"Kiedy moja córka dostała propozycję pracy w Norwegii, wszyscy się cieszyliśmy. To miały być tylko trzy miesiące rozłąki, a pieniądze świetne. Na początku bardzo tęskniła, codziennie rozmawiała przez internet z zięciem i synkiem. A potem zaczęła przedłużać pobyt o kolejne miesiące. Płakała, gdy synek zaczął mówić jej na pani. Ale nic to nie zmieniło. Aż w końcu dowiedziałam się, dlaczego nie wraca. Nie wiem, jak o tym powiedzieć zięciowi..." Elżbieta, 57 lat
Pewnego dnia koleżanka mojej córki zaproponowała jej tymczasowy etat w Norwegii, w domu spokojnej starości. Bardzo się wszyscy ucieszyliśmy, bo córka i zięć byli młodym małżeństwem na dorobku i ciągle potrzebowali pieniędzy. Ja jestem na rencie i cały czas spędzam w domu, mogłam zająć się wnuczkiem i w ten sposób pomóc Marioli i zięciowi.
– Jedź Mariolko, to tylko trzy miesiące – zachęcałam ochoczo, a zięć poparł mnie, choć widziałam, że trochę mu szkoda wypuszczać żonę spod swoich skrzydeł.
Mariolka i Jarek byli dopiero cztery lata po ślubie. Jarek pracował na cały etat, ale zarabiał niedużo jako kurier. Dorabiał też jako złota rączka, brał każde zlecenie, byle wpadł dodatkowy grosz. Miał żonę i synka na utrzymaniu. Nie narzekał, Mariola również nie należała do wybrzydzających i zachłannych kobiet. Obydwoje potrafili cieszyć się z drobnych rzeczy, nowego garnka czy zasłonki w oknie i wcale nie musieli mieć wszystkiego od razu. Po czterech latach siedzenia z dzieckiem w domu Mariola trochę bała się wyjść do ludzi, a tym bardziej wsiąść w samolot i polecieć do obcego kraju. Wzięła kilka lekcji języka angielskiego dla pielęgniarek. Poszło jej całkiem nieźle, przecież przed urodzeniem synka uczyła się już na kursie w izbie pielęgniarskiej.
– Nie wiem, jak przeżyję rozstanie z Jarkiem i Mareczkiem – martwiła się.
– Przeżyjesz, czas szybko zleci i będziesz z powrotem – pocieszałam ją.
Pracy miała po łokcie, codziennie ktoś odchodził, codziennie przyjmowali kogoś nowego, na miejsce w domu spokojnej starości czekało się rok. Prawie każdego dnia rozmawialiśmy przez telefon albo na Teamsach. Mariola mogła się więc nacieszyć widokiem synka i męża. Pod koniec pobytu, jakieś dwa tygodnie przed końcem kontraktu, napomknęła o jego przedłużeniu. Jarek włączył laptopa, poprawił ustawienie kamerki i zaczęli rozmawiać. Gotowałam obiad w kuchni, więc wszystko słyszałam.
– Skarbie, jest okazja zarobić więcej – zaczęła.
– Co masz na myśli? – zapytał Jarek i poprawił się niecierpliwie na kanapie.
– Mogę zostać dłużej. Potrzebują pielęgniarki. Jak jest okazja, trzeba ją wykorzystać. Co ty na to? Jarek nie odpowiedział od razu. Widziałam, że bardzo za nią tęskni.
– Jak długo? – zapytał w końcu.
– Tylko trzy miesiące. I pamiętaj, że do przedpokoju trzeba kupić szafę, sedes wymienić, kaloryfery... – przekonywała.
– Oj, nie wiem, Mariolciu. Twoja mama pewnie chciałaby już odpocząć i zająć się swoimi sprawami – szukał argumentów. Trochę podsłuchiwałam i dlatego mogłam się włączyć w odpowiednim momencie.
– A jakie ja tam mam swoje sprawy? – odparłam, wchodząc do pokoju i zerkając w kierunku ekranu laptopa.
– Dzięki, mamuś – córka uśmiechnęła się i pomachała mi, kiedy mnie zobaczyła.
– Pieniądze wam się przydadzą, jesteście na dorobku – poparłam ją.
– No widzisz! Zgodzisz się? – zwróciła się do męża.
Pod naporem dwóch kobiet Jarek odpuścił.
