"Tylko złamanie ręki uratowało mnie przed nieszczęściem... Teraz wiem, że naiwność może wiele kosztować!"
Fot. 123 RF

"Tylko złamanie ręki uratowało mnie przed nieszczęściem... Teraz wiem, że naiwność może wiele kosztować!"

"Malwinę poznałam przypadkiem, ale szybko uznałam ją za przyjaciółkę. Opowiedziałam jej, że jestem samotna i mam problemy finansowe. Zaproponowała mi wyjazd do Holandii do pracy. Niestety, tuż przed wyjazdem zdarzył mi się drobny wypadek i nie mogłam skorzystać z jej oferty. Byłam załamana, myślałam, że mam strasznego pecha..." Alina, 23 lata

Malwinę poznałam któregoś popołudnia na przystanku. Usiadła koło mnie i zapytała, czy jechała już czternastka.
– Jeszcze nie – oderwałam wzrok od trzymanej w ręku książki. – Ale ja też czekam na ten numer.
Dziewczyna zerknęła na okładkę, potem leciutko się uśmiechnęła.
– Lubię tego autora – powiedziała. – Jestem Malwina – dodała.
Zaczęłyśmy rozmawiać i do tramwaju wsiadłyśmy już zagadane, niczym dwie najlepsze przyjaciółki.
– Daj mi swój numer, świetnie mi się z tobą rozmawia – poprosiła.
Wymieniłyśmy się numerami i już następnego dnia Malwina zadzwoniła z zaproszeniem na imprezę do kumpla.
– Wpadniesz? – zapytała.
Poszłyśmy i od tamtej pory zaczęłyśmy się regularnie spotykać na basenie, w kinie, albo na kawie.

Propozycja Malwiny była bardzo zachęcająca

Któregoś dnia poszłyśmy na zakupy. Chodziłyśmy po sklepach chyba ze trzy godziny. Malwina kupiła sukienkę, buty i śliczny naszyjnik, ja jedynie mogłam pogapić się na wystawy.
– Niczego sobie nie kupisz? – zapytała moja koleżanka.
– Nie mam kasy – zdobyłam się na szczerość. – Życie studentki bywa do bani...
– Znam ten ból – pokiwała głową ze zrozumieniem. – Ale może coś by się dało z tym zrobić. Masz już jakieś plany na wakacje?
– Nie bardzo – mruknęłam, bo wizja kolejnego lata w rodzinnym domu była przygnębiająca. Niektórzy znajomi pojadą pewnie na jakieś zagraniczne wojaże, a ja będę się kisić w rodzinnej pipidówce, pomagając ojcu w polu...
– No widzisz, bo tak sobie pomyślałam... Ja jadę do Holandii. Jak co roku zamierzam sobie nieco dorobić.
– Masz tam znajomych? – spytałam, odwieszając z powrotem na stojak sukienkę, na którą zdecydowanie nie było mnie stać.
– Siostra mojej mamy mieszka tam od ośmiu lat ze swoim drugim mężem. Facet hoduje tulipany, byłam u nich już kilka razy. Pracy trochę jest – zbieranie kwiatów, układanie, pakowanie. Wszystko to w nadgodzinach, ale zarobki... Dziewczyno, bajka! Słuchaj, to może wybierzesz się ze mną? Musiałabyś jedynie wybulić za bilet, resztą się nie przejmuj. Zamieszkamy u ciotki, nie będzie problemu. To jak? Zainteresowana? – zapytała, łapiąc za kolejną bluzkę z wyprzedaży.
– Brzmi fantastycznie, ale czy ja wiem... Miałabym się tak zwalić twojemu wujostwu na głowę? – zawahałam się, a ona wybuchła śmiechem.
– Przecież pojechałabyś ze mną, co za problem? Rok temu byłam u nich z moją przyjaciółką i obie świetnie się bawiłyśmy. – Aha i jeszcze jedno. Jak poznasz mojego kuzyna, Marka, to zakochasz się od pierwszego wejrzenia – dodała, puszczając mi oko.
Powiedziałam, że się zastanowię, a Malwina uspokoiła mnie, że mam jeszcze parę dni na podjęcie decyzji.
– Ale musisz mi dać odpowiedź najpóźniej do soboty. Jeśli się nie zdecydujesz, zabiorę ze sobą inną koleżankę. Głupio tak jechać samej. Zazwyczaj jeżdżę do wujostwa z Anką, moją najlepszą przyjaciółką, ale w tym roku ona ma inne plany... To co? Dasz mi znać? – zapytała.

