Zawsze, gdy wracałam ostatnim pociągiem, działo się coś dziwnego: nagle wysiadała elektryka i pojazd zatrzymywał się pośrodku niczego. Zaintrygowało mnie to i... w ten sposób poznałam tragiczną historię pewnej miłości sprzed lat.
Owinęłam się płaszczem i wyjęłam książkę. Nie lubiłam wracać pociągiem po nocy, ale nie miałam wyjścia. Szef zlecił mi superważny projekt i przez to niemal codziennie tkwiłam za biurkiem do późna. Tego dnia jednak siedziałam w firmie naprawdę długo. Marzyłam więc już tylko o tym, by wreszcie znaleźć się w domu, wziąć gorący prysznic i zagrzebać się w miękkiej pościeli. Nagle coś szarpnęło całym składem, światło zamrugało i pociąg stanął. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła północ.
– Co się stało? – zagadnęłam konduktora, który właśnie sprawdzał bilety.
– Drobna awaria. – Facet uśmiechnął się przepraszająco. – Proszę się nie martwić, to nie potrwa długo.
I faktycznie, piętnaście minut później pociąg ruszył. Pewnie zapomniałabym o tym zdarzeniu, gdyby nie fakt, że powtórzyło się ono jeszcze kilka razy. Zawsze, gdy wracałam do domu ostatnim pociągiem, tuż przed północą wysiadała elektryka i pojazd zatrzymywał się w szczerym polu. Zaintrygowało mnie to. Podpytywałam konduktorów, ale nikt nic nie wiedział.
– To nie pendolino, tylko stary, wysłużony pociąg. Problemy były i będą – stwierdziła młoda kontrolerka, gdy zaczęłam ją wypytywać o te dziwne awarie.
– Ale żeby powtarzały się z taką regularnością? – nie odpuszczałam.
– Różnie to bywa. – Dziewczyna wzruszyła ramionami.
Chciałam ją jeszcze pociągnąć za język, jednak ewidentnie nie była w nastroju do rozmowy.
Za to mój współpasażer, siwiuteńki staruszek o dobrotliwym spojrzeniu, chętnie podjął temat.
– To pani nic nie wie? – rzucił konspiracyjnym szeptem, mrużąc powieki.
– O czym? – zainteresowałam się.
– Tu się rozegrała straszliwa tragedia! – Nagle podniósł głos.
– Tu? W tym pociągu? – zapytałam i poczułam, jak cierpnie mi skóra. Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
– Nie – odparł. – Na tej stacji.
Spojrzałam na niego zdumiona.
– Przecież tu nie ma żadnej stacji...
– Dziś nie – przyznał po namyśle. – Ale jeszcze pięćdziesiąt lat temu była. Widzi pani? – Wskazał ręką coś za oknem.
Skupiłam wzrok i dopiero wtedy dostrzegłam w ciemności niszczejący budynek, który przy odrobinie wyobraźni można by wziąć za dworzec.
– Kiedyś tu mieszkałem – ciągnął staruszek. – Miasteczko było małe i naprawdę urokliwe. W dodatku wszyscy się znali. Tylko że po tej tragedii największy pracodawca w okolicy zwinął interes i wyjechał z kraju. Mieścina podupadła, a dawni mieszkańcy zaczęli szukać pracy i lepszego życia gdzie indziej.
– To co się właściwie stało? – spytałam zaciekawiona.
Mężczyzna uśmiechnął się smutno. – Opowiem pani, ale proszę pamiętać, że wydarzyło się to wiele lat temu. Jeszcze przed wojną. Sam byłem wtedy dzieciakiem i pamięć może mnie już zawodzić...
– Nie szkodzi. Jestem cierpliwym słuchaczem – zapewniłam.
Staruszek odchrząknął i zaczął mówić... Cóż, faktycznie nie był mistrzem snucia opowieści. Ciągle gubił wątek, mylił imiona. Ale kiedy skończył, poskładałam sobie strzępki historii w spójną całość...
Ze słów mężczyzny wynikało, że przed wojną w mieścinie żyła niezwykle zamożna rodzina. W skład majątku tych ludzi wchodziła między innymi dobrze prosperująca fabryka, która zapewniała im stały dochód, a mieszkańcom miejsca pracy. Właściciel miał tylko jedną córkę – Alinę. Nic więc dziwnego, że nie potrafił jej niczego odmówić.
