Była żona Zbigniewa Zamachowskiego, aktorka Aleksandra Justa w najnowszym wywiadzie opowiedziała o tym, jak radziła sobie po rozstaniu z mężem. Czy po ponad 10-ciu latach od głośnego rozwodu, wybaczyła byłemu mężowi? Jak dziś wyglądają ich relacje? Czym obecnie zajmuje się Aleksandra Justa?
Aleksandra Justa jest znaną aktorką oraz byłą żoną Zbigniewa Zamachowskiego. Para ma czwórkę dzieci, które po rozstaniu zostały przy mamie. Jak Aleksandra Justa i jej dzieci przetrwały medialny szum wokół rozwodu i związku Zbigniewa Zamachowskiego z Moniką Richardson? Jakie aktorka ma dziś relacje z byłym mężem i czy wybaczyła mu opuszczenie rodziny?
Przyzwyczajamy się do tego, że jak rodzimy dzieci, to wszystko robimy dla potomstwa, dla męża, a siebie stawiamy na ostatnim miejscu. W natłoku spraw codziennych, włącza się niestety taki autopilot. Wtedy brakuje czasu na zastanowienie, co chciałabym zrobić dla siebie. Ja do dzisiaj w moim domu nie mam swojego pokoju. Był zawsze pokój dla męża, a ja nawet nie pomyślałam o tym, że mogę mieć swoją małą przestrzeń do pracy i do odpoczynku.
Zgadza się, tylko to „Ja” musi być w konfiguracji z osobą, z którą się żyje. Kiedyś powiedziałam mojej najstarszej córce, co ona zrozumiała lepiej dopiero po latach, że kiedy ją urodziłam, to w pewnym sensie skończyło się moje życie. Byłam po studiach, grałam w Teatrze Studio, ale założyliśmy ze Zbyszkiem rodzinę i na tym się skupiłam. Tylko jeśli kiedyś człowiek się nie zatrzyma i nie zapyta odbicia w lustrze: „czego chcesz od siebie, czego oczekujesz od partnera”, to może być tak, że najbliższe osoby żyją przez lata obok siebie.
Mam tendencję do chowania się za siebie samą, ale nie czułam się szarą myszką. Nie chowałam się przed życiem, tylko nie lubiłam rozgłosu. Są osobowości, które sprzedadzą wszystko, żeby być na świeczniku, ale ja do nich nigdy nie należałam. Właściwie sama wychowałam czworo dzieci, spotkało mnie wiele przykrości opisywanych przez partnerkę byłego męża na łamach prasy, na naszą rodzinę nasyłano paparazzi... To wszystko miało na nas bardzo duży wpływ.
Pani Monika ma sądowy zakaz wypowiadania się na nasz temat, a co do innych spraw, to nie ja składałam pozwy. Została mi rzucona rękawica, a ja ją podniosłam. Gdybym nie walczyła, to być może moje dzieci, nie dość, że rodzina im się rozpadła, straciłyby też swój dom. Trudno mi zrozumieć, że z jednej strony w Polsce zachęca się kobiety do walki o alimenty, a z drugiej, kiedy taka kobieta dostaje na kilkoro dzieci duże alimenty, bo jej mąż bardzo dużo zarabiał, to podnosi się larum. Przecież według prawa dzieci powinny mieć taki sam standard życia, jaki miały przed rozwodem. O to walczyłam, odchorowałam to bardzo. Szybko zweryfikowały się też moje przyjaźnie i te prywatne, i zawodowe. Dziś wiem, że gdybym była w potrzebie, to do Wojtka Malajkata i jego wspaniałej żony na przykład zawsze mogę się zwrócić.
