"Matka mojego męża jest wredną i wścibską kobietą. Od początku mnie nie lubiła, wtrącała się do naszego życia, obgadywała mnie za plecami. Starałam się tego nie zauważać, ale gdy chciała narzucić nam imię dla dziecka – powiedziałam dość. Nie mogłam się na to zgodzić, ona jednak postanowiła dopiąć swego...! Katarzyna, 29 lat
Właściwie już od pierwszego spotkania widziałam, że się nie dogadam ze swoją przyszłą teściową. Jakoś wyczułam, że mimo słodkich minek i uprzejmego tonu wcale jej się nie podoba, że umawiam się z Kacprem. „Nie podoba się, to trudno”, tak sobie w całej tej naiwności myślałam. „W końcu ja zamierzam wyjść za jej syna, a nie za nią!”.
Wkrótce dowiedziałam się, że teściowa potrafiła w oczy mówić mi komplementy, a potem pójść na ploty do „najbliższych” koleżanek i obrobić mi tyłek, oczywiście informacjami wyssanymi z palca. Tak było na przykład w przypadku naszych pierwszych wakacji. Kacper dał mi wolną rękę co do wyboru miejsca, więc zdecydowałam się na Albanię, bo była tańsza, mniej popularna i piękniejsza niż wszystkie oklepane Grecje i Chorwacje. A co potem usłyszałam – oczywiście, nie od przyszłej teściowej, a od mojej ciotki, która usłyszała to gdzieś w warzywniaku, że wyciągnęłam Kacpra w jakiś niebezpieczne odludzia, gdzie wszystko mogło się stać! Że jej synek zawsze uwielbiał siedzieć w hotelu nad basenem, a nie włóczyć się nie wiadomo gdzie! Oczywiście, Kacper był naszą podróżą wręcz zachwycony, a i teściowa udawała, że z przyjemnością ogląda zdjęcia. Co, jak widać, nie przeszkodziło jej potem w rozpowszechnieniu swojej wersji historii.
Najgorsze zaś było to, że nie miałam widoków na to, że kiedykolwiek stracę teściową z oczu i nie będę jej zbyt często widywać. Kacper mieszkał w domku po babci, dokładnie naprzeciwko swoich rodziców. Osobiście bardzo mi się to miejsce podobało: duże podwórko, niedaleko malowniczy lasek, dobry dojazd do pracy, ale z daleka od tłumów. Wszystko byłoby więc pięknie... gdyby nie ciągła obecność teściowej. Jeszcze przed ślubem, kiedy wspólnie rozpoczęliśmy remont, żeby przystosować dom do naszych potrzeb, nie obyło się bez ciągłego wtrącania.
– Ja bym pomalowała tę ścianę na zielono – mówiła na przykład. I nie to, żeby grzecznie doradzała. Nie, ona powiedziała swoje, potem żaliła się Kacprowi, że ją lekceważę, a jeszcze po swoich znajomych poroznosiła informację, że kompletnie nie mam gustu i niszczę dorobek jej rodziny. Gryzłam się wtedy w język, choć pewnie powinnam od razu usadzić ją na miejscu. Ja jednak nie chciałam wszczynać awantury. „Może kiedy mnie lepiej pozna, to trochę się uspokoi”, łudziłam się.
Wyszłam za mąż za Kacpra, zamieszkaliśmy razem, wiedliśmy spokojne, szczęśliwe życie, a teściowa jak była żmiją, tak nią pozostała. Nie omieszkała wpaść raz na jakiś czas – raczej za często, jak na mój gust – i zaglądać mi w gary i kąty, by mówić, co robię źle. Na szczęście, Kacper w tym wszystkim niezmiennie pozostawał po mojej stronie. Kiedy jego matka zaczęła narzekać, że źle gotuję rosół – powiedział, że jemu smakuje. Kiedy zasugerowała, że powinnam częściej zmywać podłogę – wyjaśnił, że była jego kolej. A sprzątanie i obowiązki domowe stały się kolejną kością niezgody pomiędzy nami. Czyli mną i teściową.
– Kacper nie po to tyle się uczył, żeby teraz robić pranie i zmywać gary – zwykła mawiać, kiedy zastała go przy wypełnianiu domowych obowiązków. Sama nie wymagała nic ani od męża, ani od synów. Cud, że Kacper nie stał się takim maminsynkiem, jak jego brat. No, ale mój mąż wcześniej wyprowadził się z domu i raczej nie mógł liczyć, że mama mu upierze skarpetki...
