Za tydzień miał się odbyć nasz ślub i właśnie wtedy mój ukochany oznajmił mi, że „musi” ożenić się z inną. Poczułam się oszukana i zraniona. Byłam tak wściekła, że... przeklęłam Michała i całą jego rodzinę.
"Słowo wróblem wyleci, a kamieniem wróci”, mówiła surowo moja mama, kiedy opowiadałam jej plotki podsłuchane na klatce schodowej albo targowisku. Wpuszczałam to jednym uchem i wypuszczałam drugim. Przecież ogólnie wiadomo, że plotka żyje własnym życiem i nic się na to nie poradzi. Dużo później przekonałam się, że jednak trzeba było słuchać mamy. Uniknęłabym wielu nieprzyjemności, a nawet otarcia się o śmierć, ale kto to mógł przewidzieć?
– Nienawidzę cię! Nienawidzę! Nienawidzę! – krzyczałam, próbując jakoś opanować łzy, które cisnęły mi się do oczu.
– Ty bydlaku! Jak mogłeś mi to zrobić?!
– Magda... – Michał cofał się przed moimi pięściami – opanuj się.
– Ślub za tydzień, a ty mi oświadczasz, że zostaniesz ojcem?! – chwyciłam szkaradny wazon, który dostałam od jego matki na urodziny i cisnęłam nim w niewiernego narzeczonego. – Ty gnojku! Jak mogłeś?... – nowa fala łez spowodowała, że przestałam widzieć.
– Takie rzeczy się zdarzają – w ostatniej chwili uchylił się przed lecącą w jego stronę figurką anioła. – Takie jest życie. Przepraszam, Magda...
– Jesteś niewiernym draniem! – wytarłam głośno nos.
– Muszę już lecieć – wyminął mnie bokiem i cichaczem skierował się do wyjścia.
– Życzę ci, żeby dotknęły cię wszystkie możliwe nieszczęścia z bolesną śmiercią włącznie! – krzyknęłam za nim mściwie i zatrzasnęłam drzwi.
Kiedy tylko zostałam sama, rozpłakałam się na nowo. „Jak on mógł mi coś takiego zrobić?” zastanawiałam się.
Zakochałam się w Michale od pierwszego wejrzenia. Przystojny, elokwentny adwokat wpadł mi w oko na jednej z dyskotek. A ponieważ ja mu się też spodobałam, to romans wybuchł nagle i z dużą siłą. Pasowaliśmy do siebie doskonale. Znałam go na wylot. Przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało. Decyzja o ślubie pojawiła się tak samo nagle, jak wszystko inne w naszym związku. Ot, po prostu pewnego dnia zdecydowaliśmy, że się pobierzemy. I teraz, kiedy już wszystko jest dopięte na ostatni guzik, ten drań mi oświadcza, że zmajstrował dziecko jakiejś panience. Ba, żeby to tylko była zwykła panienka. Nie, gnojek musiał przespać się z córcią swojego szefa. „A żeby go pokręciło!”, myślałam.
Następny tydzień nie był dla mnie przyjemny. Skupiłam się na odwoływaniu całej imprezy i pakowaniu resztek rzeczy Michała. Z dziką satysfakcją zrzuciłam z trzeciego piętra jego ulubiony aparat fotograficzny i kilka płyt CD. Połamało się wszystko w drobny mak. Miałam chęć jeszcze mu jakoś dokuczyć, ale zabrakło mi inwencji, a potem mi przeszło.
– Słyszałaś? – Kasia dzwoniła do mnie rzadko, ale jak już to zawsze miała jakąś smakowitą nowinę. – Michał ma duże problemy...
– Mów szybko – poczułam miły dreszczyk – jakiego rodzaju?
– Podobno potrącił po pijanemu jakiegoś rowerzystę – Kasia zniżyła głos. – Chcieli wywalić go z pracy na zbity pysk, ale teść jest szefem, więc załagodził sytuację. Generalnie jego notowania nie są obecnie wysokie.