Tak. Nie lubię obciążać innych swoimi kłopotami i początkowo starałam się sobie radzić poprzez sport, pływanie, ale w końcu przestałam nad tym stresem panować. Byłam podenerwowana, dużo płakałam, bolało mnie kłamstwo i niesprawiedliwość. Ale nie popadłam w odrętwienie. Dzieci mnie potrzebowały, mieszkaliśmy poza aglomeracją, więc musiałam je wszędzie wozić. Dzisiaj mam z dziećmi doskonały kontakt, potrafimy się z siebie śmiać, nie zboczyły na złą drogę, chociaż też potrzebowały terapii, by się z tym wszystkim uporać. Gdy skończyłam kurs mindfulness mówiły:„Mamo, przestałaś się nakręcać.”
Medytacją interesowałam się już 20 lat temu. Pojechałam nawet na zajęcia do Małgosi Braunek, ale wtedy mieszkałam na drugim końcu Warszawy i logistycznie to było bardzo trudne. Czasami pozwalałam sobie jednak na krótki wyjazd, żeby pobyć sama ze sobą. Miałam panią do pomocy, bo Zbyszek dużo pracował i właściwie nie było go w domu.
Byliśmy razem prawie 20 lat i był czas, żeby przełknąć wiele gorzkich pigułek i pracować nad związkiem. Pochodzę z dużej rodziny i dla mnie ona jest nadrzędną wartością. Rozpad małżeństwa zawsze traktuję jako jedną z największych porażek w życiu. Dla dzieci jest lepiej, kiedy rodzina jest pełna, lecz jeśli zaczyna się źle dziać, a między małżonkami brakuje miłości, życzliwości, że o wdzięczności nie wspomnę, to lepiej tego dzieci nie uczyć. Ale jeśli ludzie nadal mają te same priorytety, to wierzę, że są w stanie się dogadać.
To był przełomowy czas, kiedy w prasie ukazywało się mnóstwo nieprawdy, kiedy w sądzie musiałam tłumaczyć się z każdej wydanej złotówki. Jechałam autem, w radiu usłyszałam o treningu uważności. Byłam w tzw. czarnej dziurze, a psychologia była dziedziną, która mnie zawsze interesowała. Zapisałam się na warsztaty mindfulness. To jest taki powrót do tego, jak żyła moja babcia – żyła tu i teraz. Robiła tylko jedną rzecz w danym momencie, a kiedy miałam jakiś problem, zawsze kierowała wzrok i uwagę tylko na mnie.
Organizowałam kursy w Centrum Praw Kobiet dla pań poharatanych życiowo, a od 6 lutego prowadzę warsztaty przy ul. Śniadeckich w Warszawie. Przez osiem tygodni uczymy się być życzliwym dla siebie.
Nie zastanawiam się nad tym, moim celem jest dobrze przeżyty dzień. Oczywiście nie da się żyć bez planowania, ale nie wiadomo nawet co się wydarzy jutro. Dlatego uwolnienie się od tego myślenia, daje przestrzeń na to, co jest teraz. Dzieci są już duże, mam więcej czasu i nie wykluczam, że poznam jeszcze kogoś, z kim będę w szczęśliwym związku.
Mieszkamy wciąż razem w Pęcicach, mamy bliską relację, wciąż uczę się tej ich dorosłości. Marysia pracuje w Radiu Nowy Świat i lubi to, synowie też uczą się i pracują.
To jest pytanie do Broni. Na razie się uczy, nie jest to aktorstwo. Dzieci nie chcą, bym o nich mówiła publicznie i zamierzam to uszanować.
Jesteśmy w stanie iść razem z dziećmi na obiad i to jest dla nas ważne. A to czy ktoś, kto nabroił, wyciągnie wnioski z tego co się wydarzyło, to już jest poza mną. Zawsze warto pracować nad wybaczeniem. Mnie uczyła tego moja mama, nie można było iść spać pokłóconym. Myślę, że potrafię wybaczać, chociaż to zawsze jest proces.
Rozmawiała Violetta Kraskowska. Wywiad ukazała się 6 lutego 2023 r. w tygodniku "Dobry Tydzień".