Michalina Wisłocka do dziś uchodzi za najsłynniejszą polską edukatorkę seksualną. I najbardziej odważną, bo w czasach, kiedy działała, głośne opowiadanie o sferze seksualnej w ogóle nie było możliwe. Prywatnie była równie odważna. Żyła w trójkącie i adoptowała dziecko męża i jego kochanki. Jednak małżeństwo rozpadło się, a inspiracją do napisania "Sztuki Kochania" był... wakacyjny romans.
Pamiętam, jak spod drzwi wyleciała zbita kulka kurzu. Każda mama schyliłaby się i wyrzuciła ją do kosza, moja upchnęła ją nogą w kąt – opowiadała o Michalinie Wisłockiej jej córka Krystyna Bielewicz. – Wkurzyłam się któregoś razu i zapytałam mamę, dlaczego nie nauczyła mnie porządku. »Jak miałam cię nauczyć czegoś, czego sama nie umiem«? – odpowiedziała”. Zgodnie z tą zasadą w swojej książce postanowiła nauczyć Polaków, jak mądrze kochać. „Bo kochać to ona potrafiła, nie potrafiła żyć” – wzdycha pani Krystyna.
Pedagogiczny dryg odziedziczyła po rodzicach. Mama była polonistką, tata wieczorami udzielał darmowych lekcji „łobuzom z Bałut”, aż w końcu założył w Łodzi szkołę, do której posłał Michalinę. Pozycja córki dyrektora nie przy sparzała jej popularności: „Mama najprawdopodobniej miała zespół Aspergera i waliła prawdę koleżankom w oczy, nie rozumiejąc, że sprawia im przykrość. Poza tym była najwyższa w klasie, miała zeza, a małe dziewczynki bywają okrutne” – opowiadała po latach córka dr Wisłockiej.
Jedyną, która była gotowa ją zaakceptować, była koleżanka z ławki Wanda, ale to zmieniło się, gdy jako 12-latka Michalina poznała 4 lata starszego Stacha, posiadacza chłodnego intelektu, nordyckiej urody i ambicji zostania mikrobiologiem. To jemu Michalina zawdzięczała swe naukowe fascynacje. Stach chciał, by poszła na medycynę – ale tylko na dwa lata, tyle wystarczy, by mogła zostać jego asystentką.
Wyświetl ten post na Instagramie
Wpierw jednak, gdy Michalina miała 17 lat, wzięli ślub. Wcześnie, ale goniła ich wojna. Okupację spędzili w mieszkaniu na warszawskim Grochowie. Biedowali, okna bez szyb zalepili czym się da, aż zdobyli pracę w Instytucie Szczepionek przy karmieniu wszy. Praca nie pomogła, gdy po Powstaniu całą Pragę zagoniono do obozu przejściowego. Wywózki uniknęli dzięki Wandzie, owej koleżance z klasy. „Ślicznie się wystroiła i pomaszerowała do komendanta obozu” – opowiadała dr Michalina. Wyżebrała przepustkę dla siebie i Wisłockich.
Zamieszkali razem, tłumacząc to przed światem niedoborami mieszkaniowymi i więzami przyjaźni. „Uważałam, że nam będzie fajnie we trójkę. Ona miała cholerny temperament, który jemu pasował, bo on też miał, a ja nie” – mówiła Wisłocka w wywiadzie. Nie przepadała wtedy za seksem i liczyła, że Stach znajdzie zaspokojenie z Wandą. Sama była zajęta nauką, pięć razy w tygodniu kursowała do Białegostoku, gdzie robiła doktorat z ginekologii.
Michalina długo nie zachodziła w ciążę i w 1948 r., gdy doszła już do wniosku, że jest bezpłodna, w ciążę zaszła... Wanda. Myślała o aborcji, ale Wisłoccy zaproponowali, że adoptują dziecko. Rychło jednak okazało się, że także Michalina jest w ciąży. Przyjaciółce kazała więc nosić luźne sukienki, sama zaś opowiadała wszystkim, że może będą bliźniaki. Tuż przed rozwiązaniem wyjechały razem na wieś, Wanda wróciła jako bezdzietna panna, a Michalina – jako matka dwójki pociech.
Wyświetl ten post na Instagramie
Stach faworyzował Krzysia (syna Wandy), o Krysi (córce Michaliny) mówił, że „przypomina skrzyżowanie starego Żyda z małpą”. Nie zajmował się dziećmi, wolał towarzystwo kochanek, o których z sadystyczną przyjemnością opowiadał żonie. Nazywał je guzikami, „bo nic nie znaczą”. Michalina doliczyła się ich 36... W końcu nie wytrzymała: gdy Stach oświadczył się Wandzie (z nią miał zamiar się rozwieść), kazała mu się wynosić i zagroziła, że jeśli tego nie zrobi, zaprezentuje dowody zdrad jego szefowi. Stach bowiem ze skrupulatnością naukowca dokumentował swe podboje na fotografiach, a wśród „guzików” było wiele jego zamężnych koleżanek z pracy.