– O, Boże! – westchnęłam, bo trochę zrobiło mi się nieswojo. Wprawdzie życzyłam swojemu byłemu jak najgorzej, ale cóż był winny biedny rowerzysta?
– A co z tym potrąconym? – zapytałam z nadzieją, że wypadek nie był dla niego zbyt groźny.
– Ponoć leży na OIOM-ie. Jeśli się nie wykaraska, to… – zawiesiła głos.
Michałowi najwyraźniej się nie układało. Kilka dni później dowiedziałam się, że został okradziony. Nieuczciwy deweloper zniknął ze wszystkimi pieniędzmi, które Michał wpłacił na mieszkanie. Potem niespodziewanie umarł mu ojciec. Miał też problemy w pracy. Przyznaję, że na początku te informacje mnie cieszyły. Uważałam, że to mu się właśnie należało za moją krzywdę. Za to jak mnie upokorzył.
Ale kiedy dowiedziałam się, że u jego nowonarodzonego dziecka wykryto ciężką wrodzoną wadę serca i rokowania na przeżycie malucha nie są wysokie, pomyślałam sobie, że to już za dużo.
– Bardzo mi przykro z powodu twojego syna – powiedziałam ze współczuciem, kiedy spotkałam go przypadkiem w aptece.
– Mam nadzieję, że jesteś zadowolona – odpowiedział gorzko. – Czasami mam wrażenie, że rzuciłaś na mnie klątwę. Od momentu, w którym z tobą zerwałem, nic nie układa mi się dobrze.
– Przykro mi – powiedziałam ze skruchą – ale, Michał, ty chyba nie wierzysz w takie bzdury?...
– Nie wiem już, w co wierzyć – odwrócił się – ale faktem jest, że właśnie przeżywam najboleśniejszą śmierć, jaka może doświadczyć człowieka. Łukaszek prawdopodobnie umrze, zanim zdąży powiedzieć „tata” – patrzył na mnie martwymi oczami. – Jeżeli to się stało przez ciebie, to chętnie bym odwrócił tę złą energię.
– To nie jest moja wina! – powiedziałam ze złością, bo jednak podgryzało mnie lekko sumienie. – Chętnie przyjmę na siebie całą tę klątwę. Proszę bardzo.
Nic mi nie odpowiedział. Spojrzał tylko na mnie przeciągle i przygarbiony odszedł. Patrzyłam za nim zastanawiając się, jak to możliwe, że w ciągu kilku miesięcy przybyło mu przynajmniej dziesięć lat. Ale ostatecznie to już nie moja sprawa. Wzruszyłam ramionami i poszłam w swoją stronę.
Kilka dni później zauważyłam, że mój ukochany pies zrobił się osowiały. Przestał jeść, całe dnie leżał na swoim posłaniu i ciężko oddychał. Zabrałam go do weterynarza. Pan doktor osłuchał go i stwierdził, że to zwykłe przeziębienie. Młody dostał leki i wróciliśmy do domu. Niestety minął tydzień a stan psa pogorszył się zamiast poprawić. Znowu pojechaliśmy do lekarza. Dostaliśmy inne leki. Po tygodniu jeszcze inne, po dwóch były zastrzyki a po miesiącu okazało się, że psisko ma nowotwór złośliwy. Musiałam go uśpić. Potem źle stanęłam na oblodzonym chodniku i złamałam nogę.