Mój towarzysz podróży służył u nich jako parobek i zapewniał, że dziewczyna była nie tylko urodziwa, ale też... wyjątkowo charakterna. Podobno wiecznie dawała się rodzinie we znaki i wpadała na różne szalone pomysły. Zażyczyła sobie na przykład, by rodzice zapisali ją na kurs malarstwa w stolicy. Choć ojciec uważał to za stratę czasu, w końcu uległ namowom córki. I tak raz w tygodniu młoda dziedziczka wsiadała do pociągu, by w Warszawie szkolić się w sztuce rysunku.
Właśnie podczas tych podróży poznała Wacława, studenta budownictwa, który mieszkał w sąsiedniej wsi i dojeżdżał na zajęcia do stolicy. Chłopak miał ponoć urok, wdzięk i dobre serce. Słowem wszystko – poza pieniędzmi. Alina zupełnie straciła dla niego głowę. Po krótkim czasie zorientowała się, że bardziej niż kurs rysunku interesuje ją przystojny towarzysz podróży. Para młodych, zadurzonych w sobie ludzi szybko ściągnęła uwagę innych podróżnych. Plotka o zakochanych błyskawicznie rozniosła się po okolicy. Dotarła także do uszu ojca dziewczyny.
Starszy pan już od jakiegoś czasu szukał odpowiedniego kandydata na męża dla swojej jedynaczki. Z pewnością jednak nie brał pod uwagę ubogiego studenta. Mimo to Alina wierzyła, że przekona tatę do swojego wybranka. Ale się przeliczyła. Ojciec nie chciał nawet słyszeć o takim mezaliansie.
– Po moim trupie! – wrzasnął, a jego głos odbił się echem w całym domu.
Dla domowników i służby stało się jasne, że tym razem panienka nie postawi na swoim. Dziewczyna zalała się łzami i pobiegła do swojego pokoju. Wyszła z niego dopiero o świcie, przywołała młodego parobka i poprosiła, by dostarczył wiadomość Wacławowi. Zanim jednak chłopiec przekazał liścik, zerknął do koperty i tak dowiedział się, że Alina planuje uciec z domu. Mieli się spotkać na stacji, dokładnie o północy, i razem poszukać szczęścia w stolicy.
Starszy pan chyba coś przeczuwał, bo zamknął drzwi do sypialni córki na klucz. Ucieczka zajęła więc Alinie znacznie więcej czasu, niż przypuszczała. Kiedy dotarła na dworzec, pociąg już stał na peronie, a Wacław rozglądał się wokół nerwowo. Konduktor odgwizdał odjazd, gdy para podbiegła do pojazdu. Alinie udało się wsiąść, ale Wacław poślizgnął się na mokrych stopniach i wpadł pod koła stalowego kolosa. Umierał w mękach na oczach ukochanej. Dopiero mundurowi, którzy zjawili się na miejscu wypadku, odciągnęli szlochającą dziewczynę od ciała chłopaka. Alina była w kompletnej rozsypce. Choć rodzice ściągnęli do niej najlepszych psychiatrów z Warszawy, dziewczyna pogrążała się w coraz większej depresji. Dokładnie rok po śmierci ukochanego po raz kolejny uciekła z domu i rzuciła się pod koła pociągu, który odebrał jej Wacława...
Historia Wacława i Aliny głęboko mną wstrząsnęła. Było mi żal nieszczęśliwie zakochanej pary. Ale ostatnio, gdy znów wracałam do domu koło północy, stało się coś, co przepełniło mnie nadzieją.
Tego dnia byłam wyjątkowo zmęczona i co chwila przysypiałam kołysana stukotem stalowych kół. Kiedy jednak zamrugały światła i pociąg jak zwykle stanął w szczerym polu, przez chwilę ujrzałam za oknem dworzec, ale nie zniszczoną ruderę, tylko pięknie oświetlony budynek z czerwonej cegły. Nagle drzwi wagonu otworzyły się i do środka weszła para roześmianych młodych ludzi w staromodnych strojach. Zdumiona zamrugałam, a wtedy zakochani dosłownie rozpłynęli się w powietrzu. Jestem pewna, że to Wacław i Alina. Wierzę też, że tam, gdzie teraz są, wreszcie znaleźli szczęście.