"Andrzej bardzo intensywnie o mnie zabiegał. Już dwa tygodnie po pierwszej randce wyznał mi miłość, a tydzień później – poprosił o rękę. Rodzice mnie ostrzegali, że to się dzieje za szybko. Ale on nie dawał mi czasu do namysłu. Nie zdążyłam się zastanowić, kim on naprawdę jest i dlaczego takim szturmem wszedł w moje życie. Byłam zakochana i nie podejrzewałam niczego złego. Aż do tamtej nocy..." Daria, 23 lata
– Otrzyjcie łzy załamanej wdowie! – powiedział podniośle ksiądz podczas pogrzebu, więc w tym momencie wszyscy żałobnicy spojrzeli na mnie. Stałam nieruchomo jak kamień. Ktokolwiek jednak próbował dojrzeć łzy w moich oczach, ujrzał tylko twarde, obojętne spojrzenie. Tego dnia, gdy grzebano mojego męża, zyskałam dawno upragnioną wolność. Życie z nim było koszmarem...!
Wyszłam za mąż bardzo młodo, kiedy tylko skończyłam 19 lat.
– Kocham go – powiedziałam rodzicom w kilka tygodni po tym, jak poznałam Andrzeja.
– Przecież krótko go znasz! – zaoponował ojciec. – Co ty w ogóle o nim wiesz? Jak możesz wyjść za kogoś po tak krótkim czasie?
– Wiem, że on też kocha mnie – odparłam z przekonaniem. W tamtym momencie faktycznie tak myślałam.
Andrzej zjawił się w moim życiu niespodziewanie. Pracowałam jako kelnerka w kawiarni, a on któregoś razu usiadł przy stoliku, który obsługiwałam. Wydał mi się bardzo przystojny, z burzą ciemnych włosów, smagłą cerą i ciemnymi oczami. Jednocześnie było w nim coś niepokojącego. Miałam wrażenie, że na kogoś czekał, ale ten ktoś nie przyszedł i Andrzej czuł się zawiedziony. Pospiesznie zaczął coś pisać w notesie. „Nikt nie może...”, zdążyłam przeczytać, zanim podniósł głowę i mnie dostrzegł.
– Poproszę kawę – zdecydował.
– Na pewno tylko kawę? – zapytałam z uśmiechem. Wtedy na mnie spojrzał. W jego oczach pojawił się błysk, który potem interpretowałam jako błyskawiczne zakochanie. Byłam jednak strasznie naiwna, przecież nikt nie zakochuje się w pięć sekund, chyba że w filmach. W tamtym momencie, gdy Andrzej na mnie popatrzył, w jego głowie pojawił się pewien plan i to on wywołał błysk w oczach. Ja byłam częścią tego planu, ale o tym miałam się dowiedzieć dopiero później.
Andrzej zaczął przychodzić do kawiarni codziennie.
– Popatrz, znowu na ciebie patrzy! – szeptały do mnie dziewczyny z obsługi sali. I faktycznie, też miałam wrażenie, że Andrzej przychodził tam specjalnie dla mnie. Bardzo mi to schlebiało.
– Jest przystojny – powtarzały koleżanki. Zgadzałam się z nimi w stu procentach. Któregoś razu, kiedy Andrzej oddawał mi menu, zauważyłam, że na jego marginesie zanotował swój numer. Nie posiadałam się z radości! Wpisałam go sobie do komórki i wieczorem zadzwoniłam do Andrzeja.
– Czekałem na ten telefon – odpowiedział gładko. – Chciałbym zobaczyć się z tobą gdzieś poza kawiarnią.
Wcześniej nie miałam poważnych związków, więc zakochałam się w Andrzeju bez zastanowienia. Czułam dreszcze i fale gorąca, gdy pierwszy raz wziął mnie za rękę albo wtedy, gdy mnie pocałował. Od miękkości jego ust zamykały mi się powieki, podniecały mnie jego dłonie, bliskość jego ciała. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie będziemy zupełnie sami. Wszystko między nami następowało bardzo szybko. Od pierwszej randki nie minęły dwa tygodnie, gdy usłyszałam, że Andrzej mnie kocha. Nie minął następny tydzień, a ja już miałam na palcu pierścionek zaręczynowy.
