"Nawet kiedy wróciłam do Londynu, do męża, prowadziłam z byłym chłopakiem ożywioną korespondencję na czacie. Pisałam mu o wszystkim. O swoich frustracjach i problemach. A później zdarzyło się coś, co mną zdrowo potrząsnęło..." Weronika, 28 lat
Wyjazd do Londynu miał rozwiązać nasze problemy finansowe i pomóc nam stanąć na nogi. Niestety, Michał lepiej się tam odnalazł niż ja.
Nie mogłam się odnaleźć w Londynie. Ludzie wydawali mi się jacyś obcy i pozbawieni sentymentów. Jakby oceniali drugiego człowieka tylko przez pryzmat tego, jaki jest jego status materialny. Mój pierwszy szef traktował ludzi z góry, do tego był strasznie arogancki. Wytrzymałam w tej firmie trzy miesiące, a potem sama się zwolniłam. Kilka tygodni szukałam następnej pracy, ale nowa też mi nie odpowiadała. Odeszłam po miesiącu. Wiadomo, jeśli ja byłam bezrobotna, koszty naszego utrzymania spadały na męża. Rodzice zostali daleko, musieliśmy radzić sobie sami, a bywało nam ciężko. Michał wyrzucał mi, że za bardzo grymaszę.
– Czasami trzeba zacisnąć zęby... – denerwował się. – Oboje musimy pracować, żeby cokolwiek odłożyć...
Czułam presję i nie żyło mi się z tym najlepiej. Znalazłam kolejną pracę, ale strasznie się w niej męczyłam.
– Nie wiem, czy ten wyjazd to był najlepszy pomysł – zaczęłam przebąkiwać mężowi.
– Za szybko się poddajesz. Nie bądź mięczakiem!
Miałam wrażenie, że Michał kompletnie mnie nie rozumie. Że liczą się dla niego tylko pieniądze, które możemy zarobić i odłożyć.
– W końcu po to tu przyjechaliśmy, prawda? – bronił się.
Już sama nie wiedziałam. Chyba jakoś inaczej to sobie wyobrażałam. Coraz częściej żaliłam się mamie przez telefon.
– Skoro jesteś nieszczęśliwa, to wracajcie – radziła mi.
Problem w tym, że Michał nie chciał o tym słyszeć. A ja znowu straciłam pracę.
– Za mało się starasz – zarzucił mi mąż i strasznie się pokłóciliśmy.
– Chcę wrócić do Polski, przynajmniej na jakiś czas – powiedziałam mu. – Pojadę do mamy, przemyślę wszystko, nabiorę do tego dystansu... – postanowiłam.
– Rób, jak chcesz – powiedział jak obcy człowiek.
Wracałam do kraju pełna wątpliwości. Może rzeczywiście powinnam być twardsza? A może ja się po prostu nie nadawałam do życia za granicą?
U mamy poczułam się dobrze i bezpiecznie. Mogłam zapomnieć o stresie i presji. Gdy ona szła do pracy, ja mogłam robić to, co lubiłam najbardziej: wyspać się, poczytać, pójść na zakupy... Któregoś dnia w osiedlowym markecie wpadłam na Krzyśka, swojego byłego chłopaka.
– Ooo, co tutaj robisz? – zdziwił się. – Słyszałem, że wyjechałaś do Anglii.
– Zrobiłam sobie krótki urlop i wpadłam do mamy na kilka dni.
– Co słychać? –dopytywał.
– Mogłoby być lepiej... Długo by o tym opowiadać.
– To może pogadamy? Nie mówię, że tu i teraz, ale chętnie się z tobą spotkam...
– Wiesz co? Zróbmy te zakupy w try miga i chodźmy na kawę. Ja zapraszam... – właściwie nie wiem, czemu to zaproponowałam. Może po prostu miałam ochotę pogadać z kimś, kto mnie zrozumie. A z Krzyśkiem przeżyliśmy kiedyś wiele dobrych chwil... Poszliśmy na kawę i zaczęliśmy rozmawiać. Tak po prostu – jak dwoje starych dobrych przyjaciół.
Przyznałam, że wyjazd do Londynu trochę mnie rozczarował, a mój związek przeżywa kryzys.
– Hmm, co by nie mówić, małżeństwo jest przereklamowane – powiedział Krzysiek.
– Jak to? – zdziwiłam się. – Myślałam, że jesteś szczęśliwy. Masz taką ładną żonę.
– Co mi po urodzie Edyty, jak nie daje się z nią żyć – zaczął mi się zwierzać.
Gdy słuchałam o jego problemach, moje nagle nie wydawały mi się już takie straszne. Ani się obejrzeliśmy, minęły dwie godziny.
– Słuchaj, muszę już wracać – powiedział Krzysiek. – Ale moglibyśmy to kiedyś powtórzyć. Cieszę się, że się spotkaliśmy.
– Ja też – uśmiechnęłam się.