Tygodnie mijały. Przed Bożym Narodzeniem już nie pytała, czy może zostać. Napisała mejla, że nie przyjedzie, bo teraz jest najwięcej pracy i można dużo zarobić. Przysłała świąteczną paczkę i kartkę z życzeniami.
– Niech mama nie szykuje świąt – rzucił ze złością Jarek.
Miałam wyrzuty sumienia, popierałam decyzję o przedłużeniu pobytu. Ale nie spodziewałam się, że córka nie przyjedzie na święta.
– Synu, daj spokój. Dziecko tak się cieszy z choinki i prezentów – chciałam chociaż trochę udobruchać zięcia.
– Czy mama nie widzi, co się dzieje? Odkąd wyjechała, nie odwiedziła nas ani razu. Pieniądze chyba jej w głowie przewróciły – zaczął się porządnie złościć.
– Może to nie tak – powiedziałam.
– A jak?
– Chce na dom zarobić, poświęca się, żeby żyło wam się lepiej, wygodniej – próbowałam jej bronić, ale jakoś bez przekonania. Jarek zaczął chodzić tam i z powrotem.
– Nam bardziej od wypasionych wnętrz jest potrzebna rodzina w komplecie – powiedział. – A Markowi potrzebna jest matka, a nie drogie zabawki.
– Kochacie się. Musicie przetrwać ten trudny czas – powiedziałam, jakby prosząc o wybaczenie w imieniu córki. Trudno było odmówić zięciowi racji, od pieniędzy ważniejsze są uczucia.
Mariola przyjechała po Nowym Roku. Była stęskniona. Uściskała i ucałowała Mareczka. Dziecko jednak boczyło się, gdy brała je w ramiona. Nie dziwiłam się. Malec nie widział matki ponad pół roku. Dla niego to szmat czasu. Przy obiedzie, kiedy atmosfera stała się luźniejsza, córka oznajmiła, że leci jeszcze na kilka miesięcy, bo nie może patrzeć, jak się gnieździmy w tym ciasnym mieszkanku. Popatrzyliśmy na siebie z zięciem.
– Co takiego? Chyba się przesłyszałem – powiedział Jarek.
– Gdzie ja tu znajdę pracę? Na kasie?
– A choćby w jakiejś przychodni lub szpitalu – wtrąciłam się, zaczynało mi się nie podobać to, co wyrabiała Mariola.
– Jasne, tylko za jakie pieniądze – prychnęła córka.
– A Marek? Nie liczy się dla ciebie? – zauważył smutno Jarek. W oczach Marioli zaszkliły się łzy.
– Wynagrodzę mu to – odparła skruszona.
– Braku matki się nie wynagrodzi – zauważyłam ze złością. W końcu jednak i ja, i Jarek daliśmy się przekonać.
Z kilkumiesięcznej rozłąki zrobił się rok. Jarek powoli przyzwyczajał się do samotności. Przez ten czas Mariola odwiedziła nas zaledwie raz. Jej przyjazd skończył się wielką kłótnią. Co gorsza, Mareczek uparcie mówił do niej „pani”.
– To mama, skarbie – tłumaczyłam mu cierpliwie. Patrzył to na mnie, to na nią, ale nic nie rozumiał. Pewnego dnia nie wytrzymałam i wykrzyczałam córce do słuchawki, że porzuciła własne dziecko. Rozpłakała się.
– Jesteś niesprawiedliwa, jak tak możesz, mamo! – mówiła, chlipiąc.
– Mogę. Bo to prawda! – byłam twarda. Ktoś musiał jej powiedzieć wszystko bez ogródek.
– Przecież go nie porzuciłam, jak możesz! Jest z rodzonym ojcem i babcią – mówiła z wyrzutem.
– Ale potrzebuje matki! – krzyczałam.
Po dwóch latach takich sporadycznych wizyt oraz coraz większego napięcia i niepewności, Jarek zagroził rozwodem. Myślał, że w tej sytuacji Mariola wreszcie się opamięta i wróci do domu. Nie miał już innych argumentów i położył wszystko na jedną szalę. Nie zdawał sobie nawet sprawy z czegoś, o czym ja wiedziałam zaledwie od tygodnia i biłam się z myślami, czy mu wszystko powiedzieć, czy poczekać, aż zrobi to Mariola. Jarek nie miał pojęcia, że Mariola być może w ogóle nie wróci. Moja córka ma w Norwegii nową rodzinę. Jej córeczka, Lisa, ma już roczek, ciemne włosy i śniadą cerę, jak jej tata.