję między stołowym a kuchnią, żeby ją jak najlepiej ugościć. Kiedy po drugim daniu ustawiłam stos talerzy i zamierzałam wszystko to podnieść, Marcin wstał.  

– Ja to zrobię, mamo.  

Agata nadal nie kiwnęła nawet palcem! A przecież przyjęłam ją tak serdecznie! Spodziewałam się zwykłej wdzięczności, pomocy przy drobiazgach! Ogarnęło mnie rozgoryczenie. Podjęłam ją po królewsku... ale to przecież nie znaczy, że musi się zachowywać jak księżniczka!  

Zaprosiłam młodych na kolejny obiad. Moja wzmianka bezpośrednio po powitaniu, że jeszcze trzeba doprawić zupę dyniową, zupełnie nie dała Agacie do myślenia. Znów poszła do pokoju z mężczyznami, a ja zostałam w kuchni sama...  

Podczas posiłku uprzejmy uśmiech coraz bardziej męczył mi mięśnie twarzy.  

– Na drugie mam pieczeń – powiedziałam i spojrzałam w stronę przyszłej synowej, na co ona uśmiechnęła się, ale nadal tkwiła jak przyspawana do krzesła.  

Talerze po zupie celowo składałam niezdarnie, w nadziei, że to jej da do myślenia. Ale poderwał się tylko syn.  

Kiedy już wniósł za mną do kuchni stertę naczyń, miałam ochotę powiedzieć mu: „Może byś tak zwrócił jej uwagę, że wypadałoby mi pomóc?”. Ugryzłam się jednak w język.  

Marcin zaniósł do stołowego pieczeń i ziemniaki, ja talerz sałatek. Mąż zabawiał Agatę rozmową. Śmiali się z czegoś i jakoś umykało mu, że dziewczyna leniuchuje, kiedy trzeba podać drugie danie. „A potem będzie zgrzytanie zębów, bo się po ślubie okaże, że Marcin musi koło żony skakać!”, irytowałam się.  

Syn przyjrzał mi się zaniepokojony.  

– Coś cię boli? – spytał. – Tak się krzywisz...  

Ząb mi ostatnio trochę dokucza – wymyśliłam na poczekaniu.

Wizyta u dentystki i zmiana perspektywy

W nerwach wyleciało mi z głowy, że Agata pracuje jako higienistka w gabinecie stomatologicznym. Od razu zaoferowała, że umówi mnie na wizytę.  

– To krępujące, żebyś ty musiała oglądać moje zęby... – próbowałam się wykręcić.  

– Zapiszę panią do innej dentystki.  

Nie miałam wyjścia, jak tylko się zgodzić. Następnego dnia po pracy poszłam tam dla świętego spokoju. Dentystka stwierdziła, że mam jeden ubytek i że od ręki mi go załata. Zabrała się do roboty. Plotkowała przy tym ze swoją asystentką o rodzinnym przyjęciu, na które ta najwyraźniej nie miała ochoty.  

– Ja to uwielbiam imprezy u swojej siostry – powiedziała stomatolog. – Przychodzę, siadam i się odprężam. Wanda lubi gotować. Do kuchni nawet nie wolno zajrzeć, kiedy ona tam urzęduje.  

Grzebała mi w zębie, a ja spróbowałam sobie wyobrazić gospodynię, która przegania z kuchni nawet własną siostrę. Przecież kuchnia to nie tylko przygotowywanie posiłków, ale też i moment na to, żeby zacieśnić więzy, obgadać zachowanie dzieci i mężów i pokazać sobie, że trzymamy się razem, że możemy na siebie nawzajem liczyć!  

Kiedy po plombowaniu wychodziłam z gabinetu, zajrzała do niego Agata. Uśmiechnęła się do mnie, a potem powiedziała do dentystki:  

– Ciociu, pacjent z bólem, a Sabina jest zajęta kanałowym... Przyjmiesz?  

Dentystka skinęła głową. Na korytarzu spytałam Agatę:  

To twoja ciocia?  

– Tak, siostra mamy.  

– Aaa – uśmiechnęłam się słabo.  

– Wargi ma pani jeszcze trochę sztywne od znieczulenia, ale to szybko przejdzie – powiedziała pocieszająco.  

A mnie po prostu było wstyd. Skoro dentystka to ciocia Agaty, to siostra dentystki jest przyszłą teściową mojego syna... Podczas przyjęcia ta kobieta nie wpuszcza do kuchni nawet własnej siostry, więc najpewniej i córki nie chce tam widzieć. Agata z domu wyniosła przekonanie, że czeka się, aż jedzenie spłynie na stół. Wyglądało na to, że ona nie ma świadomości, jak bardzo przeszkadza mi, że... że po prostu nie jest taka jak ja.

Nowe spojrzenie na własne życie

Zaczęłam się zastanawiać, czemu tak naprawdę wadziło mi to, że Agata nie garnie się do pomocy w kuchni. Raz, bo po prostu przywykłam, że kobiety sobie w kuchni pomagają. Dwa, bo bałam się, że ona zwyczajnie nie lubi sobie rączek ubrudzić, i Marcin będzie musiał sam gotować...  

Gdy weszłam do domu, Romek siedział w kuchni i przeglądał jakieś ulotki.  

– Co dziś na obiad? – spytał.  

– Zapomniałeś, że miałam wizytę u dentysty?! – naskoczyłam na niego.  

– A, to dziś, fakt – podrapał się w głowę. – To co z tym obiadem?  

– Jest pieczeń z wczoraj – fuknęłam z irytacją. – Nie mogłeś sobie odgrzać?  

Patrzył na mnie z otwartymi ustami. Od kiedy się pobraliśmy, to ja gotowałam. Moja mama powtarzała, że droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek, a ja byłam dumna, że wywiązuję się z obowiązków żony. Jednak kto powiedział, że gotowanie obiadów to obowiązek kobiety? Czy nasz dom to restauracja, w której byłam zatrudniona? Przecież też pracowałam, Roman to niejedyny żywiciel rodziny! Pranie też ja robię, prasuję mu koszule, i jakoś muszę ze wszystkim zdążyć! A on może raz na kwartał żarówkę wymieni albo sklei rurę do odkurzacza. Przynajmniej Marcin mi pomagał, kiedy przychodził na obiady z Agatą, i nie czekał, aż się mu wszystko poda pod nos. „A skoro się tego pomagania nie nauczył w domu, to nauczył się przy Agacie!”, uświadomiłam sobie. Pomyślałam o niej ze znacznie większym szacunkiem. Nie dała się wrobić w ten kołowrót: praca na etacie i jeszcze drugi etat pracy domowej! Zagryzłam parę razy wargi, by sprawdzić, czy już nie są zdrętwiałe, a potem rzuciłam do Romana:  

– Skoro Marcin potrafi sobie coś ugotować, to ty też.  

Mąż podrapał się nerwowo po karku, a potem potulnie mruknął, że może podgrzać tę pieczeń. Z powagą postawił mięso w brytfannie na kuchence. Potem spojrzał na mnie niepewnie i jakby przepraszająco, i powiedział:  

– A z tym... – tu zrobił ręką gest, który miał przypomnieć, jak wczoraj boleśnie się krzywiłam podczas proszonego obiadu – poprawiło się?  

– Tak, dziękuję.  

 

Czytaj więcej