"Uważam, że to synowa zniszczyła naszą rodzinę! Od początku wiedziałam, że nie jest dobrą żoną..."
Fot. 123RF

"Uważam, że to synowa zniszczyła naszą rodzinę! Od początku wiedziałam, że nie jest dobrą żoną..."

"Nie rozumiem, dlaczego mój syn tak cierpiał po rozwodzie. Ludzie we wsi plotkowali, że to wszystko przeze mnie, bo się do młodych wtrącałam. A ja przecież chciałam swoje dziecko chronić, nie dopuścić, żeby ta kobieta go zmarnowała. Niestety i tak go nie uchroniłam. Gdyby mnie posłuchał i nie żenił się z Marzeną, nie byłoby tej tragedii..."  Marianna, 58 lat

Zaczęło się od tego, że nasz Andrzejek za wcześnie zaczął myśleć o dziewczynach. Już w zawodówce na zabawy motorem jeździł i po wsi z pannami spacerował. Ale żeby to choć rzeczywiście dobre panny były, ale gdzie tam, szkoda gadać.

Syn miał gospodarstwo i był dobrą partią

Andrzej postawny był, przystojny. Mieliśmy duży dom i gospodarstwo, to nic dziwnego, że dziewuchy się koło niego kręciły. Tłumaczyłam mu nieraz:
– Synu, pobaw się z dziewczynami, ale nie żeń się jeszcze, bo nie wiadomo, na jaką trafisz. Dziewczyny teraz są przebiegłe!
Ojciec też go upominał, żeby nie dał się złapać na dziecko. Tłumaczył, że odkąd wprowadzili alimenty, to dziewuchy się wycwaniły, że kiedyś musiały tyłków bardziej pilnować, bo nikt im na dzieci nie płacił i wstyd był większy niż teraz.
– Mamo, tato, będę się na wiosnę żenił z Jolką Stasinków – powiedział nam raz znienacka. Zaniemówiliśmy z mężem ze zdziwienia.
– Synu, a to już chyba gorzej trafić nie mogłeś, przecież jej ojciec to pijaczyna, w domu ich kilkoro, bida aż piszczy – kręciłam głową nad wyborem syna.
– Ale my chcemy się pobrać, mamo.
– Andrzejku, sama widziałam, jak ją Sławek Kazików samochodem woził, a ona się do niego kleiła. I ty chcesz z nią ślub brać?! – krzyczałam.
Tłumaczyliśmy mu kilka tygodni, zanim zrozumiał, że taka żona to nie dla niego, i przestał się z nią spotykać. Co by ludzie powiedzieli, jakbyśmy byle dziadówę do domu i na gospodarstwo przyjęli?!
– Jak pojedziesz do dziewczyny, to rozejrzyj się trochę, jak jest w obejściu, jakie budynki, czy sprzęt jaki w podwórzu stoi, czy w domu czysto – tłumaczył mu ojciec. – Jak weźmiesz bogatszą z domu, to i w życiu się prędzej czego dorobisz. Szukał jeszcze cztery lata, nim się ożenił.

Synowa od początku mi się nie podobała

Nasza synowa, Marzena, mieszkała daleko, ze 30 km od nas, dlatego nikt nie znał ani jej, ani jej rodziny. Jak ją do nas przywiózł pierwszy raz, to pomyślałam, że gdzie tam ona do niego się nadaje. Wymalowana, wypindrzona, widać, że do roboty dwie lewe ręce. Powiedziała, że w banku spółdzielczym pracuje, a jej rodzice mają duże zmechanizowane gospodarstwo, ze dwa razy większe od naszego. „Ma się za bogaczkę, patrzcie ją, zarozumiała jakaś”, pomyślałam.
– Dzisiaj dziewczyna to pracuje, póki za mąż nie wyjdzie i dziecka nie urodzi, a potem to wiadomo, urlop wychowawczy bierze, bo w domu i w obejściu ma co robić – tłumaczył mój mąż, gdy młodzi byli u nas na pierwszym obiedzie.
Ja nie mam zamiaru rezygnować z pracy, przecież dużo kobiet ma rodzinę i pracuje – odpowiedziała stanowczo Marzena, patrząc na przyszłego teścia z niechęcią. „No, synku, do kobiet to ty szczęścia nie masz”, pomyślałam sobie wtedy ze smutkiem. Chcieliśmy Andrzejka przestrzec przed tym małżeństwem, ale on się uparł.
– Żadna wam się nie podobała. A ja przecież niedługo skończę 30 lat, chcę mieć wreszcie swoją rodzinę – mówił. – Poza tym Marzenka jest w ciąży – wyznał, spuszczając głowę.
– Popatrz, Heniek, teraz to dziewczyny wcale wstydu nie mają – mówiłam swojemu chłopu. – Każda jedna w ciąży od razu do ołtarza ciągnie.