Malwina kusiła mnie nie tylko pracą

Dwa dni później zadzwoniła do mnie z samego rana i zaprosiła na kawę. Usiadłyśmy w małej kawiarence z dala od centrum i czekając na kelnera gadałyśmy o filmie, na który chciałam iść.
– Widziałam wszystkie filmy von Triera – powiedziałam. – Facet jest genialny!
Malwina nie wydawała się być zainteresowana tematem duńskiego reżysera, za to wyraźnie interesował ją kręcący się nieopodal, młody kelner.
– Patrz, jakie ciacho – mruknęła, taksując chłopaka uważnym spojrzeniem. – Muszę sobie kogoś znaleźć – dodała, mieszając kawę. – A ty? Masz kogoś? Mówiłaś coś kiedyś o jakimś Jacku, ale chyba nie jesteście razem?
– Jacek to temat rzeka i sprawa raczej beznadziejna – skrzywiłam się. – Aktualnie jestem sama.
Wyczuwam złamane serce, ale nie martw się! Wpadłam na genialny pomysł. Widzisz, niedawno dzwonił do mnie Marek, ten mój kuzyn z Holandii. Powiedział, że po dwóch latach zerwał ze swoją panną. Nie obraź się, ale nie mogłam się powstrzymać i powiedziałam mu, że przyjeżdżam do nich z wolną przyjaciółką – uśmiechnęła się, wyjmując coś z torebki. – Przyniosłam jego zdjęcie, żebyś wiedziała, o czym mówię – mrugnęła, podając mi fotkę jakiegoś blondyna.
– Przystojny – przyznałam.
Przystojny? Kochana, on jest boski. W dodatku skończył filmoznawstwo i od paru lat kręci amatorskie filmy, z których kilka zostało już docenionych przez krytyków. Na pewno będziecie mieli o czym rozmawiać, chociażby o tym twoim von Trajerze...
– Von Trierze – mruknęłam.
– Zdecydowałaś już, czy ze mną jedziesz? Masz czas do soboty, ale...
– Jadę! – uśmiechnęłam się. – Powiedziałam już rodzicom i zaczęłam się pakować.
– Fantastycznie! – ucieszyła się. – A pracą się nie przejmuj, nie jest aż tak ciężka. Poza tym wujostwo często organizują dla swoich pracowników tańce i wieczorki przy winie, będziemy się świetnie bawić – dodała.
Pożegnałyśmy się w wyśmienitych humorach i ustaliłyśmy termin wyjazdu.

Czekałam na telefon od Malwiny, ale ona milczała

Dzień później zarezerwowałam bilet i kupiłam nową walizkę, zaś dwa dni później... złamałam rękę. Dzwoniąc do Malwiny, całkiem się rozkleiłam.
– Czemu ja mam takiego pecha? Tak się cieszyłam, że coś zarobię, zobaczę trochę świata. No i poznam tego twojego Marka – ryczałam jej w słuchawkę.
– Markiem się nie przejmuj i tak na jesieni będzie w Polsce, to was poznam. No, ale jeśli chodzi o wyjazd... Sama rozumiesz. Tam się pracuje. Ze złamaną ręką dużo nie zwojujesz – powiedziała. – Słuchaj, muszę kończyć. Odezwę się jutro, a ty się nie dołuj. Nie teraz, to za rok – pocieszyła mnie i zaraz potem się rozłączyła.
Dzień później czekałam na telefon od niej, ale się nie doczekałam. Nie zadzwoniła też w następnych dniach. Byłam lekko urażona. Miałam ją za przyjaciółkę, a ona nawet nie zapytała, co z ręką.

Tydzień później – wiedząc, że powinna już być w Holandii napisałam jej SMS-a, ale nie odpisała. „Obraziła się?”, rozmyślałam zaskoczona. „Przecież ostatnie tygodnie były takie sympatyczne. Zwykle to ona odzywała się do mnie pierwsza i to ona powtarzała, że znalazła we mnie wyjątkową przyjaciółkę. Więc co się stało?”. Zapadła się, jak kamień w wodę, a ja nie wiedziałam, co o tym myśleć! Mijał czas, a nie miałam od niej żadnych wieści! Dzwoniłam na jej numer, ale operator za każdym razem informował mnie, że połączenie nie może być zrealizowane. Domyśliłam się, że pewnie w Holandii Malwina kupiła kartę z lokalnym numerem, ale przecież powinna od czasu do czasu sprawdzać wiadomości wysłane na polski numer! Niestety – od tamtego dnia, w którym powiedziałam jej, że złamałam rękę, nie doczekałam się już żadnej wiadomości od niej. I pewnie jeszcze długo zastanawiałabym się, co się przytrafiło mojej przyjaciółce, gdyby nie tamta internetowa strona z wiadomościami kryminalnymi.

Nie mogłam uwierzyć, że dałam się tak podejść! 

Weszłam tam przypadkiem i... natknęłam się na zdjęcie Malwiny, pod którym jasno i wyraźnie było napisane, że to poszukiwana od niedawna przez policję kobieta, która bezwzględnie i w niebudzący żadnych podejrzeń sposób werbowała młode dziewczyny do domów publicznych w Holandii! Pamiętam, że chyba z kwadrans siedziałam przed komputerem, gapiąc się na zdjęcie mojej „przyjaciółki” i dopiero wtedy dotarło do mnie, że policja prosi o informacje dotyczące jej osoby. Pomyślałam, że do nich zadzwonię, ale wtedy zdałam sobie sprawę, że przecież nic o niej nie wiem. To ona wypytywała mnie, co lubię, czym się zajmuję, jak stoję z kasą – zupełnie jakby chciała mnie wybadać, a potem skusić tym, co najbardziej mnie interesowało. W moim przypadku kasą z pracy w szklarni i atrakcyjnym „kuzynem” – singlem.
– Nie mogę uwierzyć, że dałam się tak podejść! Pomyśl, gdyby nie ta złamana ręka, pojechałabym z nią w ciemno – zwierzyłam się siostrze.
– To nie twoja wina. Przecież nie wsiadłaś do samochodu jakiegoś nieznajomego typka, ani nie pojechałaś gdzieś w nieznane na zaproszenie poznanego w necie kolesia. Zaufałaś dziewczynie, którą miałaś za przyjaciółkę! – pocieszała mnie Anka.
„Niby tak”, myślę, „ale co za różnica? Tak, czy inaczej prawie zmarnowałam sobie życie”.

Jedno jest pewne – już nigdy tak łatwo nie zaufam obcej osobie – nieważne, czy to będzie staruszka z pieskiem, której pomogę przejść przez jezdnię, dziadek o lasce czy jakiś dwunastolatek! Naiwność też może człowieka wiele kosztować, jak widać... 

 

Czytaj więcej