– Powinnaś ochłonąć i zastanowić się, czy na pewno tego chcesz! – tłumaczył mi bezradnie ojciec, kiedy usłyszał, że zamierzam tak pochopnie wyjść za mąż.
– To się dzieje za szybko! Uwierz mi, dziecko!
Kiedy się nie widzieliśmy, bez przerwy do mnie dzwonił albo pisał. Co kilka minut otrzymywałam nowy, miły SMS. „Stęskniłem się za tobą” czy „Mam nadzieję, że nie podrywają cię inni mężczyźni”. Albo „Nie mogę przestać o tobie myśleć”. Jego słowa zawróciły mi w głowie. Miałam problem z zebraniem myśli. Nawet kiedy omawiałam z rodzicami sprawę małżeństwa, mój ukochany przysłał mi chyba z pięć SMS-ów, w których dopytywał się, czy z niego nie zrezygnuję i dopisywał, że nie wyobraża sobie życia beze mnie. Wciąż więc o nim rozmyślałam i brakowało mi czasu, by się zdystansować do tej znajomości i zastanowić się, kim naprawdę jest Andrzej i dlaczego takim szturmem wszedł w moje życie.
Dla mnie to był wyjątkowy dzień. W białej sukience z welonem czułam się wyjątkowa i bardzo, bardzo szczęśliwa.
– Dzisiaj wreszcie spędzimy razem noc – szeptałam do koleżanek. Mój narzeczony wyglądał wspaniale w dopasowanym garniturze.
Emocje sięgały zenitu, gdy podeszliśmy razem do ołtarza. Przed księdzem i zgromadzonymi gośćmi ślubowaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską, a potem Andrzej pocałował mnie przy wszystkich gościach i trzymając za rękę, wyprowadził z kościoła. Pamiętam sypiące się na nas monety, kwiaty i pięknie przystrojony samochód.
Koleżanki z kawiarni zrobiły nam bramę. Śmialiśmy się z Andrzejem, jadąc do sali weselnej, cały czas splatając ze sobą nasze dłonie. Impreza też była idealna: wszystkie wężyki i kuperki zostały odtańczone. Oplatałam ramionami szyję mojego męża, kiedy prowadził mnie po parkiecie w tańcu. A potem w końcu goście się rozeszli, sala opustoszała, a my pojechaliśmy do mieszkania Andrzeja.
– Poczekaj pięć minut – poprosiłam, zostawiając ukochanego w sypialni, a sama pospiesznie wpadłam do łazienki. Podekscytowana, odświeżyłam się wodą, poprawiłam przed lustrem makijaż i fryzurę. Trzęsły mi się dłonie, kiedy naciągałam samonośne pończochy i poprawiałam seksowną bieliznę. Andrzej czekał na mnie w łóżku. Zgasił światło, co było dla mnie zaskoczeniem, bo chciałam go widzieć podczas naszego pierwszego razu, a tymczasem było tak ciemno, że potykałam się o przedmioty.
– Gdzie jesteś, Andrzejku? – zapytałam żartobliwie, ale nie odpowiedział. Częściowo rozwiązałam sznurki w gorsecie, by ułatwić mężowi działania. Kiedy do niego podeszłam, czułam radość i szczęście. „Widocznie czasem los jest łaskawy”, pomyślałam, sięgając wargami do jego ust. Zaskoczył mnie, gdy gwałtownym ruchem złapał mnie za włosy.
– Ostrożnie... – poprosiłam, biorąc to na karb wypitego alkoholu. Do tej pory Andrzej zawsze całował mnie czule i delikatnie, ale teraz było inaczej. Miałam wrażenie, że targały nim jakieś niedobre emocje, jakby był na mnie o coś zły. Nie rozumiałam tego. Jęknęłam z bólu, gdy wykręcił mi rękę, którą chciałam go objąć.