W kościele na ślubie płakałam z żalu, że mój ukochany syn się żeni

Odtąd inna kobieta będzie dla niego najważniejsza, będzie mu gotować i prać. Poczułam się niepotrzebna i odtrącona, aż mnie coś w piersi rozbolało od tych emocji. Niedługo po weselu wyszło szydło z worka, jaka nam się synowa trafiła. Prawdę mówiąc, to zdziwiona nawet nie byłam, bo niczego dobrego się po niej nie spodziewałam.
– Żadnej roboty cię w domu nie nauczyli, tak jakbyś miastowa była, a nie na gospodarstwie wychowana! – krzyczałam rozzłoszczona. – W dodatku dwa tygodnie po weselu opowiadasz tak po prostu o ciąży, wstydziłabyś się. „Co ona sobie wyobraża, że ja, stara, będę robić wszystko przy zwierzętach, że Andrzejek sam pole obrobi, a ona wymaluje pazury i będzie udawała panią za biurkiem w banku" - myślałam. 

Marzena wcale nie dbała o naszego syna

Taka była ta nasza synowa. Nie dość, ze leniwa i pyskata, to jeszcze o Andrzejka, swojego męża, nie dbała.
– Byś mu zrobiła placków ziemniaczanych, on tak lubi – mówiłam jej kiedyś.
– Mogę usmażyć, jak Andrzej obierze i zetrze ziemniaki – odparła. Aż mnie zamurowało z wrażenia.
– Jak to? Każesz chłopu kartofle obierać, a ty od czego jesteś? – spytałam ją.
Przecież my oboje pracujemy, to obowiązkami w domu powinniśmy dzielić się po równo – odparła. – Wróciłam przed chwilą z pracy, po drodze zrobiłam zakupy, muszę wstawić pranie, nie mam czasu przez kilka godzin stać w kuchni nad garnkami.
Pięć miesięcy po weselu urodził się Kacperek. Jak go zobaczyłam, pomyślałam, że to wykapany tatuś, ale teraz to już sama nie wiem. Zdaje mi się, że on wcale do Andrzejka niepodobny, może to wcale nie jego dziecko?

Po macierzyńskim wróciła do pracy

Kacperka na dzień podrzucała swojej matce. Myślałam, że synowa, jak przystało na matkę, zaopiekuje się maleństwem.
Twojej żonie kompletnie odbiło – mówiłam do Andrzeja. – Kto to słyszał zostawić takie malutkie dziecko, oderwać od piersi? Co z niej za matka, a o ciebie też nie dba, zmizerniałeś – popatrzyłam na syna z troską.
– Mamo, daj spokój, teraz są inne czasy, dobrze, że Marzena ma pracę i swoje pieniądze, a ludzie ją cenią za stanowisko – tłumaczył.
– Przez ten jej bank panoszy się jak szara gęś, nie szanuje ani ciebie, ani nas, myśli, że wszystkie rozumy pozjadała, dlatego że umie bębnić palcami po tym swoim komputerze – tłumaczyłam synowi. – Jakby siedziała w domu, toby była pokorniejsza. Powinieneś jej zabronić pracować.
Mamo, przecież to są nasze sprawy – zdenerwował się Andrzejek. Czasami myślałam ze złością, że z niego taki sam niezguła jak z mojego Heńka. Heniek też wiele do powiedzenia nie miał, bo go zawsze przegadałam.
Działała mi na nerwy ta Marzena z każdym dniem coraz bardziej. Nie lubiłam jej i wcale tego nie ukrywałam. Nie miałam zamiaru udawać, że wszystko jest w porządku. 

Andrzej nie chciał zostawiać nas i gospodarstwa

Miarka się przebrała, jak któregoś dnia jego, pożal się Boże, żona postawiła mu warunek. Powiedziała, że dłużej nie może z nami mieszkać w jednym domu i albo wynajmą mieszkanie i się wyprowadzą, albo ona zabierze dziecko i wróci do swoich rodziców. Pamiętam, jak któregoś wieczoru mój syn przyszedł się do mnie wyżalić.
– Nie ustępuj jej, przecież tu jest twój dom – tłumaczyłam synowi. – Jak cię kocha, to zostanie z tobą, a jak nie, to niech siedzi u swojej mamusi.
– A jeśli ona naprawdę się wyprowadzi, to co wtedy? – zmartwił się.
– Ano wróci, jeśli jej zależy, a jeśli nawet nie wróci, to przecież nie koniec świata – odparłam.
Andrzej nie chciał zostawić nas ani gospodarstwa. Wiem, że się kłócili i żadne nie chciało ustąpić, ale wszystkiego nie mogłam dosłyszeć.
Marzena wyprowadziła się, a ja odetchnęłam wreszcie z ulgą, tylko Andrzej chodził strasznie markotny.

