"Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam załamana. Płakałam. Bałam się powiedzieć w domu, dlatego pobiegłam do Alberta, mojego chłopaka. Zawsze był taki zrównoważony, elokwentny. Najlepszy uczeń z naszego rocznika. Nie spodziewałam się, że zachowa się jak szczeniak..." Kasia, 19 lat
Nigdy nie zapomnę porodu. Tortury i magia w jednym...
– Jeszcze moment, dasz radę, widzę główkę! – krzyczy położna.
Chwila odpoczynku i znowu tak zwany skurcz. Co za bzdurna nazwa. To masakra, tortury, mordowanie żywcem. Prę z całych sił. Musi się udać już tym razem. Kolejnego bólu nie zniosę. Umrę. Cud, że do tej pory nie umarłam.
Słyszę jakieś miauknięcie. Krótka przerwa, znowu miauknięcie. Tym razem nieco odważniejsze.
– Jest syn, masz syna. – Spocona pielęgniarka kładzie mi miauczące żyjątko na klatce piersiowej.
– Halo, słyszy mnie pan? Syn! Już się urodził! – to do Alberta. Do niego to „pan”, do mnie na „ty”. Ale nie czuję urazy do położnej, gdyby nie ona, chyba nie dałabym rady.
Nie słucham już niczego, nie widzę ludzi wokół. To nagie ciałko na moim ciele... Przed chwilą byłam pewna, że jestem w piekle, a teraz nagle raj. Chcę, żeby ta chwila trwała wieki. Nigdy wcześniej nie czułam się tak... wniebowzięta. Nigdy wcześniej nie kochałam nikogo tak bezgranicznie, jak to bezbronne stworzenie na moim brzuchu.
A mały zaczyna się wiercić, podnosić nieporadnie główkę, dotykając ustami mojej skóry.
– No, mama, syn głodny – głos położnej przerywa magię tej chwili. – Zważymy go tylko, obejrzymy i będziemy karmić.
Biorą go w kąt sali, nie widzę, co robią. Potem położna przystawia mi małego do piersi. Czuję radość, miłość, która mnie rozpiera i nie może się we mnie pomieścić. Po policzkach lecą mi łzy. Nie sposób wyrazić tego, co czuję.
Jakaś ręka na mojej głowie. Albert. No tak, jest i tatuś. Żyje, choć przed chwilą był bliski śmierci.
– Zasnął bohater – śmieje się położna. Pokazuje mi, jak zabrać śpiącemu maleństwu pierś. To wcale nie takie proste, małe dziąsełka nie chcą jej wypuścić. Kładzie mojego syna w plastikowym szpitalnym wózeczku. Dostrzega zawód w moim wzroku.
– Odpocznij, jeszcze się nim nacieszysz – mówi cicho.
Wysyłam Alberta do domu. Udaję, że jestem zmęczona. Nie chcę znów dać się nabrać, nie chcę mu zaufać, bo nie wiem, czy znów nie stchórzy.
– Czyś ty oszalała?! Chcesz urodzić?! Mnie w to nie mieszaj! – darł się na wieść o ciąży. – Stary mnie zabije...
Bohater. Ojciec za dychę. Nie ojciec, tylko dawca spermy. Byłam załamana. Płakałam. Bałam się powiedzieć w domu, dlatego pobiegłam do Alberta. Zawsze był taki zrównoważony, elokwentny. Najlepszy uczeń z naszego rocznika. Nie spodziewałam się, że zachowa się jak szczeniak.
– Gówniarz! Tchórz! – rzuciłam i wyszłam.
– Nawet nie wiem, czy to moje dziecko! – Słyszałam za sobą, zbiegając ze schodów.
Chciałam się zabić. Myślałam, że go kocham, że on mnie kocha. Mówił wcześniej dużo o wspólnej przyszłości, o tym, że odziedziczy po ojcu interes... Sklep monopolowy. Wielki mi interes. Pierwsza żulernia w naszym miasteczku.
Oparcie znalazłam w starszej siostrze. Boże, jak dobrze, że akurat przyjechała. Naprawdę byłam gotowa coś sobie zrobić. Od razu zauważyła, że mam poważny problem.
– Co tam, mała? – Przytuliła mnie, patrząc mi w twarz.
Zerknęłam do lustra. Ze starannego makijażu, robionego obficie czarną kredką co rano, zostały brudne smugi na twarzy, rękawach i dłoniach. Próbowałam się powycierać. Szloch nie pozwalał mi mówić. Usiadłyśmy na kanapie w pokoju, zapaliłam papierosa. Miałam w nosie, że mama będzie krzyczeć, żebym nie paliła w domu. Miałam teraz większe problemy.
Siostra zapaliła ze mną, chyba pierwszy raz. Zaciągnęłam się dymem, to mnie trochę uspokoiło.
– Jestem w ciąży – powiedziałam.
Czekałam, co powie, ale ona tylko wyrwała mi papierosa, zgasiła swojego i otworzyła okno.
– No ładnie. Z tym... Einsteinem? – zadrwiła.
– Z Albertem – poprawiłam ją.
Znowu wchodziła w rolę uszczypliwej starszej siostry.
– Nie zdążysz zrobić matury. – Zaczęła się zastanawiać. – Rozumiem, że rodzice nie wiedzą.
