Anna Polony (84 l.) zasłynęła jako wybitna aktorka teatralna. Kina i telewizji nigdy nie lubiła, choć kilka razy pojawiła się na ekranie. Sukcesy w życiu zawodowym nie przekładały się na życie prywatne. Wyszła za mąż z miłości, ale on odszedł do innej kobiety. Zakochała się jeszcze tylko raz, ale to nie była szczęśliwa miłość. On był żonaty, a niedługo później zginął tragicznie. Oto historia życia i miłości Anny Polony.
- Nigdy nie akceptowałam swojej aparycji. W tym względzie Stwórca się nie popisał, choć nie poskąpił mi talentu” – mówi Anna Polony. Swoje wady wymienia jednym tchem: „Jestem impulsywna, gadatliwa, złośliwa, pazerna, zazdrosna...”. Ale na pewno nie przewrażliwiona na swoim punkcie. W każdym razie nie miała za złe studentom, że nazwali ją „Smoczycą”.
Wyświetl ten post na Instagramie
Życie doświadczało Annę Polony w bardzo bolesny sposób. Przyszła na świat w Krakowie 21 stycznia 1939 r. Kilka miesięcy wcześniej zmarł jej ojciec. Była najmłodsza z pięciorga rodzeństwa, a gdy się urodziła, jej mama miała już 46 lat. Na spacery zabierała ją zwykle 17-letnia siostra. „Jeździła ze mną po Plantach i wszyscy biedną posądzali, że to jej nieślubne dziecko”. Pani Anna wspominała, że mama wstydziła się tego kolejnego dziecka. Synowie żonaci, starsza córka zamężna, a tu ona z niemowlakiem...
Z wczesnego dzieciństwa doskonale zapamiętała koszmar wojny. Przed oczami ma wciąż taki obrazek: Jedzie z siostrą do Krzeszowic pod Krakowem. Ale pociąg zatrzymuje się dopiero na stacji za Krzeszowicami. Niemcy wyrzucają wszystkich z wagonów i zamykają w poczekalni. 6-letnia Ania bardzo się boi. „Jezus, co tam się działo! Wyłam, piszczałam, siostra usiłowała mnie uspokoić. Nagle wszedł przystojny esesman. Pamiętam kolor jego oczu: niebieskie, jak lazurowe niebo, ale zimne i złe. Był wściekły na histeryzujący tłum. Wrzasnął, żeby się uspokoić i wypuścili nas. Od tego czasu czułam lęk przed mundurowymi” – wspomina.
Lata powojenne nie były wcale łatwiejsze. Mama Anny prowadziła zakład introligatorski, a „prywaciarzy” komunistyczne władze nie traktowały dobrze. „Byłam dzieckiem kobiety, która ma prywatny zakład, czyli ta gorsza” – mówi pani Anna.
Wyświetl ten post na Instagramie
Jej decyzję o studiach na krakowskiej PWST rodzina przyjęła ze zrozumieniem. Na trzecim roku poznała Marka Walczewskiego. Razem skończyli studia, a w 1961 r. pobrali się i zamieszkali razem z mamą Anny. „Między nami była wielka miłość, wielka przyjaźń i wielkie konflikty” – zdradziła po latach gwiazda. Od początku do siebie nie pasowali. Ona domatorka, a on... „Nienawidziłam stylu życia, który kochał mój mąż, czyli nocnych biesiad i wyciągania z lodówki wszystkiego, co się z trudem zdobyło. Mama spała i dzięki Bogu to było przeszkodą w nocnych burdach” – tłumaczyła.
Mimo to przetrwali ze sobą aż 13 lat. Oboje występowali w krakowskim Starym Teatrze, ale rzadko spotykali się na scenie. Polony grała głównie w przedstawieniach w reżyserii Konrada Swinarskiego, a Walczewski u Jerzego Jarockiego. „Te grupy ze sobą konkurowały. Obie znakomite. Cieszyłam się z sukcesów Marka, ale byłam zazdrosna pod spodem. On się cieszył z moich sukcesów, ale był zazdrosny na zewnątrz – zły i złośliwy” – twierdzi aktorka.
