"Po śmierci męża zostałam sama z ogromnym kredytem do spłacenia. Żeby sobie poradzić, musiałam znaleźć lepszą pracę… Wyjechałam do Norwegii, a gdy wróciłam, dowiedziałam się, że teściowa złożyła w sądzie wniosek o… pozbawienie mnie praw rodzicielskich! Zarzuciła mi, że porzuciłam swoje dzieci i wyjechałam, żeby pracować jako prostytutka! Jeszcze nigdy nie słyszałam takich bzdur! " Monika, 33 lata
Wszystko zaczęło się od śmierci mojego męża. Waldek zginął na przejściu dla pieszych – potrącił go pijany kierowca… Początkowo czułam się tak, jakbym umarła z moim mężem. Cały świat stał się nagle dla mnie obojętny, a przecież miałam dwóch synów, dla których musiałam być teraz matką i ojcem.
– Weź się w garść, czas leczy rany – słyszałam ciągle, ale dla mnie to były tylko puste słowa. Życie bez Waldka nie miało dla mnie sensu i gdyby nie dzieci, niewykluczone, że zrobiłabym coś głupiego. Dla dzieci zmuszałam się, żeby codziennie wstać z łóżka, żeby się ubrać, iść do pracy… Dla dzieci znajdowałam siły, by dalej żyć. Musiało jednak minąć wiele miesięcy, żebym znowu stanęła na nogi. Pracowałam w supermarkecie jako ekspedientka. Zarabiałam skromnie i było mi samej ciężko, bo zostałam z kredytem za mieszkanie, który miałam spłacać jeszcze przez 17 lat. Czasem pomogła mi mama, czasem teściowa, ale przecież nie mogłam ciągle na nie liczyć. Chciałam być samodzielna.
Myślałam o zmianie pracy, więc zaczęłam szukać czegoś lepszego. Popytałam znajomych, koleżanka koleżanki pracowała w Niemczech jako opiekunka. Inna jeździła do Norwegii i pracowała jako sprzątaczka w prywatnych domach. Hmm, za granicą na pewno zarobiłabym więcej, ale przecież miałam synów. Nie mogłam ich zabrać ze sobą.
– Masz też mamę i teściową – namawiała mnie koleżanka. – Pogadaj z nimi, może któraś by ci pomogła?
Znowu miałam prosić o pomoc? Długo się wahałam, a potem zdecydowałam: „To będzie ostatni raz”. Najpierw poszłam do swojej mamy. Mama pomagała mojej siostrze przy dzieciach, a poza tym tata zaczął ostatnio chorować. – Nie mogę wziąć na siebie kolejnego ciężaru – wyznała szczerze.
Poszłam więc do teściowej. Na początku skrytykowała mój pomysł, ale wtedy zaczęłam jej się tłumaczyć:
– To tylko na kilka miesięcy… Będę wysyłać na chłopców pieniądze. A jak wrócę, zabiorę ich na jakieś superwakacje… Nie wyjeżdżaliśmy nigdzie od śmierci Waldka – na wspomnienie męża znowu ścisnęło mi się serce.
– No dobrze, to przecież dzieci mojego syna… Jedź, ja zajmę się chłopcami – zgodziła się w końcu teściowa. Aż uściskałam ją z wdzięczności. Miałam nadzieję, że nareszcie wyjdę na prostą. Cieszyłam się na ten wyjazd także z innego powodu – w domu wszystko przypominało mi o zmarłym mężu. Czułam, że zmiana dobrze mi zrobi.
Najtrudniejsze było pożegnanie z synami, ale tłumaczyłam sobie, że nie mam innego wyjścia. A u teściowej nie będzie im źle. Kochała chłopców ślepą babciną miłością. Wyjechałam do Norwegii – oficjalnie na rok. Początki nie były łatwe. Nie znałam norweskiego, a mój angielski był fatalny. Bywały chwile, że chciałam rzucić wszystko i wracać. Koleżanka, z którą mieszkałam, przekonywała mnie, że każdy na początku przeżywa to samo. Myśli o synach sprawiły, że znalazłam w sobie siłę. Zostałam, żeby pojechać z nimi na te wakacje, które im obiecałam. Do teściowej dzwoniłam co kilka dni. Łudziłam się, że w ten sposób mogę mieć kontrolę nad życiem swoich dzieci. O cokolwiek zapytałam teściową, wszystko było w porządku.
– Mogę teraz porozmawiać z synami? – prosiłam. Chłopcy zawsze wyrywali sobie telefon albo przekrzykiwali się jeden przez drugiego:
– Mamo, kiedy przyjedziesz? Co nam przywieziesz?
