Polski aktor Jan Nowicki i węgierska reżyser Márta Mészáros spędzili wspólnie 30 lat. Bardziej obok siebie niż razem – to miała być ich recepta na szczęście. Nie stanęli na ślubnym kobiercu, nie wymagali od siebie wierności. Ta recepta działała długo, w końcu jednak zawiodła. Czy otwarty związek kiedykolwiek im przeszkadzał? Dlaczego się rozstali?
Byli parą jedyną w swoim rodzaju, nie dawali się zaszufladkować. Wytrzymali ze sobą 30 lat, przetrwali niejedną burzę. I gdy wydawało się, że wreszcie znaleźli spokojną przystań – rozstali się.
Poznali się, gdy Márta Mészáros, znana na całym świecie węgierska reżyser, szukała aktora do filmu „Dziewięć miesięcy”. Andrzej Wajda polecił jej Jana Nowickiego. Nie przypuszczał, że właśnie stał się swatem... Oboje dźwigali już spory bagaż życiowych doświadczeń. On miał córkę i syna z dwóch różnych związków i opinię kobieciarza. Ona przeżyła dwa rozwody i wychowywała czwórkę dzieci. W dodatku była od niego 8 lat starsza.
Do pierwszego spotkania doszło podczas przyjęcia. Gdy Márta weszła do pokoju, wpadł jej w oko przystojniak oglądający mecz. Okazało się, że był to Jan. „Bardzo interesujący. Spodobał, mi się, wybrałam go do filmu” – po latach wspominała Mészáros. Jego wrażenia były nieco inne. „Kogoś tak brzydkiego w życiu nie widziałem. Powiedziałem: »Pani tak wygląda, jakby dziecko próbowało namalować kobietę na płocie, wszystko u pani jest nie na miejscu. (...) Niech pani spojrzy na swój nos, gdzie pani ma szyję, przecież pani nawet udusić nie można«”. A ona, zamiast się obrazić, słuchała tych impertynencji z coraz większym rozbawieniem. Docenił to.
Urzekła go jej inteligencja, poczucie humoru i dystans do siebie. Nie wierzył jednak w powodzenie filmowego projektu i nie krył się ze swoją opinią, że kobiety nie umieją reżyserować. W końcu dał się namówić. „Zagrał, napił się węgierskiego wina. Coś między nami się działo” – opowiadała Márta.
Jednak decyzja o byciu razem nie była łatwa. Márta nadal mieszkała z byłym mężem, słynnym węgierskim reżyserem, Miklósem Jancsó (rozwiodła się z nim, bo nie był jej wierny). „W ich wielkim domu w Budapeszcie zbierali się intelektualiści, ludzie kultury: pisarze, reżyserzy, operatorzy. Przychodzili, godzinami dyskutowali i palili mnóstwo papierosów, więc zamiast popielniczki stała dzieża do wyrabiania ciasta. I nagle w to intelektualne towarzystwo wlazł jakiś podpity polski aktor, którego Márta wzięła do roli w filmie »Dziewięć miesięcy«. Budapeszt się trząsł” – opowiadał z ironią Nowicki.
W końcu podjęli decyzję. „Zadzwoniłam do Janka, a on powiedział tylko tyle: „Martusiu, przyjeżdżaj do Warszawy”. Kupiłam bilet na samolot, powiedziałam mężowi, dokąd lecę. Kiedy rano wyszłam do taksówki, Jancsó wychylił się przez okno i krzyczał na całą ulicę: „Panie taksówkarzu, proszę jej nie brać! To moja żona, która jedzie do kochanka!”.
Decyzja o byciu razem nie oznaczała jednak małżeństwa. Ona nie chciała być już więcej żoną („Chyba się do tego nie nadaję” – mówiła w wywiadach), Jan nie zamierzał być mężem. Nie wymagali też od siebie wierności. Dawali sobie dużo swobody, a ona przymykała oko na jego wybryki. „Jak mogę nie akceptować, jeżeli żyję z aktorem, który codziennie gra inną rolę, pali, pije, wciela się w szaleńców? Mam świadomość, że żyję z wariatem. Poza tym ja w Budapeszcie, on w Krakowie – każdy ma swoje życie” – tłumaczyła artystka. „To było podniecające, fajne. Rozumiałam, że inne kobiety mogą go pociągać fizycznie. Nigdy nie byłam zazdrosna” – dodawała.
