"Kilka lat temu moje małżeństwo było w rozsypce. Zastanawiałam się wtedy, kim jest ten obcy człowiek, za którego lata temu wyszłam. Całe dnie spędzaliśmy w pracy. W domu mijaliśmy się i nawet sypialiśmy oddzielnie. Ja twierdziłam, że Damian chrapie, a on lubił w nocy popracować. Oficjalnie. Bo nieoficjalnie trudno sypiać w jednym łóżku z kimś, kogo się nawet nie lubi... I wtedy wydarzył się cud!" Ewelina, 38 lat
Pamiętam ten dzień. Ostatni przed tym, jak cały wielki świat zastygł ze strachu przed małym wirusem... Damian wstał wcześniej niż ja, jak zwykle. I kiedy weszłam zaspana w szlafroku do kuchni, dopijał już kawę, też jak zwykle... Prosto spod prysznica, ubrany w pięknie skrojony garnitur, wypachniony...
– Nie czekaj na mnie z obiadem. Mam dzisiaj spotkanie – rzucił, normalka.
– Nie zamierzałam czekać. Ja też wrócę później – odparowałam, nie odwracając głowy w jego stronę, i nawet ciśnienie nie podniosło mi się jakoś specjalnie.
Lustrowałam uważnie zawartość lodówki.
– Znów zjadłeś mój jogurt – warknęłam.
– To następnym razem go podpisz, skoro jest TWÓJ – prychnął, odstawił filiżankę do zlewu i tyle go widziałam.
„Za kogo ja wyszłam?”, zastanawiałam się, pijąc kawę, która parzyła mi usta. Choć może zasadniejsze byłoby pytanie: Z kim ja żyję? Kim jest ten obcy człowiek, który z biegiem lat, podstępnie zastąpił mojego męża? Zimny, nieczuły, nastawiony na sukces pracoholik. Co sprawiało, że jego oczy błyszczały, a na twarzy pojawiał się rumieniec? Udane transakcje, biznesowe rozgrywki, dokopanie konkurentowi na rynku... Z pewnością nie byłam to ja.
– Rozwiedź się z nim – radziła moja przyjaciółka.
Łatwo powiedzieć... Może i rozwieść się nie jest tak trudno. Ale jak rozpleść te wszystkie nitki, które nas ze sobą łączą? Dlatego żyliśmy obok. Każde pogrążone w swoich sprawach. Omijaliśmy się, podczas przypadkowych spotkań, patrząc na siebie z urazą. Chore? Może, ale za to jakże wygodne!
Tamtego dnia dotarłam do biura trochę spóźniona.
– Nawet nie zdejmuj płaszcza – przywitała mnie w drzwiach koleżanka. – Było zebranie. Idziemy do domu...
Okazało się, że ze względu na zagrożenie epidemią od tego dnia wszyscy przechodzimy na pracę zdalną. Nie był to żaden problem ani nowość. Byliśmy firmą projektową i czasami zdarzało nam się telepracować... No, ale teraz sytuacja była inna. Spakowałam swoje rzeczy i ruszyłam do domu.
Po drodze słuchałam w radiu informacji o tym, jakie ograniczenia zostaną wprowadzone i jak zmieni się nasze życie... Ale tego się jakoś nie spodziewałam.
– O, a ty nie na spotkaniu? – rzuciłam zdumiona na widok Damiana.
– Klient odwołał. I w ogóle prezes wysłał nas na razie do domu... Nie podoba mi się to wszystko – dodał zmartwiony.
– A komu się podoba? – mruknęłam i poszłam się zainstalować z komputerem do swojej sypialni.
Bo od jakiegoś czasu sypialiśmy również oddzielnie. Ja twierdziłam, że Damian chrapie, a on lubił w nocy popracować. Oficjalnie. Bo nieoficjalnie trudno sypiać w jednym łóżku z kimś, kogo się nawet nie lubi. Z wrogiem. Zresztą, cholera go tam wie...
Odkąd widziałam swojego męża na obiedzie w restauracji z jakąś przystojną blondynką, podejrzewałam, że nie wszystkie jego spotkania mają charakter oficjalny. Nie powiem, coś mnie zakłuło w sercu, gdy patrzyłam, jak słucha jej z wyraźnym zainteresowaniem. Ale przełknęłam to, tak samo jak samotne wyjazdy na wakacje (bo mój mąż tonął w pracy), zapomniane rocznice ślubu czy urodziny, o których pamiętały tylko moje przyjaciółki.
Odpaliłam komputer i zaraz usiadłam do pracy. Musiałam skończyć szybko taki jeden projekt. Wystrój biur dla klienta z branży hotelarskiej. Kto wie, co będzie dalej? Jak to wszystko się potoczy...