– No nie. Ale nie mów im, proszę cię, błagam...
– Jasne, że nie powiem, zwariowałaś? Sama powiesz – rzuciła bezlitośnie.
– Boję się.
– Nie bądź dzieckiem, to za poważna sprawa. W nich cała nadzieja. A ten tam... Ojciec dziecka... wie?
Nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam szlochać.
– Co, zginął tragicznie w wypadku? Auto go przejechało? Napił się środka do przetykania rur? Czego ryczysz?!
– Bo nieeee chceee dzieeecka ani mnieeee... – wyłam już na całego.
– No pewnie, przewodniczący szkoły, syn „biznesmena”, a tu dziecko. Nie dziwię mu się. Ochłonie i zmieni zdanie, zobaczysz. – Anka nie rozczulała się nade mną za bardzo.
– Jakbyś słyszała, co mi mówił... – szlochałam.
– Przeprosi cię, zobaczysz. A jak nie, to niech spada, poradzimy sobie bez niego. Byłaś już u lekarza?
Pokręciłam głową.
Zbierałam się tydzień, czekałam, aż Anka znowu przyjedzie.
Nawet nie było tak źle. Może dlatego, że była ze mną siostra. Stała obok, widać było, że już wie o wszystkim, że jest po mojej stronie. Nikt na mnie nie wrzeszczał ani nie chciał wyrzucić z domu.
Rodzice przyjęli wiadomość bez entuzjazmu, ale ze spokojem. No i jeszcze jedna rzecz. Szkoła. Zdziwiłam się, gdy mama powiedziała, że bierze to na siebie. Poszła do dyrektora sama, nie wiem, co powiedziała i jak.
– Wychowawca wie, dyrekcja też, nikt nie będzie ci robił problemów – oznajmiła po powrocie. – Z kolegami i koleżankami musisz poradzić sobie sama.
Anka powiedziała mi później, że słyszała, jak mama płacze. Jak mówi tacie, że to jej wina, bo nigdy nie miała czasu, żeby ze mną rozmawiać. Że powinna była pójść ze mną do lekarza, gdy zaczęłam chodzić z Albertem. Że to przez nią rzuciłam się w ramiona pierwszego lepszego, bo nigdy nie potrafiła mi okazać, jak bardzo mnie kocha... Płakałam, kiedy tego słuchałam.
– Dlaczego mi po prostu tego nie powie? Dlaczego ciągle daje mi odczuć, że jest ze mnie niezadowolona? Że jestem dla niej jednym wielkim zawodem? Teraz w dodatku ma powód...
Kiedy wszystko jakoś się ułożyło i poczułam, że ciąża to nie koniec świata, zaczęłam się zamartwiać o dziecko. Przypomniałam sobie, kiedy zaliczyliśmy wpadkę... I miałam kolejny powód do łez. Potem parę razy się upiłam, nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Że już o papierosach nie wspomnę. Śniły mi się po nocach jakieś potworki, które były moimi dziećmi. Popadałam w paranoję.
– Bardzo ci tak dobrze – gromiła mnie Anka, kiedy się jej skarżyłam, że prześladują mnie złe sny. – Jak ci mówiłam, żebyś nie piła, to byłaś mądrzejsza! Dorosła się czułaś, cholera! I żebym cię z papierosem w ciąży nie zobaczyła, bo ci nogi z tyłka powyrywam!
Nie musiała mnie straszyć, sama przecież wiedziałam. Przestałam palić, unikałam imprez, zaczęłam zdrowo się odżywiać, bo chciałam mieć zdrowe dziecko.
– Nie można było tak wcześniej? – zapytała mnie kiedyś mama.
Zastanawiałam się, czy się obrazić, ale widziałam w jej wzroku tyle ciepła...
Albert zreflektował się dwa miesiące przed porodem. Przyszedł do mnie z kwiatami i pierścionkiem.
– To przeprosiny? – zapytałam.
– I oświadczyny – powiedział.
Kwiaty wzięłam, a pierścionek... Powiedziałam, żeby sobie wsadził.
– Ty myślisz, że po tym wszystkim, co mi mówiłeś, teraz powiem „tak”? – zakpiłam. – A może tatuś ci kazał, żeby dziecko nie było nieślubne... Bo jednak wyprzeć się nie możesz, wszyscy nas razem widywali...
Nie odpowiedział. Chyba trafiłam.
– Słuchaj, wybaczam ci, bo wiem, że dziecku potrzebny jest ojciec. Ale niczego ci nie obiecuję. Chcesz być ze mną, to musisz się sprawdzić. Ja mam już wystarczająco przechlapane. Wpadka przed maturą. Kiepski mąż naprawdę nie jest mi potrzebny.
– Dlaczego zaraz kiepski...
– To pokaż, że jesteś odpowiedzialny.
Nigdy wcześniej taka dla niego nie byłam. Wcześniej tylko tiu, tiu, tiu, skarbie, kochanie, misiaczku... Nie spodziewał się tego. Myślał, że go przyjmę. Czułam satysfakcję, że dostał po nosie. Miałam nadzieję, że się nie zniechęci.
Kiedy wieźli mnie z porodówki na salę, na korytarzu czekali rodzice... i Albert. Z kwiatami. Jednak nie poszedł do domu.