"Kiedyś była taką normalną, posłuszną dziewczynką. Pamiętam, jak rozmawiałyśmy o białych sukniach ślubnych z welonami, o wielkich weselach. O tym, że małżeństwo jest uświęcone przez Boga. Kiedy to się zmieniło? Kiedy uznała, że małżeństwo to zło?" Barbara, 58 lat
Lubię rodzinne spędy, pewnie dlatego, że mam fajną rodzinę, choć niezbyt liczną. Razem z kuzynką Adelą będzie nas zaledwie trzynaścioro. Na ostatnie, dziewięćdziesiąte piąte urodziny babci Marysi, która mieszka z nami (moim mężem i młodszym synem) – przyjechali wszyscy. A bo to wiadomo, ile staruszka jeszcze pożyje?
Kuzynkę Adelę widywałam nawet często – jakieś dwa czy trzy razy do roku, mimo że mieszka ze trzysta kilometrów od nas. Choć ma już prawie sześćdziesiąt lat, nosi ją po świecie, więc po drodze na lotnisko wpada do nas zanocować i przy okazji pogadać. Jestem więc przyzwyczajona do tego, że zawsze wie więcej i widzi to, co innym umyka. I to właśnie ona zauważyła to, czego nikt inny nie widział.
– Moje gratulacje, Haniu – powiedziała do mojej córki, gdy siedzieliśmy przy wielkim stole.
Zdziwiłam się. Czego Adela gratuluje? Dostała awans, o którym nie wiem? Co prawda w ciągu ostatnich trzech lat więzi między mną a córką nieco się rozluźniły, ale tak jest zawsze, gdy młodzi wychodzą z rodzinnego gniazda i budują własne życie. Jednak nie było aż tak źle, by mi nie powiedziała o jakichś ważnych sprawach. Spojrzałam na Hanię. Ta zastygła z łyżką w górze i patrzyła na ciotkę Adelę z… przestrachem?
– Nie wiem, o czym ciocia mówi – odparła niby obojętnie.
Spięłam się. Coś było na rzeczy.
Adela uśmiechnęła się, trochę jakby dumnie. Lubię ją, cenię i podziwiam jej przenikliwość, ale i widzę, że Adela lubi się nią chełpić. Jakby była jakimś Sherlockiem z Pcimia, który udowadnia tępakom, że nic się przed nim nie ukryje.
– Kochanie – powiedziała z pobłażaniem. – Przecież widzę wyjątkową uwagę, jaką poświęca ci Tomasz, widzę dłoń, którą kładziesz na brzuchu. No i w kieliszku zamiast wina masz sok – to powiedziawszy, Adela uniosła własny kieliszek z winem i skierowała go w moją stronę. – Tobie też gratuluję, Basiu.
No i wszyscy przy stole zaczęli się cieszyć, pytać, który to miesiąc (dopiero trzeci), o samopoczucie (bardzo dobrze, dziękuję), i czy znają płeć (nie, jeszcze za wcześnie, a poza tym chyba chcemy mieć niespodziankę).
A ja poczułam ogromną ulgę. „No”, pomyślałam „teraz wszystko już będzie tak, jak być powinno”. Z tej radości zachciało mi się płakać, więc zebrałam kilka pustych talerzy i wyszłam do kuchni. Nigdy nie lubiłam robić z siebie widowiska.
– Nie cieszysz się? – Adela stanęła obok mnie i wzięła się za opłukiwanie talerzy przed włożeniem do zmywarki. – Powinnaś. Może teraz twój problem sam się rozwiąże.
– Na pewno – odparłam i uśmiechnęłam się do kuzynki radośnie. – Ja jestem szczęśliwa, ale ciebie Hania pewnie znielubiła.
– Dlaczego? – w głosie Adeli zabrzmiało szczere zdziwienie.
– Ludzie nie lubią, jak im się psuje niespodzianki albo ujawnia sekrety.
– To niech je lepiej ukrywają! – Wzruszyła ramionami. – Uważam, że sekrety tylko generują problemy. Poza tym to takie przyjemne, widzieć zaskoczone miny! – Roześmiała się.
– Jesteś egoistką.
– Jak każdy. Ty, na przykład, też.
Zatkało mnie.
– Ja? W którym momencie? Wszystko robię dla innych…
– Baśka… – Adela patrzyła na mnie z ironią. – Tak, wiele robisz dla innych, ale w zamian wiele wymagasz. I nie tolerujesz odmowy.
Nie bardzo rozumiałam, o czym ona mówi, ale jakoś nie miałam ochoty dopytywać. Po co sobie psuć humor po tak przemiłej niespodziance.
Córce pogratulowałam, kiedy przyniosła resztę talerzy do kuchni. Przytuliłam ją i powiedziałam, że bardzo się cieszę.
– Dziękuję, mamuś – odparła.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? Adela teraz chodzi dumna jak paw.
– Bardzo przejmowałaś się tym przyjęciem, zlotem rodziny. Nie chciałam ci psuć humoru.
W pierwszej chwili chciałam zaprzeczyć, powiedzieć, że jestem szczęśliwa, i to nie tylko dlatego, że wreszcie zostanę babcią. Ale wtedy zrozumiałam, co Hania chciała powiedzieć.