Sama też miewała przyjaciół – kiedy na trzy lata wyjechała do USA, związała się z pewnym sympatycznym amerykańskim profesorem. Gdy postanowiła wracać, zadzwoniła do Nowickiego, by sprawdzić, czy nadal jest wolny. „Nie mam czasu jechać do Budapesztu, jeśli chcesz, przyjedź do Warszawy, a jak chcesz ze mną rozmawiać, naucz się polskiego” – usłyszała. Przyjechała.
Nadal świetnie dogadywali się podczas pracy zawodowej, ale Márcie coraz mocniej przeszkadzało, że Nowicki nie jest prawdziwym partnerem, na którym może polegać, brakowało jej wsparcia. „W sztuce jest szczery. Tak. Gdy wyraża postać. Ale prywatnie nie. Kiedy okazało się, że trzeba żyć zwykłym, banalnym życiem, porozmawiać o codziennych sprawach, on nie umiał. Oczywiście, ja też nie jestem łatwym człowiekiem, ale naprawdę bardzo się starałam. Bo bardzo Polskę kochałam. Kochałam tam być” – mówiła po latach gorzko.
On natomiast uważał, że wiedziała, z kim się wiąże. „Nie wolno siebie traktować tak piekielnie serio, raczej odbierać związek jak zabawę dwojga ludzi w życie. Nawet odruchy serca należy przyjmować z dystansem” – mówił. A przy innej okazji dodawał: „To ich problem. Grałem z nimi (kobietami – red.) w otwarte karty: jesteśmy ze sobą tak długo, jak wytrzymamy. Z nikim nie umawiałem się na bliskość. Były zdziwione, że odchodzę. Czasami same odchodziły. Zawsze im wszystko zostawiałem. Nie interesowały mnie garnki, telewizory, samochody. Urządzałem następne życie. Może nie jestem stworzony do tego cholernego szczęścia osobistego...?”.
Przez chwilę wydawało się, że ten chwiejny układ zmieni choroba p. Jana. On sam nieźle się przestraszył, gdy poznał diagnozę. „Usłyszałem, że mogę mieć raka. Trzy dni żyłem z tą świadomością. Rak należy mi się jak mało komu: 40 lat palę papierosy, romansuję i kompletnie nie dbam o zdrowie. Wszystko robiłem do końca, do upadku, ile się da. Tym razem coś we mnie jednak pękło” – wyznał.
Zamieszkali razem, a Márta troskliwie pielęgnowała go w chorobie. „Do tej pory to był taniec godowy: praca, fascynacje, seks, podróże, jedzenie, picie. Teraz są obowiązki, opieka nad partnerem, który za chwilę może stać się ułomny. Zaczyna się rozmowa o parze ludzi. Dwoje zawodników, którzy przebiegli razem jakiś dystans, teraz będzie musiało się uzupełniać” – mówił Nowicki.
W chwili słabości zaproponował partnerce nawet małżeństwo, ale… zmienił zdanie. „Ślubu nie było. Przeszła ochota. Nie muszę się opierać o ramię drugiego człowieka. Jak dotąd” – mówił. Ona starała się znosić jego humory. „Kocham tego upartego mężczyznę. Wydaje mi się, że to byłoby bardzo smutne, gdyby któregoś dnia powiedział: »Martusiu, nie przyjeżdżaj, daj mi spokój«” – mówiła w wywiadach.
W ich relacji coraz częściej dochodziło jednak do nieporozumień. „Zwykle żyłem w harmonii z partnerką przez pięć, może sześć lat. Kiedy już dokładnie ją poznałem, gdy pojawiał się ten drugi etap, przyjaźni, okropnie mnie to drażniło” – opowiadał Nowicki. Ona widziała to inaczej: „Starałam się z nim rozmawiać o tym, że coś jest nie tak. W końcu spakowałam walizki. I wyszłam z mieszkania z ulgą” – zapewniała. Czego żałuje? „Że rozstaliśmy się nieelegancko. Cóż, ja myślę, że on nie potrafi kochać ludzi. Chociaż chce. Nie potrafi stworzyć ciepłych relacji ze swoim otoczeniem. Kochał Piotra Skrzyneckiego. Lubi swoją siostrę” – podsumowywała Mészáros.
Najbardziej dotknęło ją, gdy dwa lata po ich rozstaniu jej ukochany jednak zdecydował się stanąć na ślubnym kobiercu, tyle że nie z nią, a z Małgorzatą Potocką. Z tego związku jednak także nic nie wyszło… Może p. Jan miał rację, że nie nadaje się do życia w parze, Márta jednak wytrzymała z nim najdłużej.