Katarzyna Olubińska tym roku świętuje piątą rocznicę ślubu, a jej córeczka Julia skończyła dwa lata i pięknie się rozwija. Dziennikarka ma jeszcze jeden, wspaniały powód do dumy. Napisała książkę, w której rozmawia o blaskach i cieniach macierzyństwa ze znanymi mamami m.in. Anną Czartoryską-Niemczycką i Klaudią Halejcio. Nam opowiada, skąd wziął się pomysł na tę publikację i jakie są jej własne doświadczenia jako mamy.
Katarzyna Olubińska to polska dziennikarka i autorka książek, znana z ciepłych, refleksyjnych wywiadów z gwiazdami, często poruszających tematy duchowości i codziennych wyzwań. Bo dziennikarka nie ukrywa, że jest wierząca, a religia jest ważnym elementem jej życia. Jest związana z programem „Dzień Dobry TVN,” gdzie przez lata stworzyła wyjątkowe rozmowy o życiu i wartościach. Jako autorka książki o macierzyństwie i relacjach międzyludzkich, Olubińska czerpie inspirację ze swoich osobistych doświadczeń, szczególnie od czasu, gdy sama została mamą. O macierzyństwie i podobieństwie do mamy, o wierze, a także o tym, co było inspiracją do napisania książki "Mama w wielkim mieście" dziennikarka "Dzień Dobry TVN" Katarzyna Olubińska opowiada w rozmowie z Aleksandrą Jarosz.
Z życia. Dwa lata temu udało mi się spełnić wielkie marzenie i sama po raz pierwszy zostałam mamą. I ta książka powstała z wdzięczności, że mogę tego doświadczyć, ale też z ciekawości, jak macierzyństwo przeżywają inne kobiety i z powodu emocji, których było tak wiele, że nie umiałam ich w sobie pomieścić.
Bardzo dobrze. Wydawało mi się, że dopiero wtedy zasnęłam, bo w szpitalu ciągle czuwałam, ciągle ktoś wchodził, robiłyśmy rutynowe badania. Pamiętam, że jak wróciłam z córką do domu to położyłam torby, usiadłam na kanapie i zasnęłam. A Julia razem ze mną.
Nie spodziewałam się, że urodzenie dziecka wiąże się z tak ogromnymi emocjami. Było wielkie szczęście, łzy, wzruszenie, ale też bezsilność, strach, cała gama uczuć, z których najważniejsza była wszechogarniająca miłość. Kiedy rodzi się dziecko, rodzi się matka. Wszystko trzeba poukładać na nowo.
Na pewno po pięciu latach małżeństwa jeszcze lepiej poznaliśmy się z mężem, jesteśmy sobie bliżsi. A pewne zmiany trzeba było zaakceptować np. zmęczenie, które się pojawiało i nie było już siły na romantyzm. Wcześniej mieliśmy taką tradycję, że w każdą środę umawialiśmy się na randki. Kiedy jednak urodziła się Julia, trudno było znaleźć siły i czas. I wtedy największym wyrazem miłości od męża była opieka nade mną w codzienności z Julią. Kiedy zasypiałam na stojąco, prosił bym szła do łóżka, a on przejmował obowiązki nad córką.
Nie, oboje jesteśmy osobami wierzącymi, świadomymi. Jedną z trudniejszych decyzji, jaką musieliśmy podjąć wspólnie było posłanie Julii do żłobka. Mieliśmy na ten temat inne zdanie. Bardzo się bałam rozstania z córką, choć tęskniłam za pracą. Uważałam, że ona sobie nie poradzi, ja nie poradzę sobie z emocjami. A mąż widział to inaczej – że Julia będzie miała kontakt z innymi dziećmi, nauczy się samodzielności, a ja w pracy, którą kocham, będę miała chwilę oddechu.
Każda historia jest inna. W naszym przypadku uważam, że słusznie postąpiliśmy i bardzo dziękuję za to mojemu mężowi, że mnie wsparł. Choć początkowo było trudno. Pamiętam, jak jechałam do mojej stacji telewizyjnej po raz pierwszy po roku przerwy. Wydawało mi się, że wylądowałam na innej planecie, w ubraniu bez plam po dziecku, umalowana (śmiech), wśród ludzi, których od dawna nie widziałam i nie rozmawiałam z nimi. A jednocześnie z wielkim lękiem w sercu, co dzieje się z Julią.
Doświadczyłam tego z kilku powodów. Po pierwsze od lat żyję i pracuję w Warszawie i nie mamy tu z mężem rodziny. Zostałam mamą dość późno, moje koleżanki już dawno odchowały dzieci, są na innym etapie życia. Moja mama odeszła i bardzo mi jej w tym czasie brakowało. Czułam się sama z moją nieporadnością, kolkami u dziecka, zmęczeniem, natłokiem emocji. Wydawało mi się, że tylko ja tak mam. Rozmowy z bohaterkami mojej książki m.in. Dominiką Gwit-Dunaszewską, Anną Czartoryską czy Klaudią Halejcio, uświadomiły mi, że inne kobiety są w podobnej sytuacji. I warto tworzyć takie wspólnoty, mieć wokół siebie dobrych ludzi, na podobnym etapie życia, wspierać się, żeby właśnie nie czuć się samotnymi.
Wiem, że byłaby cudowną babcią i żałuję, że nie doczekała wnuczki, o której tak marzyła. Mama miała dużą mądrość życiową. Kiedy wracam do naszych wspomnień to widzę, jak niezwykłą miała umiejętność godzenia nas wszystkich, wybaczania ludziom, ile pokładów dobroci, czułości. O wiele rzeczy chciałabym ją dziś zapytać, ale nie mogę.
Coraz częściej odkrywam, jak bardzo jestem do niej podobna, chociaż nie dorównuję jej z pewnością, taką była wyjątkową osobą. Ale ona cały czas dmuchała w moje skrzydła i zawsze stała za moimi plecami. Przekazała mi wiarę. Moja córka ma na imię Julia, ale na drugie Maria, po mojej mamie, która zawsze była wierna Maryi, modliła się do Niej. Julię też zawierzyłam Matce Boskiej, która odkąd pamiętam, jest bardzo obecna w moim życiu i wiem, że córka jest dzieckiem wymodlonym.
Może Panią zaskoczę, ale wbrew temu, co się mówi czy czyta, w człowieku jest duża potrzeba poszukiwania duchowości i jednocześnie duża samotność. Spotykam na swojej drodze ludzi, którzy bardzo potrzebują Boga, dobrego słowa, którzy pytają mnie o różne aspekty wiary. Są zbudowani, kiedy ofiaruję im różaniec czy medalik Matki Bożej, kiedy odbędą ze mną pielgrzymkę do Medziugorje. Wszyscy szukamy czegoś głębiej, czegoś więcej. W czasach niepokoju, napięć szczególnie potrzebujemy wiary i życzliwych ludzi. Mam nadzieję, że z mojej książki też popłynie dużo życzliwości i dużo dobrego.