– Andrzej, to boli! – uniosłam głos. Puścił mnie, ale tylko na chwilę. Nie wydawał się zainteresowany zdejmowaniem ze mnie sukni. Kiedy pchnął mnie na łóżko, zrobił to z taką siłą, że upadłam, boleśnie uderzając się w skroń o brzeg nocnej szafki. Poczułam krew na czole, a kiedy sięgnęłam tam ręką, dłoń Andrzeja ponownie znalazła się w moich włosach i tym razem docisnęła mi twarz do poduszki tak mocno, że nie mogłam złapać tchu. To, co wydarzyło się potem, przypominało koszmarny sen. Większość czasu walczyłam o haust powietrza, a kiedy było już po wszystkim, leżałam na łóżku, wciąż w tej samej pozycji, dziwnie pusta i wciąż ubrana w ślubną suknię. Nie wiedziałam, co mam zrobić....
Przecież Andrzej mnie kochał, chciał tego ślubu. Czy to możliwe, że po alkoholu tak bardzo się zmieniał? Puścił mnie, więc powlekłam się do łazienki. Bałam się. W moich myślach panował kompletny chaos. Przychodziły mi do głowy różne pomysły: na przykład, by zawiadomić policję. Ale co miałabym im powiedzieć? Że mąż wziął mnie siłą w noc poślubną? Kto mi uwierzy? Ranę na czole na pewno można było jakoś inaczej wytłumaczyć, a nie sądziłam, by Andrzej przyznał się do wszystkiego przed policją.
– Nie pogrywaj ze mną – usłyszałam pod drzwiami jego głos i znieruchomiałam, bo tak wiele było w nim złości. Pospiesznie przekręciłam klucz w drzwiach, żeby mąż nie mógł dostać się do środka. – Myślisz, że gdybym chciał się znowu do ciebie dobrać, jakieś drzwi by mi przeszkodziły? – zapytał wrogo.
Siedziałam jak sparaliżowana. Telefon do rodziców nie wchodził w grę. Przecież odradzali mi to małżeństwo. W niewytłumaczalny sposób czułam, że jeśli kogoś wciągnę w nasze małżeńskie sprawy, narażę tę osobę na kłopoty. Andrzej był zdolny do tego, by wyrządzić komuś krzywdę. Nareszcie to zrozumiałam.
Ranek wygonił cienie z kątów, ale nie potrafił zmienić faktów. Obudziłam się w małżeńskim łóżku, ale Andrzeja przy mnie nie było. Nie zostawił mi żadnej wiadomości, po prostu zniknął na cały dzień. Chyba czułam ulgę, że go nie widzę. Kiedy potem wrócił do domu, wydawał się zdenerwowany.
– Nie wchodź mi w drogę! – syknął, gdy mnie zobaczył. Mężczyzna, którego poślubiłam, znikł zupełnie, a ja nie rozumiałam, co się naprawdę wydarzyło. Bałam się kolejnej nocy z nim i coraz bardziej bałam się jego. Przez cały dzień czułam w ciele nieprzyjemne napięcie. Kiedy w końcu wybiła dwudziesta trzecia, zamiast wejść do sypialni, tkwiłam w łazience, siedząc na brzegu wanny i zastanawiając się, co dalej robić. Na samą myśl o byciu dotykaną przez Andrzeja poczułam panikę. Nie chciałam się z nim kochać, nie chciałam nawet z nim spać. Przez drzwi słyszałam kroki mojego męża, skrzypienie łóżka, a potem zapadła cisza. Zrobiło mi się niedobrze. Odczekałam kilka minut i ostrożnie uchyliłam drzwi. W sypialni panowała ciemność, a kiedy mijałam stronę łóżka, po której leżał Andrzej, usłyszałam jego wyrównany oddech. Spał. Poczułam ulgę. Najciszej jak potrafiłam, wsunęłam się pod kołdrę i odwróciłam do niego plecami. Długo nie mogłam zasnąć, bojąc się, że mąż nagle się przebudzi i będzie chciał po mnie sięgnąć. Ale on spał aż do rana.