– Nieszczęśliwie zaczął mi się ten rok – westchnęłam w rozmowie z moją mamą, która przyjechała mnie pielęgnować. – Młody odszedł do krainy wiecznych łowów, ja złamałam nogę tuż przed wyjazdem na narty, w pracy też nieciekawie…
– Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Nie miała racji. Jeżeli już się coś zmieniało, to raczej na gorsze niż na lepsze. Do złamania przyplątało mi się jakieś paskudne choróbsko i musiałam przez kilka bitych tygodni leżeć w domu. Kiedy wróciłam do pracy, okazało się, że z powodu kryzysu jedno ze stanowisk musi być zlikwidowane. Padło na moje. Musiałam więc spakować zabawki i zacząć szukać nowej piaskownicy. Nie było to łatwe. Po trzech miesiącach oszczędności zaczęły mi topnieć w zastraszającym tempie, więc przestałam wybrzydzać i zatrudniłam się dorywczo jako kelnerka w jednej z knajp na starym mieście. Myślałam, że gorzej już być nie może. Myliłam się.
– Co pani robi po pracy? – przystojny, elegancki mężczyzna przytrzymał delikatnie moją dłoń, kiedy podawałam mu rachunek.
– Wracam do domu – odpowiedziałam prawie niegrzecznie. – A co by pani powiedziała na drinka przed snem? – zaproponował.
– Niestety nie mogę – odpowiedziałam uprzejmiej i przyjęłam zapłatę. – Pana reszta – chciałam oddać mu pieniądze ale gwałtownie zaprotestował.
– To dla pani, za uroczą obsługę. No i niech pani pomyśli o mnie cieplej – uśmiechnął się.
Ku mojemu zdziwieniu czekał na mnie, kiedy godzinę później wychodziłam z restauracji. Otworzył zachęcająco drzwiczki luksusowego samochodu. Zawahałam się. Było późno. Nie miałam ochoty na żadne spotkania towarzyskie, a z drugiej strony mimo wiosny zacinał zimny ostry deszcz. Ciepłe wnętrze samochodu kusiło.
– No dobrze – westchnęłam – ale tylko jeden. Myślałam, że podjedziemy do pobliskiego pubu, ale mężczyzna miał inne plany.
Wjechał w ciemną uliczkę i nie zważając na moje protesty, odwrócił się do mnie i rzucił ostrym głosem.
– Rozbieraj się, dziwko!
– Rat… – zaczęłam krzyczeć, a wtedy on z całej siły uderzył mnie w twarz. Głowa odskoczyła mi na szybę. Zobaczyłam mroczki przed oczami. „Jak mogłam być taka głupia?”, pomyślałam i poczułam, że wyciąga mnie z samochodu.
– No, dalej – syczał – ja ci pokażę!
Zatoczyłam się lekko, kiedy stanęłam na ziemi. Zauważyłam, że jesteśmy w starej części miejskiego parku. Straciłam nadzieję na jakikolwiek ratunek. Nawet za dnia nie było to miejsce chętnie odwiedzane przez spacerowiczów. Poczułam, jak szarpie mnie za ubranie, mamrocząc coś pod nosem. Facet zachowywał się coraz bardziej agresywnie. Przestraszyłam się, że w końcu mnie zabije. Próbowałam się bronić, ale znowu mnie uderzył. Ściągnął mi płaszcz i popchnął na ziemię. Upadając, zauważyłam błysk. Niedaleko leżała potłuczona butelka. Gdybym tylko mogła jej dosięgnąć…
– No, daj mi to, za co zapłaciłem! Myślałaś, że dostałaś taki napiwek za obsługę? – szydził, rozpinając spodnie – no i się nie pomyliłaś, ty… Wszystkie jesteście takie same!
Zaciął mu się suwak i na chwilę spojrzał w dół. Wykorzystałam ten moment. Zerwałam się, złapałam szyjkę butelki i rzuciłam się na niego. Nie patrzyłam, gdzie uderzam. Zrozumiałam, że trafiłam, kiedy usłyszałam okrzyk bólu. Mężczyzna osunął się na ziemię, a ja rzuciłam się do ucieczki. Biegłam tak, jakby goniła mnie śmierć. Nie oglądałam się za siebie.
Nie pamiętam, jak dotarłam do domu. Byłam w szoku.
– Powinnaś zadzwonić na policję – powiedziała Ala, moja najlepsza przyjaciółka, którą poprosiłam o pomoc – zobacz, jak ty wyglądasz.