Oddalili się od siebie na dobre na początku lat 70. Walczewski przeniósł się wtedy do Warszawy, gdzie poznał Małgorzatę Niemirską. Ich romans wybuchł natychmiast, ale Anna odkryła prawdę jako ostatnia. „Od obcych ludzi dowiedziałam się, że w moim małżeństwie nie wszystko jest w porządku (...). Gdy więc nagle zadzwonił z prośbą o rozwód, to jakbym dostała w twarz” – mówi. Rozstanie przypłaciła ciężkim rozstrojem nerwowym.
Wyświetl ten post na Instagramie
W jej życiu już od pewnego czasu ważne miejsce zajmował wtedy Konrad Swinarski. „Zakochałam się w nim wielką duchową miłością. Zaczęliśmy rozumieć się bez słów (…). Śmiało mogę powiedzieć, że Swinarski mnie stworzył i jako aktorkę, i jako kobietę” – przyznaje pani Anna. Bardzo jej się podobał jako mężczyzna, ale do romansu nie doszło. On był żonaty, plotkowano też o jego biseksualności. Za to na scenie stworzyli wyjątkowy duet. U niego zagrała role, o jakich marzyła: Rachelę w „Weselu”, Ofelię w „Hamlecie”. „Kochałam go, mimo że byłam mężatką. Ale inaczej kochałam męża, a inaczej jego. Oczywiście próbowałam różnych rzeczy, żeby go uwieść. Ale możliwa jest przyjaźń między kobietą i mężczyzną bez udziału łóżka” – tłumaczy.
Cios przyszedł nagle w 1975 r. Była już wtedy po rozwodzie. Akurat mierzyła w garderobie czarną suknię do roli Gertrudy, wdowy po Hamlecie, gdy dostała wiadomość, że Swinarski zginął w katastrofie lotniczej. Cały świat runął. Już nigdy nie zakochała się w żadnym mężczyźnie.
Wyświetl ten post na Instagramie
Po śmierci Swinarskiego zaangażowała się w wychowywanie młodych aktorów. Kochali ją, ale budziła ich lęk. „Łatwo popadałam w irytację i gniew, który objawiał się głównie krzykiem – zdradza i dodaje: – Tak naprawdę wiedzieli, że jeśli krzyczę, to przecież dlatego, żeby byli wspaniali”.
Za filmem nigdy nie przepadała. „Mam wyraziste rysy i ekspresyjną mimikę. To dobre na scenie. Natomiast kamera przy nadmiernej ekspresji deformuje twarz kobiety. Przed nią zawsze muszę pamiętać, co wyprawiam z twarzą. To mnie krępuje” – przyznaje. Jedną z jej pamiętnych ról była ta w serialu „Z biegiem lat, z biegiem dni”, choć uważała, że była za młoda na panią Dulską.
Ostatnio już prawie nie grywa. „Obecna forma teatru nie jest już dla mnie magnesem. Coraz mniej liczy się słowo, a coraz bardziej cała ta nowoczesna otoczka” – twierdzi. Nie ukrywa, że coraz częściej myśli o śmierci. „Starość jest po to, żeby lżej odchodziło się z tego świata, żeby człowiek tak strasznie nie żałował, że ten koniec się zbliża – mówi p. Anna.
A w jakim filmie chciałaby jeszcze zagrać? „»Ostatnia Mohikanka«, o tym, jak stara baba walczy z całym światem przeciwko niszczeniu i postponowaniu wartości, które ona kocha. Na końcu zostaje sama. Ktoś pyta: »warto było?«, a ona odpowiada: »warto«, bo sztuka nadała sens mojemu życiu” – podsumowuje.