Artur Żmijewski za swój największy sukces uważa rodzinę. Z żoną Pauliną są szczęśliwi od prawie czterech dekad mimo zawirowań i doczekali się trójki dzieci: córki Ewy oraz synów Karola i Wiktora. Aktor znany z roli ojca Mateusza za wszelką cenę nie chciał powtórzyć błędów ojca, który opuścił rodzinę, gdy ten miał 8 lat.
Gwiazdor seriali takich jak „Na dobre i na złe” czy „Ojciec Mateusz” oraz filmów takich jak „Katyń”, „Mój rower” czy „Nigdy w życiu” obiecał sobie przed laty, że zrobi wszystko, by nie popełnić błędów ojca i jeśli założy rodzinę, będzie jej wierny do końca. Dziś Artur Żmijewski (55) z dumą mówi, że choć nie było łatwo, słowa dotrzymał. Miał osiem lat, gdy tata wyprowadził się z domu, zostawiając jego i brata pod opieką mamy.
- Brakowało mi męskiego wzorca, więc go sobie... stworzyłem – opowiada aktor. W myślach widział siebie jako dorosłego mężczyznę, który opiekuje się najbliższymi i nigdy nie zawodzi.
Wyświetl ten post na Instagramie
Tak było, gdy w liceum poznał Paulinę Petrykat. On - humanista z głową pełną marzeń, był w trzeciej klasie. Ona - twardo stąpająca po ziemi matematyczka, dopiero rozpoczynała naukę w legionowskim ogólniaku. Mijali się na szkolnych korytarzach, ale pewnego dnia ich spojrzenia spotkały się i... - Stało się! To było jak grom z jasnego nieba – wspominała Paulina.
Po maturze Artur oświadczył się, by mieć pewność, że nikt mu jej nie odbije. Tyle, że wkrótce zakochał się w innej dziewczynie! W warszawskiej szkole teatralnej uległ urokowi Magdaleny Wójcik. Wyznał to narzeczonej, a ona ze stoickim spokojem oświadczyła, że... poczeka, aż mu przejdzie. Pół roku później wrócił, ukląkł przed ukochaną i obiecał, że nigdy więcej jej nie zostawi.
Wyświetl ten post na Instagramie
Oboje byli już po studiach, gdy w 1992 roku złożyli sobie w legionowskim kościele przysięgę miłości i wierności. Rok później powitali na świecie Ewę. - Nagle musiałem nauczyć się odpowiedzialności za inną osobę – wspomina Artur i dodaje, że córka uwiodła go od razu, gdy tylko wziął ją w ramiona.
Wyświetl ten post na Instagramie
Gdy w 2000 roku rodzina państwa Żmijewskich powiększyła się o Karola, a dwa lata później dołączył do niej Wiktor, ich tata był już jednym z najbardziej rozchwytywanych polskich aktorów.
- Przegapiłem te chwile, kiedy chłopcy zaczynali stawiać pierwsze kroki, mówić pierwsze słowa… Żona była przy nich, ja nie – opowiada z żalem.
Paulina, choć marzyła o pracy naukowej (jest magistrem chemii), poświęciła się macierzyństwu. Wychwalała męża, że jest złotą rączką i - jak trzeba - naprawi cieknący kran, powiesi żyrandol czy przybije półkę, ale był moment, kiedy widziała, że od sukcesów po rolach u Pasikowskiego zaszumiało mu w głowie. Często nie było go w domu, zaczął kląć, jakby duszę i serce pochłonęła mu praca. Ale czekała, ufała mu i kochała.
- Uleganie pokusom nie zależy od zawodu, jaki się uprawia, ale od tego, jakim się jest człowiekiem – powtarzała. Wierzyła, że ukochany zrobi wszystko, by ich dzieci: Ewa, Karol i Wiktor, miały poukładane dzieciństwo. - Żona pozwala mi myśleć, że jestem głową rodziny – żartuje aktor, przyznając, że to Paulina panowała nad wszystkim. Dzięki niej miał spokój i komfort, by grać. Ale był i taki czas, kiedy to on stanął za nią murem.
Wyświetl ten post na Instagramie
Po odchowaniu pociech Paulina zaczęła realizować się zawodowo. W rodzinnym Legionowie założyła prywatne przedszkola, szkołę i gimnazjum. Kilka lat temu ktoś rzucił podejrzenie, że jej spółka bez przetargu nabyła działkę, sprawa znalazła finał w sądzie. Umorzono ją, ale Artur widział łzy i emocje spokojnej dotąd partnerki.
- Nasze życie rodzinne ucierpiało. Coraz częstsze były awantury. W domu panowała nerwowa atmosfera. Doszło nawet do tego, że żona brała silne leki uspokajające - wyznał.
Wyświetl ten post na Instagramie
Państwo Żmijewscy, chociaż uchodzą za wzorowe małżeństwo, twierdzą, że daleko im do ideału, a ich życie rzadko przypomina sielankę. Przyznają, że na początku trudno im było tolerować swoje upodobania i ustępować sobie nawzajem, a ciche dni miały miejsce przynajmniej raz w miesiącu.
Najważniejsza okazała się obopólna dobra wola, to, że się kochają oraz wiara w Boga, która dla nich obojga punktem odniesienia. Wciąż zdarza się im pokłócić, ale to dlatego, że uwielbiają się godzić. Artur Żmijewski uważa, że rodzina to coś, o co trzeba bezustannie dbać. - To miłość, zaufanie, chęć współpracy i porozumienia. Jeśli trudności powodują, że ludzie się od siebie odwracają, to znaczy, że któregoś z tych elementów nie ma – tłumaczy.
Jego ojciec tego nie rozumiał. Dlatego odszedł. On każdego dnia walczy o szczęście ukochanej kobiety i dzieci, bo dzięki nim czuje się spełniony. - Rodzina to nie tylko przywilej, ale również ciężka praca – podkreśla z mocą.
Wyświetl ten post na Instagramie