– Wiem... – westchnęłam i skrzywiłam się z bólu. – Myślisz, że to coś da? Chyba rzeczywiście zacznę wierzyć w tę historię z klątwą.
– Jaką klątwą? – Ala spojrzała na mnie nieufnie. – Czy ty nie masz przypadkiem wstrząsu mózgu?
Opowiedziałam jej o wszystkim.
– No i widzisz – zakończyłam – zaczęły spadać na mnie te wszystkie nieszczęścia od momentu, w którym Michał odwrócił klątwę.
– Bo ja wiem... – nadal patrzyła na mnie podejrzliwe.
– Muszę znaleźć kogoś, kto mi pomoże się z niej wyzwolić! – zapaliłam się do tego pomysłu. – Chodź – podeszłam do biurka i włączyłam komputer – poszukamy kogoś takiego.
Godzinę później byłam już umówiona z wróżką. Zmusiłam Alę, żeby poszła ze mną.
– Esmeralda! – moja przyjaciółka prychnęła z pogardą. – I ty jej uwierzyłaś?
– Wszystko mi jedno – odpowiedziałam twardo. – Jeżeli zdejmie ze mnie klątwę, to może się nazywać nawet Teodozja Kociokwik.
Obawy Alicji były całkowicie uzasadnione. Wróżka Esmeralda na pierwszy rzut oka nie wzbudzała zaufania, na drugi zresztą też nie. Była niską pulchną kobietą, z tlenionymi na blond włosami, obwieszoną zbyt dużą ilością świecącej i błyszczącej biżuterii. Zaprosiła mnie do pokoju i posadziła przy zniszczonym okrągłym stole.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie świdrującym wzrokiem. Zrobiło mi się nieswojo.
– Duży problem – westchnęła – ale dam radę. Niech mi poda dłonie.
– Ja?
– A kto? – zdziwiła się.
Wzięła mnie za ręce, zamknęła oczy i zaczęła coś szybko mamrotać. Potem dała mi dwie szklane, matowe kule.
– Niech je weźmie w ręce – zrobiłam jak kazała – zaciśnie i przerzuci na nie klątwę.
– Że co? – wyrwało mi się.
– Niech przerzuci klątwę – powiedziała niecierpliwie i znowu zamknęła oczy.
Skrzywiłam się lekko, ale chyba nie miałam wyjścia. Zacisnęłam dłonie na kulkach i powiedziałam:
– Odrzucam cię, klątwo, na kulki! Idź do nich i nie krzywdź mnie więcej! – poczułam się głupio, ale tylko te słowa przyszły mi do głowy. Nagle poczułam coś niesamowitego. Kulki zaczęły się rozgrzewać, w końcu zrobiły się takie gorące, że nie mogłam ich utrzymać.
– Niech nie puszcza!
Zacisnęłam zęby i wytrzymałam, myśląc, że będę miała okropne bąble na dłoniach. Po chwili kule zaczęły stygnąć. Kiedy zrobiły się całkiem zimne, Esmeralda kazała mi je oddać. Ukradkiem zerknęłam na dłonie. Nie było na nich nawet śladu poparzeń!
– To już koniec – spojrzała na mnie surowo – ale niech na przyszłość pamięta, że to nie zabawa. Nie wolno rzucać słów na wiatr.
– Wiem... – westchnęłam.
Usunięcie klątwy słono mnie kosztowało. Ale patrząc na to z perspektywy czasu, wiem, że było warto. Moje życie może nie jest teraz super szczęśliwe, ale nieszczęścia już mi się nie przytrafiają tak często, jak w tamtym okresie. Teraz już uważam na to, co mówię. I nigdy ale to przenigdy nie życzę nikomu niczego złego. Bo klątwa, jak powiedziała mi na pożegnanie Esmeralda, często odbija się i trafia w tego, kto ją rzucił.