Trójkąt Wisłockich rozpadł się z hukiem: Wanda wyprowadziła się, zabierając Krzysia, Michalina została z Krysią, a Stach na odchodnym oświadczył dzieciom, że nie mają już ojca. To zaciążyło na ich dalszym życiu, najbardziej ucierpiał Krzyś, przekonany, że porzucili go oboje rodzice.
Po rozwodzie Michalina, wbrew radom, które później pojawiały się w jej poradnikach, nie podporządkowała swego życia opiece nad córką. Krystyna wylądowała na 1,5 roku u jej przyjaciółki, później zajmowały się nią gosposie. Dr Wisłocka pracowała i krążyła po wsiach z, jak to nazywała, „pielgrzymką” – była współzałożycielką Towarzystwa Świadomego Macierzyństwa, jako ginekolog zajmowała się leczeniem niepłodności i antykoncepcją, za co na spotkaniach obrywała często zgniłymi pomidorami.
Wyświetl ten post na Instagramie
Czasem jednak pozwalała sobie na odpoczynek, tak jak wtedy, gdy pod koniec lat 50. trafiła do ośrodka wczasowego, w którym kaowcem był niejaki Jurek, w jej późniejszych publikacjach pojawiający się jako „pewien wilk morski, doświadczony w arkanach miłości”. Za jego sprawą Michalina odkryła, czym może być seks. „Był przemiłym facetem. Wyglądał jak małpa: łysy, brzydki, owłosiony tak, że nawet spod mankietu koszuli wystawały mu kłaki” – mówiła p. Krystyna, żałując, że romans mamy nie zamienił się w małżeństwo; dr Wisłocka nigdy już nie związała się z nikim na dłużej.
Wakacyjna przygoda przyniosła jej jednak coś równie ważnego: inspirację do pisania. Zanim jednak zasiadła do maszyny, kilkanaście lat przepracowała w szpitalach i poradniach, gdzie na co dzień oglądała skutki niewiedzy i wstydu, objawiające się w postaci spapranych aborcji, zdrad i psychicznych załamań. Swe pacjentki starała się uczyć, ośmielać, ale przede wszystkim poznać. I to dla tych kobiet spisała „Sztukę kochania”. Niestety, 9 na 11 recenzentów maszynopisu (samych mężczyzn), wystawiło negatywne opinie – oburzały ich zwłaszcza fragmenty o antykoncepcji. Cenzorom z kolei nie podobał się rozdział o kobiecym orgazmie (kazali go wyciąć w całości) oraz zbyt duże obrazki.
Gdy w końcu wydawało się, że do publikacji tylko krok, do Iskier wparowało „kilku panów w dziwnych kapeluszach”. Maszynopis zarekwirowano, cztery lata krążył po budynku KC, gdzie czytano go po kątach z wypiekami na twarzy, aż w końcu nowy dyrektor wydawnictwa poszedł po rozum do głowy i zarekomendował książkę jako poradnik małżeński. „Sztuka kochania” z parą młodą na okładce trafiła do księgarń, gdzie nawet nie wykładano jej na półki – był taki popyt, że sprzedawano prosto z kartonów. Rozeszło się 7 mln egzemplarzy, tych lewych, sprzedawanych na bazarach, nikt nie liczył. Rosjanie od razu podpisali umowę na 5 mln, prawa do przedruku kupili też Chińczycy.
Wyświetl ten post na Instagramie
„Rewolucja seksualna Wisłockiej”, tak się wtedy mówiło, ale dla niej to był dopiero początek – po sukcesie „Sztuki” zrezygnowała ze stałej pracy, by poświęcić się pisaniu, wydała jeszcze siedem książek, w tym jedną autobiografię.
Pomagała w kształceniu nowego pokolenia seksuologów, choć w życiu by nie przyznała, że sprawiało jej to frajdę. Gdy Zbigniew Izdebski zapytał ją o adres, bo chciał konsultować się w kwestiach swego doktoratu, powiedziała: „Mieszkam tam, gdzie Kiliński ma mnie w dupie” i rozłączyła się. Niezrażony Izdebski poszedł więc pod pomnik Kilińskiego na Starówce. „Obszedłem go i dostrzegłem, że z jego tyłu, przy Piekarskiej, stoi kamienica. Wszedłem od podwórka, zapukałem pod nr 2, bo wisiała tam jej wizytówka. Otworzyła i powiedziała: »Taki głupi to pan nie jest«” – opowiadał profesor.
Mimo wielkiej popularności, dr Wisłocka umierała w niedostatku i samotności, na które sama się skazała. W 2003 r. przestała wstawać z łóżka po przebytym zawale, w wywiadach żaliła się, że została opuszczona, choć mimo namów nie chciała zamieszkać z córką, opiekującą się chorym bratem. Jednocześnie wyrzucała sobie, że wiele spraw zawaliła, nie była dobrą matką. Na łożu śmierci kazała p. Krystynie obiecać, że doprowadzi do ukazania się jej biografii, wydania której sama już nie doczekała: zmarła 5 lutego 2005 r.