Ach, te moje kochane dzieciaki. To dzięki nim moje życie miało sens.
– Tęsknię za wami! – krzyczałam do telefonu. – Zadzwonię w niedzielę! Ale w niedzielę nikt nie odbierał. „Może gdzieś poszli”, domyśliłam się. Wykręcałam numer teściowej kilka razy, ale bezskutecznie. No trudno, zadzwoniłam za kilka dni.
Tym razem teściowa odebrała. Pogadałyśmy chwilę, a potem tradycyjnie spytałam, czy mogę rozmawiać z chłopcami.
– Ooo, teraz nie. Michał poszedł gdzieś z dziadkiem, a Tomek odrabia lekcje…
– Nie może na chwilę przerwać?
– Mój Boże! – zdenerwowała się. – Jakie dla ciebie wszystko jest proste. Żyjesz tam sobie sama, oderwana od życia i nic cię nie obchodzi. A przecież chłopcy chodzą do szkoły, mają swoje problemy. Tomek nie radzi sobie z matmą…
– Nie wiedziałam – zrobiło mi się głupio. Rozłączyłam się, a potem się rozpłakałam. Wiedziałam, że nie wytrzymam tu roku. W czasie wakacji udało mi się wyrwać do Polski na dwa tygodnie. Zabrałam synów nad Bałtyk.
– I to są te wspaniałe wakacje, które im obiecałaś? – kręciła nosem teściowa.
– Nie – zrobiło mi się przykro. – Muszę zarobić trochę więcej, ale nie rzucam słów na wiatr…
„To tylko pół roku, wytrzymam”, pocieszałam się. Regularnie dzwoniłam do domu, ale teściowa coraz częściej nie odbierała moich telefonów. A nawet jeśli odbierała, zdarzało się, że słyszałam:
– Dzieci są teraz zajęte. Nie mogą rozmawiać.
– Co może być ważniejszego niż rozmowa ze mną? – denerwowałam się.
– Zadzwoń później – mówiła i rozłączała się.
Wściekałam się, ale byłam bezsilna. Czułam, że dzieje się coś złego.
Telefony od mojej mamy też były niepokojące:
– Rzuć tę robotę i wracaj do domu! – mówiła. – Teściowa nastawia dzieci przeciwko tobie… Wmawia im, że je porzuciłaś… Jest zaborcza… Traktuje chłopców jak swoich synów… Chyba nie było na co czekać, spakowałam się i z duszą na ramieniu wróciłam do kraju.
Na miejscu okazało się, że moje przeczucia mnie nie myliły. Teściowa wcale się nie ucieszyła, że wróciłam wcześniej. A kiedy chciałam zobaczyć chłopców, powiedziała, że zobaczę ich wtedy, gdy sąd mi pozwoli.
– Że co? Jaki sąd? – spytałam zaskoczona. To był dopiero początek niespodzianek. Wkrótce się dowiedziałam, że teściowa złożyła w sądzie wniosek o… pozbawienie mnie praw rodzicielskich! Zarzuciła mi między innymi, że porzuciłam swoje dzieci i wyjechałam do Norwegii, żeby pracować tam jako prostytutka! Jeszcze nigdy nie słyszałam takich bzdur! Najgorsze, że teściowa wbijała te kłamstwa do głowy moim dzieciom. Czy ona zwariowała? Dlaczego chciała zniszczyć naszą rodzinę? Może moja mama miała rację: teściowa zaczęła traktować Michała i Tomka jak swoich synów i chciała, żeby tak już zostało? Ale jeśli myślała, że zostanę w Norwegii i będę na to spokojnie patrzeć, to bardzo się pomyliła.
Musiałam walczyć, znalazłam sobie dobrego adwokata. Niewykluczone, że wszystkie pieniądze, które przywiozłam z Norwegii, będę musiała wydać na niego, no ale za błędy trzeba płacić… Gdy pierwszy raz po powrocie spotkałam się w końcu z synami, tylko Tomek chciał ze mną rozmawiać. Michał patrzył nieufnie i milczał przez całą godzinę. Nie wiem, co teściowa nawkładała im do głowy przez te kilka miesięcy, ale wiem, że zrobiła nam wszystkim straszną krzywdę. Dlaczego? Czy tak bardzo mnie nienawidziła? Może popełniłam błąd, decydując się na wyjazd, ale przecież nie chciałam źle! Kara, która mnie za to spotkała, jest niewspółmierna do przewinienia…