Jeśli pierwsza kładłam się spać, on znikał w łazience albo siedział z laptopem tak długo, bym zdążyła zasnąć. Unikaliśmy rozmów ze sobą i jakiejkolwiek bliskości. Trzymanie się za ręce, pocałunki i pieszczoty zniknęły kompletnie i aż trudno było mi uwierzyć, że kiedykolwiek istniały. Miałam wrażenie, że jestem żoną kogoś innego. To już nie był miły i spokojny mężczyzna z kawiarni, który zauroczył mnie swoją urodą. Teraz przypominał tykającą bombę zegarową. Łatwo wpadał w gniew, a każdy jego gest wydawał się być wymierzony przeciwko mnie. Byłam pewna, że to niebezpieczny człowiek i rozumiałam, że wpakowałam się w coś, z czego trudno będzie mi się wydostać. O całej sytuacji nie wspomniałam znajomym ani rodzinie. Bałam się. Tylko wtedy, kiedy Andrzej znikał, czułam się w miarę bezpiecznie. Wolałam, żeby wcale nie wracał do domu, ale niestety zawsze przychodził moment, gdy rozpoznawałam dźwięk jego kroków na schodach.
Po miesiącu sypiania w jednym łóżku w końcu wyczułam, że mąż będzie mieć ochotę na zbliżenie. Tamtej nocy przypominałam kłodę drewna, a Andrzej nie wymagał ode mnie niczego więcej. Nie było tak brutalnie jak za pierwszym razem, ale też nie mogłam czerpać z tego przyjemności. Wydawało mi się, że mąż sięgał po mnie, by rozładować napięcie. Na pewno nie był zainteresowany ani mną, ani tym bardziej moim ciałem. „Kim on jest?”, zastanawiałam się bezustannie, ale bałam się grzebać w jego rzeczach. Gdybym czymkolwiek mu podpadła, na pewno by mnie pobił. Czułam dreszcze na samą myśl, że mogłabym go czymś zdenerwować. Jednak pewnego razu, gdy porządkowałam rzeczy w pokoju, zauważyłam dokument, który przyciągnął mój wzrok. To było pismo z sądu. Nerwowo spojrzałam za siebie, w stronę salonu, gdzie Andrzej coś oglądał na laptopie, a potem przebiegłam wzrokiem po tekście. Serce zakołatało mi w piersi, gdy zrozumiałam, że mój mąż jest... recydywistą i ostatnie lata spędził w więzieniu.
– Gdzie jest Andrzej? – zapytał obcy mężczyzna.
– W pracy – odparłam zaskoczona. – A kim pan jest? Nigdy wcześniej nie odwiedzali nas żadni znajomi męża. Właściwie nawet nie znałam jego rodziny ani przyjaciół, a na ślubie pojawił się tylko jeden mężczyzna, którego Andrzej wybrał na świadka.
– Jesteś jego żoną? – w głosie usłyszałam jakąś nieprzyjemną nutę, która sprawiła, że moje serce zaczęło szybciej bić.
– A pan? Kim pan jest? – ponowiłam pytanie.
– To dziwne, że nie opowiadał ci o mnie!
– Może opowiadał, ale nie znam pańskiego imienia.
– Bartek. Lepiej dobrze to sobie zapamiętaj, żoneczko. odwrócił się na pięcie z zbiegł ze schodów.
Oczywiście nie zapytałam Andrzeja o tę dziwną wizytę. Nie miałam zresztą jak, bo znikł na trzy dni, co było mi na rękę. Kolejnego dnia, kiedy wciąż nie wrócił, ośmieliłam się przejrzeć jego rzeczy.
Znalazłam plik zdjęć, na których mój mąż był z mężczyzną, który tu go szukał. Obejmowali się jak... kochankowie. Zaskoczona obróciłam jedno ze zdjęć na drugą stronę. Znalazłam tam imię i nazwisko mężczyzny. Bartek L. To on tutaj był. Sięgnęłam po ostatnią fotografię, na której Andrzej... całował tego faceta. Układanka, którą na próżno próbowałam złożyć od dnia ślubu, wreszcie trafiała na swoje miejsce. Znalazłam listy Bartka pisane do mojego męża. Z nich dowiedziałam się, że on również jest recydywistą. Poznali się podczas odsiadki w więzieniu. Dzielili jedną celę i tam się w sobie zakochali.