Wieczorem, kiedy otworzyłam Facebooka, zauważyłam, że Krzysiek zaprosił mnie do swoich znajomych. Nie minęła godzina, pojawił się na czacie. Napisał do mnie i kontynuowaliśmy naszą popołudniową rozmowę. Świetnie nam się gadało i miałam wrażenie, że on rozumie mnie jak mało kto. Dwa dni potem umówiliśmy się znowu. Nie wiem, jak tłumaczył żonie swoje późniejsze powroty, ale nie bardzo mnie to wtedy zajmowało. Nie robiliśmy nic złego, a za tydzień ja wracałam do Londynu... Niestety, szybko przyzwyczaiłam się do rozmów z Krzyśkiem. Nawet kiedy wróciłam do męża, prowadziłam z byłym chłopakiem ożywioną korespondencję. Pisałam mu o wszystkim. O swoich frustracjach i problemach. Znalazłam sobie nowego przyjaciela, a przez to coraz rzadziej zwierzałam się własnemu mężowi. „A zresztą, po co miałabym mu się zwierzać. On i tak mnie nie rozumie”, wmawiałam sobie. Nie zauważyłam, że odnowienie znajomości z Krzyśkiem niesie w sobie pewną pułapkę. Wciąż oddalałam się od męża, a czasem nawet sama prowokowałam nasze kłótnie. Czasami byłam wściekła na cały świat, ale wiedziałam, że wystarczy otworzyć internet, a tam już czeka na mnie osoba, której mogę powiedzieć wszystko... Mój mąż też zamknął się w sobie. Kiedy przychodził wieczór, każde z nas brało laptopa i zaszywało się w swojej części mieszkania. Zamiast ratować swój związek, myślałam: „Małżeństwo jest przereklamowane. Mija kilka lat i ludzie nie mogą na siebie patrzeć”... Znałam te wszystkie mądrości od Krzyśka, ale uznałam je jako swoje.
W czasie wakacji postanowiłam pojechać do Polski. Mój mąż został w Anglii. Uważał, że nie powinniśmy wydawać pieniędzy na urlop. Ale przecież nie pracowaliśmy po to, żeby ciągle oszczędzać. Ja potrzebowałam odpoczynku. Tęskniłam za mamą i chciałam spotkać się z Krzyśkiem. Co nas łączyło? Przyjaźń, podobna wrażliwość i poczucie humoru. Choć spotykaliśmy się często, nigdy nie przekroczyliśmy pewnej granicy... Czas mijał, nasza relacja stawała się coraz bardziej zażyła. Gdy po raz kolejny straciłam pracę w Londynie, postanowiłam znowu pojechać do Polski.
– Kiedy wrócisz? – zaniepokoił się mąż.
– Za jakiś czas... – odparłam wymijająco.
W Polsce czułam się dobrze, tu było moje miejsce. No i Krzysiek... Wiedziałam, że odległość nie służy mojemu małżeństwu, lecz ciągle odwlekałam swój powrót. A Michał dzwonił coraz rzadziej. Nasze rozmowy ograniczały się do wymiany ogólnikowych uwag i każde wracało do swojego życia. To moja mama zauważyła, że dzieje się coś niepokojącego. Zaczęła się dopytywać, kim jest dla mnie Krzysiek i dlaczego ciągle przedłużam pobyt w Polsce.
– Nie chcę być złą wróżka – powiedziała. – Miłość czasem przygasa, tak to już jest, od nas zależy, czy zgaśnie na zawsze...
Łatwo powiedzieć. Ale jak?
Po trzech miesiącach wróciłam do Londynu i przeżyłam szok. Mój mąż znalazł sobie przyjaciółkę.
– Nie bądź zazdrosna... Nic nas nie łączy. Po prostu czułem się samotny. Kilka razy umówiłem się z Suzanne, ale to nie były prawdziwe randki – tłumaczył się.
Wpadłam w szał. Zaczęłam krzyczeć. Płakałam. Przeżyłam prawdziwą huśtawkę nastrojów. Zazdrość uświadomiła mi jednak, że nadal kocham swojego męża i że chcę o niego walczyć. Nie powinnam być wściekła z powodu Suzanne, skoro sama też miałam Krzyśka. Tamtego wieczora długo rozmawialiśmy z mężem. Szczerze i o wszystkim. Padło wiele ważnych słów i deklaracji. Doszliśmy do wniosku, że nadal jesteśmy dla siebie ważni i chcemy o siebie walczyć. Ja uprosiłam męża, żebyśmy wrócili do Polski. Zgodziliśmy się, że może nie zarobimy na własne mieszkanie tak szybko, jak planowaliśmy, ale przynajmniej żadne z nas nie będzie się czuło nieszczęśliwe.
Od tamtej pory minęło już kilka lat. Żyjemy skromnie, cały czas jeszcze w wynajmowanym mieszkaniu, wychowujemy córeczkę, staramy się ze sobą jak najczęściej rozmawiać. Moja znajomość z Krzyśkiem zeszła na bardzo daleki plan...