Nie wiem dlaczego syn tak przeżywał, że Marzena odeszła

– Synku, nie smuć się, jaki ty miałeś pożytek z takiej żony – tłumaczyłam mu. – Ona wolała karierę w banku od ciebie, a tobie kazała gotować, dziecko zostawiła matce! Nigdy nie była ciebie warta. Martwiłam się, że syn mało się do nas odzywa, chodzi smutny, ze wzrokiem wbitym w ziemię, ale miałam nadzieję, że to mu przejdzie. Marzena niedługo potem złożyła pozew o rozwód i alimenty, nawet nie próbowała ratować tego małżeństwa. To jeszcze utwierdziło mnie w przekonaniu, że oni nigdy nie powinni byli się pobrać. Popsuła Andrzejowi opinię, bo wiadomo, rozwiedziony to nie to samo co kawaler, a jeszcze w dodatku sąd zasądził mu alimenty.
Ludzie plotkowali o naszej rodzinie, niektórzy to nawet na mnie gadali, niby że ja się niepotrzebnie do młodych wtrącałam, ale co mi tam. Głupi ludzie, nic nie rozumieją, a ja przecież, jak każda matka, chciałam swoje dziecko chronić, nie dopuścić, żeby kobiety zmarnowały mojego syna. Niestety i tak go nie uchroniłam i nigdy tego nie wybaczę ani sobie, ani Marzenie.

Kupiliśmy mu na pocieszenie samochód

Miałam nadzieję, że Andrzej wkrótce zapomni o rozwodzie, ale on cierpiał coraz bardziej, widziałam to. Gdy wracał z odwiedzin Kacperka, to zamykał się u siebie w pokoju i nawet jeść nic nie chciał. Serce mnie nieraz bolało, gdy patrzyłam, jak mój syn się dręczy, ale nie wiedziałam, jak go pocieszyć. Znikał z domu na całe dnie, wracał późnym wieczorem i czuć było od niego alkohol. Zaniedbywał pracę w gospodarstwie.
– Synku, opamiętaj się, jesteś młody, nie marnuj życia przez taką... – mówiłam do niego, ale on nie chciał ze mną rozmawiać. „To wszystko przez nią, ona zatruła mu życie”, myślałam. Zastanawiałam się, co zrobić, żeby Andrzej znów był taki jak dawniej, i wymyśliłam, że może nowy samochód poprawi mu humor. Gdy trafiła się okazja sprowadzenia auta zza granicy, nie zastanawialiśmy się z mężem. Kupiony za okazyjną cenę passat był używany, ale w niezłym stanie. Chciałam dobrze, skąd mogłam wiedzieć, że ten samochód będzie przyczyną rozpaczy. Nasz syn nie cieszył się długo nowym autem. Po kilku tygodniach od zakupu miał wypadek. Wypadł z drogi na zakręcie i uderzył w drzewo. Zmarł po kilku godzinach w szpitalu. Policja ustaliła, że jechał z dużą prędkością i był pod wpływem alkoholu.

Gdyby nie Marzena nie doszłoby do tej tragedii!

Nie ma już z nami Andrzeja, a ja ciągle pytam sama siebie, czy musiało do tego dojść? „Czy można było uniknąć tego nieszczęścia?”, zastanawiałam się na pogrzebie syna. „Andrzej nigdy wcześniej nie jeździł po pijanemu, ale przecież od kiedy Marzena się wyprowadziła, to już nie był ten sam człowiek. Na niczym mu nie zależało, nie dbał o to, czy jedzie rozważnie”, pomyślałam, spoglądając w jej stronę. Dobrze, że stanęła z boku w kaplicy i wstydu przy ludziach nam nie robiła. Płakaliśmy z Heńkiem strasznie, kiedy grabarze z hukiem zamykali wieko od trumny synka. „Gdyby nie ta Marzena, gdyby nie rozwód, nie doszłoby do tragedii. Po co oni się spotkali? Po co on ją poznał i ożenił się z nią na własną zgubę?”, żal rozdzierał mi serce.
Spojrzałam na Marzenę, jak przytula tego swojego dzieciaka. Popatrzyła na mnie z nienawiścią jakąś taką w oczach. Położyła zmizerowaną różę na trumnę i podeszła do mnie.
I co? Zadowolona teraz jesteś? – rzuciła w moją stronę zjadliwie. Nie powiem, sumienie mnie trochę ruszyło. Nie żebym się tym przejęła, tylko żal mi się zrobiło tego brzdąca, co to się jej spódnicy uczepił. Na zmarnowanie on też pójdzie, jak i jego ojciec świętej pamięci. 

 

Czytaj więcej