– Napijesz się kawy? – W drzwiach mojego pokoju stanął Damian.
W pierwszej chwili chciałam powiedzieć, że nie mam czasu, ale zaraz pomyślałam, że mała przerwa dobrze mi zrobi.
– Pewnie – odparłam.
– Co tam robisz? – zapytał, zaglądając mi przez ramię.
– Projekt na wczoraj. Boję się, że jeśli nie skończę go szybko, stracę klienta...
– To chodź, zaparzę kawę, a potem wrócisz szybko do roboty...
Już zapomniałam, jak dobre cappuccino potrafi robić mój mąż. No i jednak dziwnie się czułam, siedząc z nim przy jednym stole.
Długo milczeliśmy...
– A jak sytuacja u ciebie w firmie? – zapytałam w końcu.
– Prawdę mówiąc, nie wiem. Myślę, że prezes też nie. Zobaczymy, jak zareaguje rynek... – odparł.
I tyle, dopiliśmy kawę i każde wróciło do swojego pokoju. W okolicach czternastej poczułam głód. Normalnie o tej godzinie urywałam się gdzieś na obiad... Ruszyłam do kuchni. I znowu natknęłam się na męża.
– Chcesz grzankę? – zapytał.
– Chętnie – uśmiechnęłam się.
Bo przypomniałam sobie, jak żywiliśmy się grzankami w czasie sesji, w akademiku, jakiś milion lat temu.
– To ja przygotuję sałatkę z pomidorów... – dodałam.
– Sto lat jej nie jadłem! – zawołał Damian.
Po chwili w kuchni rozszedł się smakowity zapach smażonego sera, a ja postawiłam na stole miskę z sałatką.
– To jeszcze piwo! – mój mąż postawił przy nakryciach szklaneczki z porterem.
– W godzinach pracy?
– Trzeba uczcić nasz pierwszy od dekady wspólny obiad! – roześmiał się.
I pewnie mógłby to być gorzki śmiech. Ale nie był. Nagle stanął mi przed oczami ten zabawny chłopak z akademika, za którego kiedyś wyszłam... A potem zjedliśmy ze smakiem posiłek, gawędząc o wszystkim i o niczym.
Projekt skończyłam tuż po północy. „Jakie dziwne i inne to wszystko”, myślałam, kładąc się spać. Rano przywitał mnie zapach kawy.
– Przyjdziesz?! – zawołał z kuchni Damian. – Śniadanie już gotowe!
– Rany! – nie mogłam się nie uśmiechnąć na widok jajecznicy z grzankami.
– Wyspałaś się? – zapytał mój mąż, a ja spojrzałam zaskoczona. Od kiedy interesowały go takie sprawy?
– Nie bardzo. Ale za to skończyłam ten projekt... – odparłam.
– Pokażesz? – zapytał jakby nigdy nic.
– Pewnie... A ty dzisiaj nie pracujesz? – zdziwiłam się.
– Nie. Szef kazał mi odebrać zaległy urlop. Dlatego będę ci gotował. Ale najpierw pojadę na zakupy...
Jakieś dziwy działy się wokół mnie. I cuda, bo wysłałam projekt na czas, a klient zaakceptował go bez większych poprawek. I jeszcze na obiad Damian przygotował moje ulubione spaghetti!
Mijały kolejne dni. Ja pracowałam, Damian gotował. Poza tym większość czasu każde z nas spędzało w swoim pokoju. Zauważyłam, że mój mąż wrócił do czytania. A któregoś wieczoru usiadł w salonie i włączył muzykę... Próbowałam pracować, ale ta melodia mnie rozpraszała. Wstałam od komputera...
– Napijesz się ze mną wina? – dobiegł mnie z salonu głos męża.
– Chętnie. A jest jakaś okazja?
– A musi być? – zapytał.
Wzruszyłam ramionami, wzięłam od niego kieliszek i usiadłam na sofie.
– Chodź tutaj, jest znacznie wygodniej – powiedział, wskazując miękki dywan.
Zsunęłam się więc z sofy i przez chwilę siedzieliśmy, słuchając muzyki.
– Wiesz, co sobie uświadomiłam przez te ostatnie dni? – zapytałam.
– Chyba tak. Ale powiedz...
– Że w codziennym pędzie straciliśmy się z oczu... I że bardzo za tobą tęskniłam – dodałam cicho.
– Ja za tobą też... Nawet nie wiesz, jak. – Dotknął delikatnie mojej twarzy. – I właśnie to chciałem dzisiaj uczcić. Nasz powrót... – Pocałował mnie. – Zatańczysz ze mną? – zapytał.
A ja przypomniałam sobie, skąd znam tę melodię. To była nasza piosenka...
– Cokolwiek się dzieje, zawsze mamy siebie – zanuciłam refren.