„Byli kochankami”, pomyślałam, odnajdując łagodne, czułe zdania w ich korespondencji. Dziwnie było mi czytać wyznania obcego człowieka, który tęsknił za Andrzejem i nie mógł się doczekać, kiedy go zobaczy. „Nie wolno nam się oficjalnie spotykać na wolności”, napisał w jednym z listów. Poderwałam wzrok na moje ślubne zdjęcie. Zrozumiałam, że byłam przykrywką dla Andrzeja. Wtedy, gdy poznałam go w kawiarni, pewnie czekał na swojego kochanka, który jednak nie przyszedł. Zaczął więc pisać do niego list. Jego fragment zobaczyłam, gdy pierwszy raz odbierałam od niego zamówienie. „Nikt nie może...”, zdążył wtedy napisać. Zrozumiałam, że kochał tylko jedną osobę i z całą pewnością nią byłam nią ja. Kochał Bartka.
– Dotykałaś moich rzeczy! Węszyłaś! – głos męża obudził mnie w środku nocy. Otworzyłam oczy i w ciemności zobaczyłam go nad sobą. Cuchnęło od niego alkoholem, chwiał się na nogach.
– Niczego nie... – zaczęłam, ale nie dokończyłam, ponieważ oberwałam w twarz. Chwilę potem zaczęło mi huczeć w głowie, bo mąż złapał mnie za szyję i uderzył jeszcze raz, mocniej. Rozbił mi nos. Tym razem nawet nie zdążyłam krzyknąć. Wyciągnął mnie za włosy z łóżka i okładał pięściami, kopał i krzyczał na mnie. Próbowałam się bronić, osłaniałam rękami twarz, powtarzałam coś w rodzaju:
– Nic nie wiem! Nikomu nie powiem! Ale on nie słuchał. Kiedy ze mną skończył, leżałam na podłodze zwinięta w kłębek i słuchałam gróźb, które rzucał pod moim adresem:
– Jeśli ktoś się dowie!... Wymieniał, co ze mną zrobi i co zrobi moim bliskim. Właśnie wtedy przyznał, że już kiedyś, podczas rozboju, prawie zabił człowieka. Uwierzyłam we wszystko. To dlatego nie protestowałam. Wydawało mi się oczywiste, że jeśli doniosę na Andrzeja policji, stanie mi się krzywda. Nie chciałam podzielić losu osób, które znikały w tajemniczy sposób, a których ciała znajdowano przypadkowo po latach. Nigdy nie doniosłabym na Andrzeja – teraz o tym wiem. Prawdopodobnie żyłabym więc w naszym koszmarnym związku całe lata, pozwalając się bić i stanowiąc tylko przykrywkę dla dziwnej relacji między nim i tym Bartkiem.
Ale tak się złożyło, że jeszcze tego samego dnia, gdy mnie pobił, otworzył piwo i podczas gdy w łazience próbowałam opatrzyć swoje rany, on spijał puszkę za puszką, gapiąc się w telewizor. Świtało na dworze, gdy zadzwoniła jego komórka. Czułam, kto dzwoni. Andrzej odebrał i krzyknął szybko, z nadzieją:
– Zaraz będę!
Chciałam mu powiedzieć, że jest zbyt pijany, by prowadzić motocykl, którym zawsze jeździł, ale powstrzymałam się. Nie powiedziałam ani słowa, gdy się ubierał i wychodził z mieszkania. Potem nasłuchiwałam dźwięku motoru, a kiedy umilkł, położyłam się do łóżka, przykładając lód do policzka. Zasnęłam, wyczerpana i obolała, a obudził mnie dopiero dzwonek do drzwi. Na progu mieszkania stało dwóch policjantów.
– Mam dla pani smutną wiadomość – powiedział funkcjonariusz, kiedy upewnił się, że jestem żoną Andrzeja. – Pani mąż miał dzisiaj wypadek na motorze. Jechał za szybko, ściął zakręt... Bardzo mi przykro. Stałam jak skamieniała, wpatrzona w niego, a w moim sercu po raz pierwszy od dawna pojawiła się nadzieja.
– Wiem, że dla pani to szok – dodał funkcjonariusz.
– To straszne... – wyszeptałam. Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. – Czy on żyje?
– Niestety nie.... – powiedział cicho policjant.
W tamtym momencie odzyskałam wolność.