"Do szycia miałam prawdziwy dryg i moja nauczycielka ze szkoły krawieckiej, gdy robiła u mnie zakupy, zawsze wypominała mi, że zmarnowałam talent..." Irena, 50 lat
Zabrałam się za porządki w szafie na strychu. Nie znosiłam tego robić, ale nie miałam wyjścia. Niektóre rzeczy do niczego się nie nadawały i niepotrzebnie zajmowały miejsce. W pewnej chwili wpadły mi w ręce spodnie męża, które uszyłam mu w czasach, kiedy trudno było cokolwiek dostać. Powróciły wspomnienia.
Z zawodu byłam krawcową, ale w tym fachu nie przepracowałam ani godziny. Tak się złożyło, że zaraz po szkole dostałam pracę w kiosku RUCH-u. W dobie kryzysu ten przypadek okazał się zbawienny, bo nie dość, że mieliśmy pod dostatkiem mydła, proszku do prania i papieru toaletowego, to jeszcze dysponowałam towarem do transakcji wymiennych. Najcenniejsze były oczywiście papierosy, ale za perfumy też można było sporo załatwić. W ten sposób weszłam w posiadanie czterech metrów bieżących szarej krepy. Był to materiał prima sort!
Postanowiłam, że córce uszyję galową spódniczkę, sobie spódnicę i kamizelkę, a mężowi spodnie. Wzięłam miarę i zabrałam się do roboty.
– Mamusiu, wolałabym, żeby ta spódniczka była granatowa – marudziła Grażynka. – Nie lubię szarego koloru.
– Dziecko, nie wybrzydzaj – zganiłam córkę. – Wiesz, jak ciężko dostać taki materiał. On się nie gniecie i nie zaciąga. Będziesz zadowolona, a inne dziewczynki będą ci zazdrościć.
– Lepsza byłaby granatowa – nie ustępowała moja pociecha.
– Nie denerwuj mnie, bo z tego materiału uszyję ojcu kamizelkę! – krzyknęłam.
Do szycia miałam prawdziwy dryg i moja nauczycielka ze szkoły krawieckiej, gdy robiła u mnie zakupy, zawsze wypominała mi, że zmarnowałam talent.
Skroiłam materiał na spodnie i wzięłam się za fastrygowanie. Ze spódnicami nie miałam żadnych problemów, ale przy portkach musiałam się trochę pogimnastykować. Chciałam, żeby dobrze leżały.
– Zenuś, chodź przymierzyć spodnie! – zawołałam.
Gdy je ubrał, bacznie się przyglądałam, czy wszystko jest jak należy.
– Włóż buty, żebym mogła je od razu podłożyć – poleciłam.
Zaznaczyłam, co trzeba, i wróciłam do szycia. Starannie wszyłam zamek błyskawiczny i przyszyłam guzik. Pozostało mi jedynie prasowanie. Gdy skończyłam, poczułam rozpierającą dumę. Spodnie były jak z żurnala!
– Irenko, leżą idealnie – chwalił mnie mąż. – Tak dopasowanych portek to chyba jeszcze nie miałem. Ale zaraz, gdzie one mają rozporek?
Zaczął macać się w poszukiwaniu pewnego ważnego elementu męskiej części garderoby, a do mnie dotarło, że... uszyłam damskie spodnie.
– Zenuś, one nie mają rozporka – odpowiedziałam, z trudem zachowując powagę. – Suwak jest z boku, bo to wersja dla kobiet.
– Popatrz, a ja podczas przymiarki niczego nie zauważyłem – roześmiał się małżonek.
– Ale ze mnie krawcowa, jak z koziej dupy trąba – śmiałam się do łez. – Ściągaj te portki. Jakoś ci je przerobię.
– A daj sobie spokój – odparł Zenek. – Teraz leżą idealnie, a nie wiadomo, co wyjdzie z tej przeróbki. Jakoś się przyzwyczaję, a jak założę sweter, to nie będzie widać.
Stanęło na tym, że mąż poszedł w nich na drugi dzień do pracy. Z niepokojem oczekiwałam jego powrotu. Bałam się, że koledzy mogą się z niego wyśmiewać. Wszak kierowcy pekaesów do najspokojniejszych nie należeli.
– Irenko, nie wyobrażasz sobie nawet, jak się chłopakom spodobały moje spodnie! – zawołał od progu. – Boluś to nawet prosił, żebym się ciebie zapytał, czy byś mu takich nie uszyła.
– O nie, nie będę chłopom damskich spodni szyć! – krzyknęłam i zaczęliśmy się śmiać do rozpuku...
Złożyłam spodnie i odłożyłam je na miejsce.
– Na pewno ich nie wyrzucę – powiedziałam sama do siebie.