– Ja też się uczyłam, mam lepsze wykształcenie od Kacpra, więc też nie będę stała przy garach – odpowiadałam jej wtedy żartobliwie, choć w środku aż się gotowałam. Sama mogła sobie wierzyć w jakieś przesądy rodem ze średniowiecza, że mężczyzna ma być głową rodziny i wyniesienie śmieci to dla niego ujma na honorze. Jej mąż, jej sprawa. Ale jakim prawem wciskała mi swoje poglądy?
Trochę lepiej między nami zrobiło się dopiero wtedy, kiedy zaszłam w ciążę. Pewnie teściowa zorientowała się, że tylko ja urodzę jej wnuki, bo jej drugi syn nie rwał się do założenia rodziny. Prawdę mówiąc, zdziwiłabym się, gdyby jakakolwiek zdrowo myśląca dziewczyna go chciała. Obibok, wiecznie bez pracy i na utrzymaniu rodziców... Ale w duchu cieszyłam się, że teściowa w tym trudnym dla mnie czasie zachowuje się naprawdę OK. Już nie narzekała na to, że gonię Kacpra do pomocy, przeciwnie – sama kazała mu mnie wyręczać. Znosiła od swoich koleżanek tony ciuszków i dobrych porad, chciała nawet kupić wózek dla maleństwa. A jak się ucieszyła, że to będzie dziewuszka!
– Zawsze chciałam mieć córeczkę, ale przytrafiły mi się same chłopaczyska – zwierzyła mi się.
Było tylko jedno „ale”. Teściowa koniecznie chciała, żebyśmy dali małej na imię Alicja. Nie powiedziała mi tego wprost, jednak Kacper wyjaśnił, że u niej w rodzinie wszystkie pierworodne noszą takie właśnie imię.
– Wykluczone – zapowiedziałam mu stanowczo. – Każde inne imię, ale nie to. Kacper popatrzył na mnie ze zrozumieniem. On znał całą historię. Otóż miałam kiedyś malutką siostrzyczkę. Przeżyła tylko kilka godzin, zbyt wiele miała wad wrodzonych. Rodzice ochrzcili ją w szpitalu, nadając imię, które akurat wtedy wypadało w kalendarzu. Czyli Alicja. Od tego czasu moja mama, gdy tylko je słyszy, blednie i mało nie wybucha płaczem. W tym przypadku czas nie uleczył ran. Jasne więc było, że nie mogłam tak nazwać jej wnuczki. Kiedyś zwierzyłam się z tej sytuacji Kacprowi, ale nikt inny o niej nie wiedział. Rodzice sobie tego nie życzyli.
– Dobrze, kochanie, zrobimy, jak chcesz – zgodził się od razu. Niestety, z teściową nie poszło tak łatwo. Powiedziałam jej, że od dawna mamy już z Kacprem wybrane imię i że do „Ali” mam uraz, ale nie wdawałam się w bolesne szczegóły. Doprowadziłam do tego, że teściowa się obraziła, że nie chcę kontynuować rodzinnej tradycji.
Kilka miesięcy później urodziłam małą Olgę. Nasza córeczka była zdrowa i niekłopotliwa, ale ja byłam w trochę gorszej formie, więc to Kacper wziął na siebie wszystkie urzędowe obowiązki. Na szczęście była u mnie często mama, więc jakoś przebrnęłam przez ten najtrudniejszy czas. Teściowa też wpadała często, i choć nazywała malutką Olą, nie przeszkadzało mi to za bardzo. W końcu każde dziecko zasługuje na dwie kochające babcie, a ja byłam gotowa przymknąć oko na wiele, bo rzeczywiście widać było, że teściowa bardzo kocha Olgunię.
Minęło kilka tygodni i trzeba było myśleć o chrzcinach. Nie wiedzieliśmy z Kacprem, jakie dokumenty będą nam potrzebne, więc wzięłam wszystko, co dotyczyło naszej córeczki. Dopiero kiedy siedzieliśmy w kancelarii księdza proboszcza, zerknęłam na akt urodzenia Olgi. I osłupiałam!
– Alicja Olga? Czyś ty zgłupiał? – zaatakowałam Kacpra. – Jak mogłeś?! Z potoku przeprosin wyłowiłam tylko słowa: „mama” i „nalegała”.
– Wiesz, przez co przeszli moi rodzice i dałeś jej takie imię? – krzyczałam, nie zważając na obecność proboszcza. – Tylko dlatego, że twoja matka ci kazała? Nie zamówiliśmy chrztu. Zmusiłam Kacpra, żeby poszedł ze mną do urzędu i zmienił imię malutkiej. A teściowej zrobiłam nieziemską awanturę. Może już na zawsze straciłam szansę na pojednanie z nią. Nie obchodzi mnie to. Mogłam patrzeć przez palce, kiedy chciała wybierać nam firanki i obgadywała za plecami. Ale stawanie pomiędzy mną a moim mężem – tego jej nie wybaczę.