Nic się nie zmieniło. To było niepojęte! Od dwóch lat czekałam na tę ciążę, bo byłam pewna, że Hania i Tomek zmienią zdanie. Bo nie będą mieli wyjścia. Przecież nie pozwolą…
– Nie możesz tego zrobić dziecku – powiedziałam zdławionym głosem. – Nie może być… – Nie byłam w stanie powiedzieć tego słowa.
– Bękartem? – Hania patrzyła na mnie ze zmęczeniem w oczach. – Mamo, nie wiem, jak jeszcze mam ci to wytłumaczyć. Bękarty istnieją już tylko w głowach ludzi takich jak ty. Kocham cię, mamuś, bardzo, wiesz o tym. Ale nie poślubię Tomasza tylko dlatego, żeby ci zrobić przyjemność. Wybacz. To moje życie i mojego partnera. Nasz wybór. Przestań naciskać, bo stracisz nie tylko córkę, ale i wnuka. Zanim się urodzi. Nie pozwolę, by odczuł, że jego dziadkowie uważają go za kogoś gorszego tylko dlatego, że jego rodzice nie mają ślubu.
I to powiedziawszy, pocałowała mnie w policzek i wyszła.
A kiedyś była taką normalną, posłuszną dziewczynką. Pamiętam, jak rozmawiałyśmy o białych sukniach ślubnych z welonami, o wielkich weselach. O tym, że małżeństwo jest uświęcone przez Boga. Kiedy to się zmieniło? Kiedy uznała, że małżeństwo to zło?
Pamiętam, jak dowiedziałam się, że Hania wprowadza się do Tomka. Chodzili ze sobą od ponad roku, widać było, że są w sobie zakochani. Podejrzewałam, że nie poczekali do ślubu z pożyciem, ale jakoś to przełknęłam, choć nie do końca rozumiałam. Ja przecież… No, ale nie chodzi tu o mnie. No więc Hania powiedziała, że wyprowadza się z domu do Tomka. Powiedziałam wtedy: „Ale on nie poprosił ojca o twoją rękę. Nie ma terminu ślubu”. Hania wtedy odparła, że chcą się przetestować. Czy pasują do siebie w codziennym życiu. Żeby nie było tak, jak z kuzynką Iwoną, która wyszła za mąż pół roku po poznaniu Waldka, a potem się okazało, że kompletnie nie są w stanie ze sobą żyć. Ale już było po herbacie, dziecko w drodze, kredyt. Ślub kościelny. Małżeńskie więzienie na dożywocie.
Pomyślałam sobie wtedy, że może to i mądre. Świat idzie do przodu. Nie wszystko, co nowe, jest złe, prawda? No więc czekałam. Minął rok, widać było, że młodzi się dobrali jak w korcu maku. Więc podpytywałam, kiedy ślub, a Hania denerwowała się coraz bardziej, twierdziła, że się wtrącam. Myślałam, że reaguje tak dlatego, że ona sama czeka na oświadczyny, a Tomek zwleka.
Wreszcie mój mąż stwierdził, że pewnie Tomek to taki typ, co się nie lubi wiązać, więc żeby Hania znalazła sobie kogoś lepszego, bo zostanie zepsutą starą panną. Wtedy Hania rozgniewała się, coś w niej jakby się przelało, i wykrzyczała, że to także jej decyzja, żeby nie brać ślubu. I że nigdy się nie pobiorą, bo nie chcą skończyć jak ich rodzice. I większość małżeństw, które znają.
– Albo brzydkie rozwody, albo zdrady, które prowadzą do rozwodów i nienawiści. Albo wspólne życie z musu, które unieszczęśliwia nie tylko małżonków, ale i wszystkich dookoła – mówiła. – My się kochamy, ale czujemy też, że choć jesteśmy razem, to jesteśmy wolni. Żyjemy według naszych własnych zasad. Nikt nam nie będzie mówił, kiedy i jak możemy się rozejść. Ani Kościół, ani państwo. To będzie nasza prywatna sprawa.
Nie chciałam wam mówić, bo wiem, jakie macie zdanie. Ale czasy się zmieniły, kobiety nie muszą wisieć na facetach, bo same potrafią się utrzymać. Ja zarabiam tyle samo, co Tomek. Jesteśmy razem, bo tego chcemy. Dbamy o siebie i nasze uczucie, bo wiemy, że nic nie jest dane raz na zawsze i o wszystko trzeba się starać i pielęgnować. Po co psuć coś, co działa dobrze?
– Ale szpital… Majątek… – pytałam osłupiała, wiedząc, że Boga nie powinnam w to mieszać, bo tylko zaognię sytuację. Młodzi podchodzili do wiary inaczej niż ja.
– Załatwiliśmy to u notariusza – odparła krótko Hania.
Małżeństwo bez ślubu. To było głęboko niewłaściwe. Zaprzeczało wszystkiemu, co czułam i wiedziałam. Więc pomyślałam sobie, że kiedy pojawi się dziecko, wszystko się zmieni. Oni zrozumieją, że dla jego dobra muszą wziąć ślub i żyć zgodnie z zasadami.
Myliłam się.
Wiem, że nic, co powiem, nie zmieni decyzji córki. Ona myśli, że wie lepiej, jak żyć. Jedyne, co mi pozostało, to modlić się, by młodzi wreszcie kiedyś zrozumieli, że to jednak ja mam rację.