Ceny w sklepach cały czas rosną, ale przecież nie chcemy płacić wciąż więcej i więcej. Producenci stosują więc różne sposoby, żeby ukryć podwyżki. Zmniejszenie gramatury za tę samą cenę, zamiana składników na tańsze to tylko niektóre z praktyk. Czy zachodnia chemia jest lepsza niż polska, a produkty "eko", "bio", "slim" czy "fit" rzeczywiście takie są. Sprawdź, co robić, by nie dać się naciągnąć.
Niektóre metody są teraz stosowane nagminnie. Uczulają na to m.in. UOKiK i inspekcja handlowa. Oczywiście na działania firm nie mamy wpływu, ale jeśli je poznamy, nie damy się nabić w butelkę.
Bierzemy z półki dobrze znany produkt, nic nie budzi podejrzeń. Cena ta sama, opakowanie też... Tymczasem jego zawartość została „odchudzona”. Ta metoda to „downsizing” (z ang. zmniejszenie rozmiaru). Stosują ją najczęściej producenci słodyczy, napojów, przetworów mlecznych, pieczywa.
Jak się przed tym bronić?
Patrzeć na wagę produktu i porównywać cenę jednostkową (za kg, litr, sztukę) podobnych artykułów. Może się okazać, że ten, który wydawał się droższy, kosztuje mniej za sztukę czy kilogram. Uwaga! Sklepy mają obowiązek w widocznym miejscu podawać cenę jednostkową produktów.
Mamy wrażenie, że produkt, który kupujemy od lat, nagle się popsuł. Cena i waga te same, ale smak już nie. To efekt innej sztuczki: zastąpienia droższych składników tańszymi. Przybywa też dodatków, które zwiększają wagę lub objętość, np. mięsa są nastrzykiwane są wodą z substancjami zwiększającymi wchłanianie wody, do przetworów mlecznych dodaje się więcej środków zagęszczających (np. pektynę), żeby z tej samej ilości mleka wyprodukować więcej jogurtu.
W wyrobach mięsnych droższe mięso zastępuje się tańszym (np. w pasztecie cielęcym główny składnik to kurczak), a do wędlin jako wypełniacze dodawane są białka roślinne (grochu lub sojowe).
Jak się przed tym bronić?
Patrzeć na skład tego, co kupujemy. Im dłuższa lista składników, tym większe prawdopodobieństwo, że produkt jest napompowany, a smak podkręcony. Jeśli mamy taką możliwość, wybierzmy produkt o krótszym i prostszym składzie.
Nie kierować się przywiązaniem do marki, wybrać to, co ma lepszy skład, choć producent jest mniej znany. Najczęściej znane marki zmieniają składy, wykorzystując lojalność klientów.
Uwaga! Celowe zastępowanie składników gorszymi jakościowo lub podawanie niepełnych lub błędnych informacji o składzie to fałszowanie żywności. Jeśli podejrzewamy, że ma to miejsce, np. wędlina, którą kupujemy od lat, nagle straciła swój smak, możemy zgłosić tzw. sygnał konsumencki do Inspekcji Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS). Adresy wojewódzkich inspektoratów IJHARS są na stronie gov.pl/web/ ijhars/wijhars.
Do niedawna produkty przeznaczone na rynek zachodni (np. do Niemiec czy Francji) mogły mieć lepszy skład. Po zmianie przepisów UE i wprowadzeniu dyrektywy omnibus jest to zakazane. Ten sam artykuł musi mieć ten sam skład w Polsce, Niemczech, Czechach.
Coraz więcej z nas szuka żywności produkowanej naturalnymi metodami, bez chemii, nawet jeśli mielibyśmy płacić za to więcej. Korzystają z tego producenci, którzy na opakowaniach dodają znaczek lub dopisek „eko” lub „bio”, chociaż to co w środku nie ma z naturą ani ekologią kompletnie nic wspólnego.
W nazwach są też określenia „domowy”, „tradycyjny”, itp., a na opakowaniach hasła i grafiki sugerujące, że produkt jest naturalny, bez chemii, a mięso czy nabiał od „szczęśliwych zwierząt”, „z zagrody”. To tylko etykieta, mięso w środku może pochodzić z chowu przemysłowego, a warzywa mogą być nafaszerowane pestycydami.
Uwaga! Zielony znaczek albo nazwę z członem eko może umieścić na swoim produkcie każdy, nie trzeba mieć pozwoleń czy certyfikatów. Nie ma przepisów prawa, które zabraniałyby takich „zielonych kłamstw” lub „ekościemy”. Ale zgodnie z przepisami tylko jedno oznaczenie daje pełną gwarancję, że produkt jest ekologiczny. To tzw. euroliść.
Jak się przed tym bronić?
Kupować uważnie, czytać etykiety. Jeśli „konfitura babuni” składa się głównie syropu glukozowo-fruktozowego i 15 proc. wsadu owocowego, odłożyć ją na półkę. A gdy zależy nam na produktach eko, kupować te z unijnym liściem
Aby producent mógł umieścić na etykiecie symbol euroliścia (12 białych gwiazdek układających się w kształt liścia na prostokątnym zielonym tle), musi wcześniej uzyskać certyfikat produkcji ekologicznej. Taki certyfikat może wydawać jedynie upoważniona jednostka certyfikującą (np. instytut naukowy). Certyfikat jest wydawany po bardzo rygorystycznym skontrolowaniu całego procesu, od produkcji żywności aż do dostarczenia jej do sklepu.
Możemy mieć pewność, że artykuł z tym znakiem jest wyprodukowany ze składników ekologicznych (np. z warzyw uprawianych bez pestycydów i sztucznych nawozów) i spełnia unijne wymogi dotyczące transportu i przechowywania żywności ekologiczej (np. na owocach nie ma środka grzybobójczego hamującego rozwój pleśni, wosku lub szelaku). Obok symbolu na etykiecie jest numer instytucji certyfikującej, która sprawdzała producenta, oraz informacja, czy składniki pochodzą z UE, czy spoza niej.
To, że klienci poszukują zdrowej żywności, wykorzystują też firmy sprzedające artykuły niekoniecznie zdrowe, ale oznaczone jako „slim” albo „bez glutenu”. Tymczasem w płatkach śniadaniowych „slim” często jest mnóstwo cukru, serek z mniejszą ilością tłuszczu może zawierać więcej emulgatorów. A ocet czy sok owocowy bez glutenu to przecież nic wyjątkowego, więc takie oznaczenie jest pustym chwytem marketingowym.